Minął Bramę Brandenburską i zmierzał do mety. To nie była walka o sekundy, na jego twarzy nie rysował się ból. Z niezwykłą lekkością połykał kolejne metry. Gdy przekroczył linię mety, nie zatrzymał się. Jakby chciał pokazać: "Halo, przecież mam jeszcze zapas energii!". Kilka razy klasnął, złapał się za głowę, przebiegł jeszcze kilkanaście metrów. Kibice przecierali oczy ze zdumienia.
Rekord świata w maratonie, który od 2014 r. należał do Dennisa Kimetto, został nie tyle pobity co roztrzaskany. Kenijczyk Eliud Kipchoge urwał z osiągnięcia swojego rodaka aż 78 sekund, wynosząc bieg maratoński na zupełnie inny - kosmiczny - poziom.
2 godziny, 1 minuta i 39 sekund - tyle wynosi od niedzieli najlepsze osiągnięcie człowieka na dystansie 42,195 km.
Nietypowy milioner
Gdyby zapytać przeciętnego fana sportu o nazwiska gwiazd maratonu, zapewne padną odpowiedzi "Abebe Bikila", "Haile Gebrselassie". Mimo że Eliud Kipchoge panuje niepodzielnie na tym dystansie od pięciu lat, nie jest postacią z pierwszych stron gazet.
Wygrywając po trzy razy maratony w Berlinie i w Londynie, a do tego triumfując trzykrotnie w prestiżowym cyklu World Marathon Majors, zgromadził fortunę liczoną w milionach dolarów. Mógłby opływać w luksusie, ale pieniądze go nie zmieniły. Zagraniczne media piszą o "zachowaniach Kipchoge, które nie są typowe dla przeciętnego milionera".
ZOBACZ WIDEO Dublet Cristiano Ronaldo. Haniebne zachowanie Douglasa Costy [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
"Jak na człowieka, który ma świat u swoich stóp, nie jest zwyczajnym celebrytą" - pisze kenijska gazeta "The Standard". Kipchoge pochodzi z wioski Kapsisiywa w hrabstwie Nandi. Mieszka z żoną i trójką dzieci w Eldoret. Mógłby sprowadzić najlepszych fachowców i stworzyć świetne warunki do treningu. On jednak woli ćwiczyć tak jak inni. Od poniedziałku do piątku w obozie sportowym w Kaptagat, miejscowości położonej na wysokości ok. 2400 m n.p.m. (i ok. 40 km od rodzinnego domu).
Tam zaś nie liczy na żadne przywileje. Wodę czerpie - jak wszyscy tamtejsi biegacze - ze studni. A gdy przychodzi na niego kolej, szoruje obozowe toalety. Mistrz olimpijski, rekordzista świata, najwybitniejszy człowiek w swojej dyscyplinie nie uchyla się od pracy, którą inna gwiazda uznałaby za uwłaczającą.
W Kaptagat wyróżnia go co innego. "The Boss Man" - "Szef". Tak zwracają się do niego pozostali zawodnicy.
Trener. Przyjaciel. Mentor
Kipchoge bardzo ceni sobie pracę zespołową. Trenuje z innymi świetnymi zawodnikami, m.in. trzykrotnym mistrzem świata w półmaratonie Geoffreyem Kamwororem czy Ablem Kiruim. - Są dla mnie wielką motywacją. Nie możesz dokonać czegoś, gdy trenujesz sam - mówi 33-letni Kipchoge.
Jego team jest znacznie większy. Kenijczyk po pobiciu rekordu świata wyliczał, kto zapracował na sukces. - W sporcie musisz mieć dobry zespół. Mamy kolegów z zespołu, system szkoleniowy, menedżerski (Global Sports Communication - przyp. red.) i sponsorski, a przede wszystkim system medyczny. Zapewniają nam masaże i inne zabiegi - wymieniał.
Postacią, która wywarła największy wpływ na kenijskiego maratończyka, jest Patrick Sang. Oficjalnie trener, ale to słowo nie oddaje ich relacji. Przyjaciel. Mentor. Mistrz. A po trosze ojciec, bowiem Eliud wychowywał się bez taty (ojciec zmarł, gdy Kipchoge był malutki).
