Nie tak dawno PGE Ekstraliga i eWinner 1. Liga z wielką pompą ogłaszały terminarz rozgrywek sezonu 2021, a już mamy dyskusje na temat tego, czy rozgrywki na pewno powinny ruszyć w kwietniu, bo przecież ciągle trwa pandemia koronawirusa i być może kibice w tym okresie nie wejdą na trybuny. A skąd mamy pewność, że wejdą czy w maju czy czerwcu?
Podoba mi się w tej kwestii twarde stanowisko PGE Ekstraligi czy GKSŻ, które póki co mówią jednym głosem - kluby wiedziały w jakiej sytuacji się znajdujemy, że rozgrywki mogą ruszyć przy pustych trybunach. Oczywiście, sport jest dla kibiców i atmosfera wokół meczów jest lepsza, gdy na trybunach mamy tłumy. Czasy jednak są jakie są i nic z tym nie zrobimy.
Nikt nie da nam gwarancji, że w maju czy czerwcu sytuacja epidemiologiczna poprawi się na tyle, że kibice wrócą na stadiony. Warto zauważyć, że w innych krajach, jak Hiszpania czy Wielka Brytania, nawet w okresie letnim zawody sportowe rozgrywano przy pustych trybunach. Tam rządy przestraszyły się pandemii i jej skutków na tyle, że nie chciały słyszeć nawet o zapełnieniu aren w 25 proc.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Przedpełski nie ma gwarancji startów, ale jest pewny o swoje miejsce w składzie
Trafnie ostatnio zauważyła Marta Półtorak, że polski rząd miota się z obostrzeniami i jedno mówi, a drugie robi. Stoki narciarskie też zostały otwarte, po czym chwilę później zamknięto je na cztery spusty. Obecnie nawet nie ma nakreślonej perspektywy czasowej, kiedy mogłyby ponownie zostać otwarte. To wszystko w sytuacji, gdy "wirus był w odwrocie" już kilka razy. Władze zapewniały o tym tak często, że aż można było stracić rachubę.
Dlatego dziwię się niektórym prezesom, że tak mocno naciskają na przełożenie startu rozgrywek żużlowych w Polsce. Czyżby podczas listopadowych negocjacji kontraktowych optymistycznie założyli, że wiosną 2021 roku pandemii nie będzie i zaczną zarabiać na sprzedaży biletów? Jeśli tak, to obserwowanie wypłacalności klubów może być ciekawsze niż niektóre spotkania ligowe w najbliższym sezonie.
Musimy sobie powiedzieć jedno - ligę można przełożyć o kilka tygodni. Sezon 2020 pokazał, że można nawet ruszyć w połowie czerwca i dobrnąć szczęśliwie do jego końca. Tyle że przy okazji generujemy sobie kolejne problemy, czego niektórzy chyba nie są świadomi. Proces szczepień przeciwko COVID-19 przebiega na tyle powoli, że jesienią koronawirus znów może uderzyć, tak jak to widzieliśmy we wrześniu i w październiku, gdy rząd zaczął przykręcać śrubę, a w kraju występowała lawina zakażeń po powrocie uczniów do szkół i odmrożeniu gospodarki.
Jeśli przełożymy start ligi, to możemy się obudzić w sytuacji, w której mecze we wrześniu czy w październiku rozgrywane będą przy kolejnej fali zachorowań na koronawirusa, a do tego jeszcze wtrąci się pogoda. Już w zeszłym roku widzieliśmy, jaki był koszt przesunięcia rozgrywek - przy październikowej aurze trudno odpowiednio przygotować nawierzchnię tak, aby była ona bezpieczna i gwarantowała ciekawe widowiska. Osoby, które teraz popierają pomysł opóźnienia rozgrywek, niech potem nie narzekają na jakość ścigania w wielkim finale PGE Ekstraligi.
Dlatego trzymam kciuki za Wojciecha Stępniewskiego i Piotra Szymańskiego, by pozostali w swoich stanowiskach. W najbliższych miesiącach wirus nie zniknie nam w sposób magiczny. Już teraz spekuluje się, że niektóre branże (np. siłownie) odmrożone zostaną dopiero na przełomie marca i kwietnia. Nie spodziewajmy się zatem, że w najbliższym czasie stadiony zostaną "odmrożone".
Czytaj także:
Zmarzlik namawiał go na żużel
Woffinden liczy na Bewleya i oferuje pomoc