Pomieszanie z poplątaniem - tak określiłbym to, co dzieje się wokół Piotra Pawlickiego i jego treningów na własnym torze. GKSŻ, w obliczu pandemii koronawirusa, zabroniła organizowania jakichkolwiek treningów. Słusznie, bo biorąc pod uwagę, że rozgrywki i tak stanęły na co najmniej dwa miesiące, to para szłaby w gwizdek.
Ta sama GKSŻ mówi, że na własnym terenie każdy może robić to, co mu się podoba. Jak ktoś ma własny tor, może ćwiczyć do woli. Stanowisko zrozumiałe, bo przecież władze nie mogą ingerować w to, co ktoś robi na własnym podwórku. Problem leży gdzie indziej. Gorzej, gdy z treningu robi się wielki piknik, zaprasza kolegów z drużyny i znajomych.
Na treningowych jazdach Pawlickiego łącznie było co najmniej trzech zawodników i ich rodziny, mechanicy, lokalny reporter leszczyńskiego radia. Na jednej z udostępnionych fotografii można się doliczyć co najmniej dwunastu osób.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Dlaczego o tym piszę? Bo gdyby się postarać, to taki trening równie dobrze można by zorganizować na stadionie w Lesznie. Byłoby nawet bezpieczniej, zwłaszcza gdyby jeden mechaników obsługiwał cały zespół, bo boksy pozwalałyby na rozmieszczenie zawodników w co najmniej kilkumetrowej odległości. Na prywatnej posesji Pawlickiego mieliśmy wszystkich wokół siebie, a co za tym idzie - większe ryzyko zarażenia.
Mamy trudny moment i chyba nie wszyscy rozumieją powagę sytuacji, że sklepy i szkoły zostały zamknięte w jakimś celu. Pawlicki może trenować, ale nie powinien przy tej okazji robić wielkich pikników i narażać zdrowia innych.
To nie jest tak, że tylko żużel stanął z powodu COVID-19. Nie mamy meczów piłkarskich, wstrzymane są rozgrywki siatkarskie, odwoływane wyścigi Formuły 1 czy MotoGP. Piłkarze czy siatkarze mogą trenować w domach, wystarczy im większy pokój, by się porozciągać i podbijać piłkę. Zresztą, wystarczy krótki przegląd social mediów, by zobaczyć filmiki, na których ćwiczą z piłką w przydomowych ogródkach. Sami.
Jako przykład podam Real Madryt, który poddał kwarantannie cały klub, po tym jak koronawirusa wykryto u jednego z koszykarzy. Szanse, że zaraził on któregoś z piłkarzy były niewielkie. Mimo to, "skoszarowano" Sergio Ramosa i innych w domach. Tam zaczęli ćwiczyć, ale w pojedynkę. Ramos nie zaprosił do swojego domu Marcelo, Karima Benzemy i paru innych kolegów, by wspólnie pokopać w piłkę. Po to wprowadzono izolację, by żaden z nich się nie zaraził.
Żużlowców prędzej porównać do kierowców F1 czy motocyklistów z MotoGP. Czy któryś z nich ostatnio zabawia się na torze? Nie. Lewis Hamilton nagrywa filmiki, w których zwraca uwagę na konieczność częstego mycia rąk i niewychodzenia z domu. Max Verstappen czy Lando Norris zajęli się wirtualnym ściganiem. Valentino Rossi zawiesił na początku marca aktywność na swoim ranczu, gdzie też posiada tor i zajął się zbieraniem środków na zakup respiratorów dla Włoch.
Nie możemy bowiem zapominać, że funkcjonuje coś takiego jak odpowiedzialność społeczna w sporcie. Tysiące, czasem miliony, wpatrują się w piłkarzy, koszykarzy, kierowców F1 i robią później to samo. Jeśli Hamilton i paru innych zawodników mówi, by zostać w domu, to się do tego stosują. Jeśli zwracają uwagę na konieczność mycia rąk, to nagle jakiś procent fanów poświęci tej czynności większą uwagę.
Jeśli Pawlicki wyjeżdża na tor, to młodzież otrzymuje sygnał, że ten koronawirus wcale nie jest taki straszny i można robić wszystko. Bo przecież ich idol robi. Jak się okazuje, takie podejście jest bliskie wielu Polakom.
Gdy w ostatnich dniach zrobiło się ciepło, tłumy ruszyły na spacery, w większych miastach całe grupki zaczęły spotykać się na wałach Wisły czy Odry. Młodzież skorzystała z zamkniętych szkół i ruszyła na wagary. To wszystko w czasach, gdy trwa akcja #zostańwdomu, bo to najskuteczniejszy sposób na pokonanie pandemii koronawirusa.
Podobne podejście mieli Włosi czy Hiszpanie. Efekt? Tysiące kolejnych przypadków zachorowań na COVID-19 i codziennie setki zgonów. Czy podobnych obrazków chcemy też w Polsce? We Włoszech czy Hiszpanii już wiedzą, że popełnili błąd, ale jeszcze przez kilka tygodni będą płacić za niego wysoką cenę.
Można wyznawać zasadę "mnie to nie dotyczy", ale najprawdopodobniej i w żużlu doczekamy się pierwszego zachorowania na koronawirusa. COVID-19 nie bierze jeńców. Tak jak dopadł piłkarzy, koszykarzy czy siatkarzy z pierwszych stron gazet, tak najpewniej w końcu któryś z zawodników skręcających w lewo otrzyma pozytywny wynik testu. Może wtedy niektórzy otrzeźwieją.
Czytaj także:
Armando Castagna błaga i apeluje do Polaków
Woryna: Kilka dni w domu nas nie zabije