W 1994 roku drużyna z Johannesburga odjechała cykl meczów na polskich torach - w Lublinie, Ostrowie, Częstochowie, Rybniku, Świętochłowicach i Pile. Przyjezdni najlepszy wynik osiągnęli w ostatnim spotkaniu, które przegrali 35:54.
Po zakończeniu sezonów 1995 oraz 1996 grupa polskich zawodników poleciała do Republiki Południowej Afryki na rewanż z tamtejszym zespołem. Kapitanem ekipy gospodarzy był wówczas Warren Meier. Wszystkie pojedynki zakończyły się triumfem Biało-Czerwonych, ale zaciętych spotkań nie brakowało.
W 1997 roku pierwszym - i jedynym jak dotąd - zawodnikiem z RPA, który pojechał w polskiej lidze, został Karl Lechky. W pięciu meczach w barwach Stali II ŻKS Krosno zdobył 22 punkty. W Europie mieli okazję ścigać się także inni żużlowcy z tego kraju, o czym Warren Meier opowiedział w rozmowie z portalem WP SportoweFakty.
Mateusz Kozanecki (WP SportoweFakty): Żużel w RPA ma wieloletnie tradycje, ale dyscyplina nie należała do grona najpopularniejszych. Jak zatem rozpoczęła się pana przygoda z tym sportem?
Warren Meier (były żużlowiec z RPA): Odkąd skończyłem cztery lata zacząłem oglądać mojego wujka Petera Murraya w akcji. Później został promotorem w RPA i dzięki niemu trafiłem do żużla. Wtedy trzeba było mieć ukończone szesnaście lat, aby jeździć. Zacząłem właśnie jako 16-latek w 1984 roku.
Jak wyglądał żużel w RPA, kiedy pan zaczynał?
Wtedy żużel w RPA znajdował się na zupełnie innym poziomie. Było może około 50 zawodników w całym kraju i duża grupa osób, które chciały spróbować jazdy. Torów było może 6-7.
W wieku niespełna 30 lat przyleciał pan na zawody do Europy. W jakich okolicznościach do tego doszło?
Dobre pytanie. Mój dobry przyjaciel, który pochodził z Węgier, poprosił mnie o pomoc w trenowaniu jego syna. Odjechaliśmy kilka zawodów na Węgrzech, a potem jego syn - Karl Lechky ścigał się również w Polsce, dzięki czemu i my mogliśmy tam pojeździć.
Czy przyleciał pan wraz ze swoim sprzętem?
Tak. Rozebrany na części motocykl w luku bagażowym, a silnik w bagażu podręcznym. Nasza podróż składała się z kilku etapów. Najpierw przylecieliśmy do Frankfurtu nad Menem, stamtąd pojechaliśmy do Austrii, a następnie do Polski. Powrót wyglądał podobnie.
To była przygoda życia?
To były jedne z najlepszych zawodów, w jakich miałem okazję pojechać. Absolutnie pokochałem Polskę, a szczególnie Ostrów Wielkopolski. Mógłbym spędzić emeryturę w tym mieście.
Przed startem nie obyło się jednak bez problemów.
Polska była niesamowita. Kiedy dotarłem tutaj, zachorowałem na grypę. Nasz polski kontakt zabrał mnie do lekarza, ten przepisał mi leki. Mój stan znacznie się poprawił. Ludzie byli niesamowici, to był jeden z najlepszych momentów mojego życia, wciąż mam film z podróży do Polski.
Miał pan okazję ścigać się z europejskimi zawodnikami, zarówno u siebie, jak i na wyjeździe. Który z nich był najtrudniejszym rywalem?
W waszym kraju są jedne z najlepszych wyścigów na żużlu, jeźdźcy są niemal fanatyczni. Nawiązaliśmy tu wspaniałe przyjaźnie. Najlepszy był Norbert Magosi, naprawdę potrafił się ścigać.
Obecnie sytuacja żużla w Republice Południowej Afryki jest bardzo zła. Wierzy pan, że uda się to naprawić?
Żużel w RPA jest obecnie całkowicie martwy. Przez wiele lat się ścigałem, a moja żona sprawowała nad wszystkim kontrolę. Kiedy przeprowadziliśmy się do USA, żużel zaczął znikać z kraju, a teraz nic nie ma. Nie sądzę, aby to się zmieniło.
Obecnie mieszka pan w Stanach Zjednoczonych. Jak pan radzi sobie w dobie pandemii koronawirusa?
Podejmowane są środki ostrożności i sytuacja wygląda lepiej niż w innych częściach świata. Ja, moja rodzina oraz moi rodzice, którzy wciąż mieszkają w RPA, są bezpieczni.
Czytaj także:
- Spokój w Lublinie. Motor osiągnął porozumienie ze wszystkimi zawodnikami!
- Kiedyś jeździł na żużlu. Teraz na motorze zwiedza Europę i ziemie przodków
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump