Gdy w 2017 roku Vaclav Milik był liderem Betard Sparty Wrocław w finale PGE Ekstraligi i na torze w Lesznie przeciwko Fogo Unii zdobył aż 15 punktów, wydawało się, że jego kariera idzie w takim kierunku, iż lada moment na stałe dołączy on do światowej czołówki. W ogóle tamten sezon był jak do tej pory najlepszym w wykonaniu reprezentanta Czech, bo oprócz dobrych wyników w polskiej lidze było np. podium podczas Grand Prix w Pradze.
Na dobrą sprawę trudno wytłumaczyć co stało się, że Milik od 2018 roku notuje spadek osiąganych wyników. Ostatnie dwa lata to już gruby zjazd i nie ma się co dziwić, że teraz nie znalazł zatrudnienia w klubie z elity. Czeski żużlowiec dobrze się prowadzi, jeśli chodzi o formę fizyczną. Pilnuje diety, trenuje, dba o kondycję. Silniki przygotowuje mu Ryszard Kowalski, a więc obecnie najbardziej oblegany tuner na świecie. Nie zaliczył też jakiegoś poważnego wypadku czy kontuzji, co mogłoby wpływać na jego jazdę.
To, że potrafi się efektownie i efektywnie ścigać niejednokrotnie pokazywał. Gdy jest w formie, na torze prezentuje swój wojowniczy charakter. Przez tę zadziorność i nieustępliwość podpadł zresztą leszczyńskiej publiczności, która wygwizdała go po wspomnianym finale rozgrywek. Abstrahując od tej sytuacji, Milik nie boi się odważnych, zdecydowanych ataków. Poza torem to natomiast spokojny, sympatyczny i bezpośredni rozmówca. Tak na marginesie, to tak już jakoś jest, że ci zawodnicy, którzy potrafią na torze zajść za skórę rywalom i podnieść ciśnienie kibicom, poza nim są miłymi i szczerymi ludźmi, jak choćby Damian Baliński czy Nicki Pedersen.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Greg Hancock gościem WP SportoweFakty. Obejrzyj rozmowę!
Lata 2016-2017 w zespole Sparty były dla Vaclava Milika najbardziej udane. Jego średnie biegowe wyniosły odpowiednio 1,987 i 1,708. Problemy zaczęły się w kolejnym roku, choć jeszcze miewał w nim przebłyski. W rozmowie z naszym serwisem tłumaczył, że zaczął za dużo kombinować.
- Problem leżał we mnie, nie w sprzęcie. W zeszłym sezonie nie nabijałem sobie różnych myśli do głowy. Przyjeżdżałem na zawody i chciałem się bawić żużlem. Teraz dołożyłem do tego, nazwałbym to swego rodzaju profesjonalizmem, na przykład w postaci sporządzania notatek i po prostu za dużo myślałem - mówił po udanym występie w meczu o trzecie miejsce na torze w Częstochowie.
Inni zauważali, że problemem Czecha mógł być klub, dla którego się ścigał, więc wrocławska Sparta. W stolicy Dolnego Śląska od paru lat mierzą w mistrzostwo Polski i tam nie ma miejsca na błędy. Słabsza forma kończy się odsunięciem od składu. Z drugiej strony Milik radził sobie z tą presją w dwóch sezonach, w kolejnych dwóch dalej dostawał szanse od Sparty i gdyby był skuteczny, to przecież nikt nie decydowałby się go zmieniać. Kolejny argument przeciwko tej teorii znajdziemy w ubiegłorocznych rozgrywkach.
Po pięciu sezonach we Wrocławiu, Milik wrócił do ROW-u Rybnik, dla którego jeździł w latach 2013-2014. W drużynie beniaminka PGE Ekstraligi 2020 został obdarzony sporym zaufaniem i swobodnie mógł rozwinąć skrzydła, ale nie udało mu się wykorzystać tej szansy. Utrzymał słaby, jak na jego możliwości, poziom z roku 2019, notując średnią na koniec sezonu 1,226.
Skoro nie pomogła zmiana klubu, pomóc w powrocie na dobrą ścieżkę może mu jazda na zapleczu PGE Ekstraligi. Czasami takie złapanie oddechu jest potrzebne. Milik w lutym w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" deklarował, że do bieżącego sezonu przygotował się jak nigdy. Dodał, że ten rok może być dla niego najważniejszym w karierze. Tyle tylko, że w 2019 rok też miał wejść "zresetowany", a niewiele z tego wyniknęło.
Jazda w Cellfast Wilkach Krosno może dać odpowiedź na to, czy Milika stać jeszcze, by wrócić do skutecznej rywalizacji na najwyższym poziomie. Dla kończącego w maju 28 lat zawodnika może to być już naprawdę ostatni dzwonek.
Czytaj również:
-> Los kilka razy wystawił go na wielką próbę. Kiedyś jego kość była połamana w ośmiu miejscach