Sang również pochodzi z Kapsisiywy. W 1992 r. został wicemistrzem olimpijskim w biegu na 3000 m z przeszkodami (zdobył także dwa srebrne medale MŚ). Spotkali się w 2001 r., gdy Eliud miał 16 lat. - Był taki dzieciak, który przyszedł i poprosił mnie o program treningowy. Co dwa tygodnie dawałem mu plan, według którego trenował. Trwało to miesiącami. Wystartował w zawodach regionalnych i je wygrał - wspominał Patrick Sang.
Nie przypuszczał wówczas, że talent Eliuda eksploduje tak szybko. W 2003 r. Kipchoge - wówczas 18-latek - sensacyjnie wywalczył złoty medal mistrzostw świata w Paryżu na 5000 m, pokonując wielkie sławy - Hichama El Guerrouja i Kenenisę Bekele. Na tym dystansie zdobył także brązowy (Ateny 2004) i srebrny (Pekin 2008) medal olimpijski. Kipchoge i Sang kontynuowali współpracę także po nieudanym roku 2012 (7. miejsce w kwalifikacjach olimpijskich w Kenii i stracona szansa na wyjazd do Londynu), wspólnie podejmując decyzję o porzuceniu bieżni na rzecz startów na ulicy.
- Jest dla mnie kimś więcej niż trenerem. Patrick to przyjaciel i mentor. Zmienił moje życie. Nauczył mnie także filozofii treningu i dobrego planowania. Bycie konsekwentnym w treningu to podstawa wszystkiego - tłumaczy Kipchoge. Odkąd pracuje z Sangiem, zapisuje każdy trening. Jest niezwykle skrupulatny. Zapełnił 15 notatników - po jednym na każdy sezon.
Co z tą "dwójką"?
Być może przydadzą mu się w pracy trenerskiej, choć nie jest to jedyna opcja dla gwiazdy biegu maratońskiego po zakończeniu kariery. Jak podkreślają jego znajomi, m.in. amerykański biegacz Bernard Lagat, Kenijczyk jest znakomitym mówcą. Wiedzę czerpie z książek motywacyjnych, biznesowych. Jego ulubione tytuły to m.in. "Siedem nawyków skutecznego działania" Stephena Coveya czy "Kto zabrał mój ser?" Spencera Johnsona. - To dobra książka z naprawdę dobrym przesłaniem. Mówi o tym, że musimy się zmieniać i nie ma się co denerwować tą zmianą - czy to w sporcie, czy w gospodarce. We wszystkim - mówi o drugiej z wymienionych książek Kipchoge.
Zmieniają się także - na plus - jego wyniki. Pierwszy maraton - w 2013 r. - przebiegł w Hamburgu w 2:05:30. Od tego momentu poprawił się o prawie cztery minuty. Cały świat zadaje sobie pytanie: czy Eliud Kipchoge będzie pierwszym człowiekiem, który upora się z magiczną barierą dwóch godzin?
6 maja 2017 r. było blisko. Kenijczyk wziął udział w eksperymencie firmy Nike - Breaking2. Na włoskim torze Monza, w optymalnych warunkach, z pomocą kilkunastu zmieniających się pacemakerów zmierzał po wynik rozpoczynający się od cyfry 1. Długo realizował plan, ale osłabł w końcówce i przybiegł do mety po 2 godzinach i 25 sekundach (więcej przeczytasz TUTAJ). Wynik nie mógł zostać uznany - z powyższych względów - za rekord świata.
Po tamtej próbie niektórzy eksperci powątpiewali w to, czy Kipchoge będzie w stanie poprawić rekord Kimetto. Kenijczyk nie zrobił tego ani rok temu w Berlinie, ani wiosną 2018 r. w Londynie. Za pierwszym razem przegrał z deszczem i chłodem, za drugim razem - z upałem (szczegóły W TYM MIEJSCU). 16 września 2018 r. już nic nie stanęło mu na przeszkodzie.
Marzenie o złamaniu dwóch godzin wciąż jest żywe. Na razie nie wiadomo, czy będzie druga edycja projektu Breaking2, czy też może Kipchoge pokusi się o to w standardowych zawodach. Rekordzista świata nie chce na razie mówić o kolejnym wyzwaniu. - Za wcześnie, by o tym myśleć. Najważniejszą rzeczą jest teraz pełna regeneracja - powiedział w poniedziałek, po czym zażartował. - Pobiegłem maraton w 2:00, 2:01, 2:03, 2:04 i 2:05. W następnym sezonie chcę pobiec 2:02.
Patrząc na to, co wyczyniał w niedzielę, to oczywisty blef.