PGE Ekstraliga przełożyła mecz Moje Bermudy Stal - Betard Sparta Wrocław, bo w Gorzowie trwa naprawa rozdzielni, która spaliła się w trakcie spotkania z Eltrox Włókniarzem Częstochowa. Nowy termin ustalono na 28 lipca. Jednak w tym dniu też nie uda się zorganizować tego meczu. - Szkoda, że nikt nas nie zapytał o to, kiedy będzie możliwe zakończenie prac, bo od razu powiedziałbym, że celujemy w 9 sierpnia - mówi szef gorzowskiego OSIR-u Włodzimierz Rój.
Zaraz po awarii, która miała miejsce 3 lipca, Rój mówił o 3 tygodniach potrzebnych na usunięcie usterki. - Wiele rzeczy złożyło się na to, że to musi potrwać dłużej - komentuje. - Przede wszystkim nie chcemy tego robić tak, żeby za chwilę znowu coś się stało. Chcemy to zrobić tak, żeby mieć spokój na co najmniej 10 lat. Stare szafy w rozdzielni zostały zdemontowane, nowe są zamówione. Czekamy.
Ktoś spyta, dlaczego tak długo. Szef OSiR-u mówi, że po pierwsze jest problem z dostępnością, a po drugie, koszty przerosły najśmielsze oczekiwania. Firmy, które zajmują się produkcją szaf do rozdzielni, najwyraźniej przeczytały o kłopotach Stali i chcą zarobić coś ekstra. Pierwsza wersja była taka, że koszty naprawy rozdzielni pokryje klub z pomocą sponsora. Liczono jednak, że to będzie kosztować 30 tysięcy złotych. Tymczasem jeden z producentów zażyczył sobie za szafę do rozdzielni aż 100 tysięcy.
ZOBACZ WIDEO Prezes Stali: dwa artykuły w regulaminie dają nam zwycięstwo. Nie chcemy jednak licytować się z Włókniarzem
Ostatecznie usunięciem skutków awarii zajmuje się OSiR, który jednak także nie może szastać pieniędzmi. - Musimy działać zgodnie z ustawą o finansach publicznych - mówi Rój, a to znaczy, że nikt w OSiR-ze nie wyda 100 tysięcy na inwestycję. Zwłaszcza wiedząc o tym, że producenci próbują wykorzystać fakt, iż Stal jest na musie. Trudno wyrokować ile finalnie będzie kosztować naprawa. OSiR zapewnia jednak, że doprowadzi sprawę do końca.
- Mamy to szczęście, że nie ucierpiał system UPS, który działa dzięki sześciu maszynom o wartości 50-60 tysięcy każda. Już i bez tego koszty będą wysokie. Wymienimy dwa akumulatory i wszystko, co spaliło się w rozdzielni. Szkoda, że nie mogłem mieć pełnej obsługi elektryków na meczu, tak niestety działają obostrzenia związane z koronawirusem, bo wtedy straty byłyby mniejsze - kwituje Rój, dodając, że jego pracownik z narażeniem życia ratował sytuację w rozdzielni. - Tak na marginesie, to policja przeprowadziła śledztwo i ustaliła, że mieliśmy zwarcie w styczniku, co potwierdza, że nie było ingerencji osób trzecich - kończy Rój.
Czytaj także:
PGE Ekstraliga: Obowiązkowe testy co dwa tygodnie
Jamróg nie jedzie, bo taki jest układ