Jako nastolatek Stanisław Burza marzył o rajdach samochodowych i wyścigach motocyklowych. Kończyło się tylko na marzeniach. Gdy rodzice widzieli jego niebezpieczną jazdę na rowerze, to chowali przed nim pojazd. Po prostu się o niego bali. Burza jako 17-latek miał pierwszy kontakt z żużlem. Wtedy nawet nie myślał, że kilka lat później zostanie bohaterem tarnowskich kibiców.
Żużlowcem został przez przypadek. To kolega zaproponował mu wyjście na mecz pomiędzy Unia Tarnów i Polonią Bydgoszcz. Jaskółki wygrały, a Burza wtedy złapał bakcyla. W 1996 roku rozpoczął żużlowe treningi. Musiał czekać na swoje 18. urodziny, gdyż wcześniej zgody na to nie dawali mu rodzice. Burza postawił na swoim i tej decyzji nie żałuje do dziś.
Trudne początki
- Gdy stałem się osobą pełnoletnią, sam podjąłem decyzję, zapisując się do szkółki żużlowej. Początki mojej kariery nie należały do najłatwiejszych ze względu na to, że blokowała mnie bariera wiekowa, gdyż miałem już 18 lat i trener szkółki Florian Kapała nie chciał wyrazić zgody na przyjęcie mnie. Uważał, że jestem "za stary" na rozwinięcie swoich umiejętności sportowych jako junior - wspomina na swojej stronie internetowej Burza.
ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Czy psycholog jest potrzebny na zgrupowaniach kadry? "To zależy od oczekiwań każdej strony"
To jeszcze bardziej go motywowało. Już na starcie był skreślony, ale udało mu się przekonać trenera Mariana Wardzałę. Ten postawił jeden warunek. - Powiedział: damy ci trzy treningi, będziesz jechał "z gazem" albo dasz sobie spokój - dodaje Burza. Wardzała najprawdopodobniej myślał, że w ten sposób pozbędzie się 18-latka. Burza jednak już na pierwszym treningu jechał "z gazem". Do licencji przygotował się w trzy miesiące. W Tarnowie już wiedzieli, że z tej mąki będzie chleb.
Gdy już był pełnoprawnym żużlowcem i walczył o miejsce w składzie, karierę przerwała służba wojskowa. Po półtorarocznej przerwie wrócił do regularnej jazdy. Wszystko zaczął od nowa. Był jednym z liderów II-ligowej Unii, która przeżywała ogromne problemy finansowe. Przyszłość klubu była zagrożona, ale on postanowił zostać w Unii. Tym zaskarbił sobie sympatię kibiców.
Kontuzje go nie omijały
Kontuzje utrudniały mu rozwój kariery. Gdy w 2000 roku złamał obie ręce w nadgarstkach, pauzował osiem miesięcy. Kiedy wrócił, złamał kręgosłup. Kolejne pięć miesięcy było straconych. W 2003 roku to on był bohaterem. Poprowadził Unię do upragnionego awansu do Ekstraligi, a w ostatnim meczu ligowym wygrał m.in. z mistrzem świata, Nickim Pedersenem. W barażach był pewnym punktem, a Jaskółki wyeliminowały gdański Lotos.
W 2004 roku w Tarnowie zbudowali dream-team, który przez dwa lata dominował na żużlowych torach. Jego częścią był Burza, choć nie notował już tak świetnych rezultatów jak w niższej klasie rozgrywkowej. Jednak na torze w Tarnowie potrafił pokonać każdego. Za to kibice go uwielbiali i szanowali. Wszak jeszcze wtedy bardzo ceniono wychowanków.
Trzy lata później miejsca dla niego w Tarnowie już zabrakło. Zaczął wędrówkę po innych klubach. Ścigał się dla Startu Gniezno, Orła Łódź, Wandy Kraków, Kolejarza Opole czy klubu z Równego. W 2019 roku był jeżdżącym trenerem Wandy, która miała gigantyczne problemy finansowe. Zagryzł zęby i bawił się żużlem. Znów był uwielbiany przez fanów.
Specjalne podejście do kibica
Dlaczego Burzy tak łatwo zjednać sobie sympatię fanów? Pomogły mu w tym starty w Anglii, gdzie podejście do żużla jest zupełnie inne niż w Polsce. Tam zawodnik po meczu bez problemów może siedzieć w przystadionowym pubie i sączyć piwo z fanami. Burza nie odmawia kibicom fotografii, autografów czy nawet krótkiej rozmowy. Fani to doceniają.
Warto jednak zauważyć, że o ile cieszy się sympatią w Łodzi, Lublinie czy Rzeszowie, to w Tarnowie staje się postacią zapomnianą i lekceważoną. Niewielu fanów pamięta, że przed laty Burza dołożył ogromną cegłę do sukcesów klubu. Autorytetem jest dla młodych zawodników, którym pomaga w przygotowaniu sprzętu. Po pomoc zwracają się do niego niemal wszyscy juniorzy z okolic Tarnowa. Wsparcia nie odmówi nikomu.
Burza nadal się ściga. W minionym roku rywalizował w IMŚ na długim torze w Rzeszowie. Dostał dziką kartę i zajął trzecią pozycję. Wtedy pokazał, że w światowym żużlu nie powiedział ostatniego słowa.
Czytaj także:
Patryk Malitowski: Z kwoty, którą zalegają mi kluby mógłbym postawić mały domek
Marcin Wójcik już rok na bezrobociu. Mówi o Motorze bez Kubery, honorze Kępy i faworycie ligi