Lwów to rodzinne miasto Aleksandra Latosińskiego, byłego zawodnika, a obecnie sędziego. Tam się urodził i dorastał. - Wyjechałem siedem lat temu i obecnie mieszkam w Krakowie. Wojnę oglądam w polskiej telewizji. Ogarnia mnie wtedy ogromny żal. Zwłaszcza kiedy widzę obrazki ze swoich rodzinnych stron, choć mam świadomość, że tam jest na razie i tak względny spokój. Dalej jest już naprawdę strasznie. Tego nie da się nawet opisać słowami. Żyjemy z tym ponad 30 dni, ale to nadal trudne. Pociesza mnie jednak to, że nie jesteśmy w tym sami. Duża w tym zasługa Polaków, bo wasze wsparcie czuć na każdym kroku - mówi Latosiński w rozmowie z WP SportoweFakty.
Najbardziej martwi się o swoich rodziców, którzy zostali we Lwowie. - To starsi ludzie, a codziennie żyją w ogromnym stresie. Syreny wyją w zasadzie bez przerwy. Wtedy schemat działania jest zawsze taki sam. Za każdym razem trzeba udać się do schronu. Na szczęście nie jest daleko. Mieszkają w dużym bloku, więc wystarczy zejść do piwnicy. Dalsza wyprawa ze względu na ich wiek byłaby trudna. Oni dobrze wiedzą, co dzieje się w mieście. Mają świadomość, że w wyniku ostrzału wybuchł już pożar w magazynie paliw.
- Bomby spadały też w okolicach Lwowa. Poza tym mieszkają kilka kilometrów od lotniska, co w czasie wojny jest dodatkowym zagrożeniem. Na szczęście miasto funkcjonuje w miarę normalnie. Szpitale i urzędy działają bez zakłóceń. Nie ma problemu ze zrobieniem zakupów. Wszyscy wychodzą z założenia, że biznes musi się jakoś kręcić. Lwów jest bardzo ważny dla całej Ukrainy. To tutaj najpierw trafia pomoc, które płynie do Ukrainy z różnych stron. Następnie jest ona wysyłana do miast, które są w zdecydowanie trudniejszej sytuacji - tłumaczy.
Latosiński z najbliższymi rozmawia dwa razy dziennie. Rano i wieczorem. Mama i tata za każdym razem opowiadają mu z przerażeniem w głosie, jak minęła im ostatnia doba. - Czasami pojawia się temat przyjazdu do Polski, ale oni tego nie chcą. Powodów jest kilka. Z jednej strony mówią, że na zachodzie Ukrainy jest jeszcze w miarę bezpiecznie. Poza tym starszym ludziom jest trudniej niż młodszym. Oni byli tam całe życie. Taka zmiana w tym wieku nie przychodzi tak łatwo, jak może się niektórym wydawać - przekonuje.
ZOBACZ WIDEO Wrócił do treningów pełen entuzjazmu. Kubera o powitaniu Drabika w Motorze
"Polacy robią dla nas coś niesamowitego"
W Polsce sędzia robi, co może, żeby pomóc swoim rodakom. Regularnie odbiera ich z granicy, a później stara się sprawić, żeby pierwsze kroki w Polsce nie były aż tak trudne. - Przez ostatnie dwa tygodnie zrobiłem setki kilometrów, ale nie narzekam, bo to przychodzi mi w naturalny sposób. Cały czas jestem zdumiony tym, co widzę tuż po tym, kiedy moi rodacy znajdują się już na polskiej stronie. Są przygotowane specjalne punkty z jedzeniem. Natychmiast udziela się pomocy dzieciom. Pewnego razu przyjechała rodzina z sześciomiesięcznym, chorym dzieckiem. Wystarczył jeden telefon do lekarza, który od razu powiedział, że można do niego przyjechać. Nie interesowały go żadne formalności, nie zadawał żadnych pytań. Pojechaliśmy 20 - 30 kilometrów od Krakowa i nikt nawet słowem nie wspomniał, że chce za to jakieś pieniądze. To niesamowicie ważne, bo ci ludzie przyjeżdżają tutaj z traumą, a kiedy dochodzi do tego choroba dziecka, to poczucie beznadziei staje się jeszcze większe - wyjaśnia.
Poruszających historii jest znacznie więcej. Latosiński odebrał ostatnio z granicy swoją dobrą znajomą, która trafiła do Polski z Irpienia pod Kijowem. - Była tam dwa tygodnie i siedziała cały czas w piwnicy. Udało się ją ewakuować i jest w Polsce. Trafiła tutaj z jednym plecakiem, całkowicie przerażona. Otrzymała wielką pomoc i udało się ją uspokoić - wyjaśnia.
Słowa rosyjskiej gwiazdy ciosem prosto w serce
Latosiński mówi nam, że każdego dnia marzy o końcu wojny. Najtrudniej patrzy mu się na śmierć dzieci i kłamstwa Rosjan. - Nie wiem, komu oni chcą wmówić, że to operacja pokojowa. Chyba tylko swoim rodakom. Najgorsze, że niektórzy w to wierzą - podkreśla.
Sędzia żużlowy z Ukrainy ze zdumieniem przeczytał ostatni wywiad, którego "Tygodnikowi Żużlowemu" udzielił Grigorij Łaguta. - Więcej prawdy niż w Unii Europejskiej pokazują w rosyjskiej telewizji. Dużo więcej. Szkoda tego wszystkiego, szkoda, że do tego wszystkiego doszło. Ale szkoda, że w telewizji nie mówili i nie pokazywali tego, co działo się w 2014 roku. Jak w Donbasie gromili, strzelali i zabijali niewinnych Rosjan - mówił 37 - latek. Te słowa rozwścieczyły polskich fanów. Dla Latosińskiego, którego rodacy giną w Ukrainie, były one szczególne bolesne.
- Jego słowami jestem naprawdę zszokowany. Przecież w tym przypadku mówimy o kimś, kto w ostatnich latach akurat był poza Rosją i miał możliwość włączenia normalnej telewizji. Grigorij w Polsce nie jeździ od wczoraj. On jednak nadal w to wszystko wierzy. W moim kraju giną kobiety i dzieci. To widać codziennie. Czego on jeszcze potrzebuje, żeby zrozumieć, z czym mamy do czynienia? - pyta sędzia.
Środowisko żużlowe pomaga Ukrainie
Latosiński podkreśla natomiast, że siły dodaje mu pomoc, którą Ukraina otrzymuje ze strony Polski. Mówi, że to widać również w środowisku żużlowym. - Robicie dla nas coś wspaniałego. Długo mógłbym wymieniać te piękne testy. Pomagają nam polskie kluby, a także żużlowe władze. Jestem wdzięczny Polskiemu Związkowi Motorowemu i Głównej Komisji Sportu Żużlowego. Obecnie pracujemy z Piotrem Szymańskim nad tym, żeby złożyć drużynę z ukraińskich zawodników, która będzie uczestniczyć w zawodach w Polsce. Na ten moment mamy już chłopaków w Lesznie. Dwóch przyjechało już też do Lublina. Pomaga nam także Unia Tarnów, a Marko Lewiszyn już od dłuższego czasu jest zawodnikiem klubu z Krosna. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to oni pojadą w DMPJ. PZM pomoże także naszym żużlowcom, którzy będą startować w mistrzostwach świata i Europy. To naprawdę wielki gest, za który jesteśmy ogromnie wdzięczni - podsumowuje.
Zobacz także:
Oglądaj Magazyn PGE Ekstraligi