Początek sezonu 1985 był dla Billy'ego Sandersa niesamowity. Aż trzy z czterech pierwszych meczów zakończył z kompletem punktów. Rządził na brytyjskich torach i gdyby utrzymał taką formę, byłby jednym z faworytów do tytułu mistrza świata, czego brakowało mu w kolekcji. Niedługo później rozegrał się jego wielki dramat...
"Jeździsz jak samobójca"
Magdalena Zimny-Louis wspominała na łamach "Świata Żużla", że u progu sezonu 1985 komentatorzy mówili Sandersowi, że "jeździ jak samobójca". Te słowa w pewnym sensie okazały się później prorocze. Australijczyk nie radził sobie z piętrzącymi się problemami.
22 kwietnia Sanders postanowił spotkać się z władzami klubu Ipswich Witches, w którym startował. Chciał porozmawiać o kłopotach. John Berry i John Louis mieli z nim kontakt jako ostatni. Wtedy jeszcze nie przeczuwali, co wydarzy się w ciągu najbliższych godzin.
ZOBACZ WIDEO Strach przed nieznanym jest najgorszy. Greg Hancock mówi o walce żony i życiu rodzinnym
Sanders mówił o kłopotach, o samotnym wychowywaniu syna (córka wróciła z byłą żoną żużlowca do Australii), o problemach finansowych. Chciał kontynuować karierę, snuł plany na przyszłość.
Tragiczny koniec
Opuścił spotkanie z Wolverhampton Wolves, a jako powód podano... ból gardła. Kolejnego dnia Sanders już nie żył... Australijczyk popełnił samobójstwo, dusząc się spalinami. To był ogromny szok dla całego środowiska żużlowego. Nikt nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
Jego ciało, dopiero około godz. 14, znalazł leśniczy, który podjął próbę uratowania żużlowca. Było już jednak zbyt późno. "Chłopak był w pozycji zrelaksowanej, jakby sobie odpoczywał" - mówił w jednym z wywiadów, cytowanych po latach przez "Świat Żużla".
"W tym dniu Billy Sanders odprowadził syna do szkoły, pożegnał się z nim, choć trudno wyobrazić sobie, jak wyglądały te ostatnie minuty. Dzieciak długo czekał na ojca, który nigdy się nie zjawił" - pisała Zimny-Louis.
Żegnały go tłumy, choć na pogrzebie zabrakło jego byłej żony. O śmierci Sandersa dowiedziała się jako jedna z ostatnich. Trumnę z ciałem zawodnika wieziono po stadionie w Ipswich - było to symboliczne, ostatnie okrążenie Australijczyka. Niedługo później w parku maszyn John Cook, klubowy kolega Sandersa, namalował kangura jako hołd dla zmarłego. Obecny jest tam do dziś.
Niedługo później problemy dotknęły klub Sandersa. Po tej wielkiej tragedii odejść postanowił twórca potęgi "Wiedźm", John Berry. Drużyna trafiła w kolejnych latach na drugi poziom rozgrywek. Wszystko zaczęło się walić, choć jeszcze kilka, kilkanaście miesięcy wcześniej nic na to nie wskazywało.
Zdrady i alkohol
Kilka lat przed tragicznymi wydarzeniami Sanders ożenił się z Judy, Australijką, którą zabrał następnie do Anglii. Mieli dwójkę dzieci - syna i córkę. Żona była dla niego oparciem, wspierała go w każdym momencie kariery. Żużlowiec natomiast robił wszystko, na co tylko miał ochotę. Głośno było o jego licznych zdradach, zamiłowaniu do alkoholu i narkotyków.
Życiowa partnerka wszystko mu wybaczała, nawet momenty, gdy wyładowywał się na niej po niepowodzeniach. Do czasu... Judy Sanders skończyła się cierpliwość. Jak pisał Bartłomiej Jejda na łamach WP SportoweFakty w 2010 roku, kobieta wdała się w romans z mężczyzną, który został później jej mężem. Tworzyła z nim szczęśliwy związek.
Sanders nie potrafił się z tym pogodzić. Wiele osób obwiniało Judy za samobójczą śmierć Billy'ego. Sprawa jest jednak o wiele bardziej złożona. Zanim odeszła, znosiła bowiem przez lata wiele przykrości.
Mówi się, że dzień przed śmiercią Sanders do niej zadzwonił. Nie wiadomo, czy doszło do rozmowy, a jeżeli tak, to jaki miała przebieg. Faktem jest, że niespełna 30-letni zawodnik kilka godzin później odebrał sobie życie.
"Złote dziecko"
Ściągnięcie Sandersa do Wielkiej Brytanii było pomysłem Johna Berry'ego. Walczył nie tylko z innymi klubami o możliwość pozyskania Australijczyka, ale zabiegał także u jego rodziców, aby pozwolili 16-latkowi przenieść się na drugi koniec świata.
Szybko dał o sobie znać jego wielki talent. Kolejne zwycięstwa przychodziły mu z łatwością. Lubił kontakt z publicznością, chętnie rozdawał autografy. Jeszcze jako młodzieżowiec sięgnął wraz z reprezentacją Australii po złoto Drużynowych Mistrzostw Świata, rok później (1977) zadebiutował w indywidualnym czempionacie. Łącznie startował w tych najważniejszych zawodach pięciokrotnie - zajmując drugie miejsce w finale z 1983 roku. Lepszy był wówczas od niego jedynie Egon Muller.
Rządził także na krajowych torach. W latach 1978-1985 zmagania w mistrzostwach Australii zdominował wraz z Philem Crumpem. W tej rywalizacji było 6-2 dla Sandersa. W finale w 1983 roku stoczył bezpośredni pojedynek z Crumpem o złoto. Upadł, a jego rywal został wykluczony, co nie spodobało się publiczności, która wygwizdała go podczas dekoracji. Zapowiedział wtedy, że zmieni obywatelstwo. Słowa ostatecznie nie dotrzymał.
Wielki talent
Był wielkim, choć może nieco niespełnionym talentem, któremu zabrakło tytułu indywidualnego mistrza świata w kolekcji. Nie tylko ścigał się na żużlu, ale też miał swoją rubrykę w australijskim "Motorcycle News".
Koledzy z toru mu zazdrościli. - W porównaniu do Dennisa Sigalosa czy Billy'ego Sandersa nie miałem takiego finansowania, co oni - mówił w rozmowie z WP SportoweFakty John Cook. Śmierć Australijczyka mocno nim wstrząsnęła. - Bardzo głęboko przeżyłem, gdy go straciliśmy. To było okropne - przyznał.
"Nienawidził przegrywać i miał skłonność do bójek, alkoholu, potrafił czerpać od innych pełnymi garściami zapominając kompletnie nie tylko o rewanżu, ale też zwykłym słowie: dziękuję" - pisał o nim Robert Noga.
23 kwietnia mija 36 lat od tamtych tragicznych wydarzeń. Billy Sanders, gdyby żył, obchodziłby w tym roku swoje 66. urodziny.
* Wykorzystane źródła
Magdalena Zimny-Louis, "Zrozumieć samobójcę" [w:] Świat Żużla
wwosbackup.proboards.com
speedcafe.com
Artykuły WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Próbowano zatuszować sprawę. W tle służba bezpieczeństwa
- Los kilka razy wystawił go na wielką próbę. Kiedyś jego kość była połamana w ośmiu miejscach