Żużel. Alfabet PGE Ekstraligi 2019: Kibice Motoru nakryli wszystkich czapkami. Dla klubu zarywali noce

WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: kibice na stadionie Motoru Lublin
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: kibice na stadionie Motoru Lublin

Żużlowe piątki, ludzie strojący o północy pod kasami na stadionie Motoru, 64 mecze w telewizji, latający dron, beczka śmierci, nitrometanol, czy warningi, te tematy rozpalały nas bardzo mocno w kończącym się sezonie PGE Ekstraligi.

A jak atmosfera, która na wynik ma równie wielki wpływ, jak nazwiska w składzie. Nie było jej w Get Well Toruń, gdzie Norbert Kościuch co najmniej dwa razy prał publicznie brudy, gdzie mechanicy jednego z zawodników cieszyli się z niepowodzenia żużlowca, który go zastąpił. To przełożyło się na wynik.

B jak beniaminek. O fenomenie Speed Car Motoru Lublin można by tomy napisać. Takiego szału na żużel, jak w Lublinie, to nie ma nigdzie. Kibice w kolejkach po bilety ustawiali się już po północy i czekali do rana przed kasami, byle tylko móc iść na mecz. Na każdym spotkaniu stadion był szczelnie wypełniony już na godzinę, czy nawet dwie przed spotkaniem. Na obiekcie 10 tysięcy, może więcej, a chętnych do obejrzenia meczu dwa razy tyle.

Czytaj także: Ostafiński o Mrozku, który miał wyjechać na ośle

C jak Cieślak. W pewnym momencie wydawało się, że trener forBET Włókniarza Częstochowa może być największym przegranym ligi. On sam zresztą asekurował się w połowie sezonu, mówiąc, że nie ma składu na play-off. Ostatecznie drużyna Marka Cieślaka weszła do czwórki i najpewniej zgarnie brąz.

ZOBACZ WIDEO Vaculik zdradza jak wyglądała męska rozmowa Pedersena z Jensenem

D jak Doyle. Jason był w tym roku jedynym zawodnikiem Get Well, który nie schodził poniżej pewnego poziomu. Do historii przejdzie jednak jako pierwszy żużlowiec, który został oficjalnie pokazany przez inny klub przed rozmowami o kontrakcie. Chodzi o słynną historię z meczu półfinałowego Włókniarza, gdzie Doyle’a posadzono na trybunach. Działacze i kibice robili sobie z nim zdjęcia, a już po spotkaniu prezes i zawodnik zamknęli się w gabinecie, by ustalić warunki umowy. Dotąd tego typu rzeczy nie robiono tak wystawnie. Każdy się z tym krył. Lepiej lub gorzej, ale jednak.

E jak etyka. Powołał się na nią prezes Betard Sparty Wrocław Andrzej Rusko na ostatniej platformie komunikacyjnej klubów PGE Ekstraligi. Mówił, że z jednej strony ma być wprowadzany kodeks etyczny, a z drugiej trwa bezpardonowa walka o zawodników i składanie im ofert nawet w takiej sytuacji, w której drużyna oferującego kontrakt ma za kilka dni mecz ze Spartą. Takich sytuacji w żużlu nie brakuje, ale to nie prezesi tacy zły, tylko rynek taki wąski. Łowy transferowe trwają od dwóch miesięcy, wszystkie chwyty są dozwolone. Bo jak się czegoś nie wyrwie rywalowi, to potem samemu będzie się cierpieć.

F jak frekwencja. W zasadzie chodzi nam o żużlowy piątek. Przed sezonem na pomyśle z dwoma meczami w piątek nie zostawiono suchej nitki. Bo stadiony będą puste, bo nikt tego, w tym dniu, nie będzie oglądał, bo kibice będą musieli brać wolne. I co? Średnia frekwencja w piątek to około 10500 widzów na mecz. Podobna jak w niedzielę, czyli że te piątki się przyjęły.

G jak Get Well. Toruń dotąd jeździł w najwyższej klasie rozgrywkowej, a nieprzychylni klubowi kibice żartowali, że nawet, jak spadnie, to Ekstraliga Żużlowa powiększy ligę do 10 drużyn, byle tylko uratować Anioły. Nic takiego się nie stało i klub z najpiękniejszym żużlowym stadionem w Polsce opuszcza elitę. Co najmniej na rok.

H jak Hancock. Doświadczony Amerykanin już rok temu zniknął z Ekstraligi, a przed tym sezonem jego nazwisko pojawiało się w kontekście wzmocnienia Sparty i Motoru. Ostatecznie Greg nie trafił nigdzie, bo ten rok poświęcił na to, by być bliżej chorej żony. W środowisku wiele mówiono o tym, że silniki zostawione przez Hancocka w Polsce, a będące pod opieką jego menedżera Rafała Haja, były kilka razy użyczane różnym zawodnikom. Haj oczywiście wszystkiemu zaprzeczał.

I jak impreza. Najlepsze były we Wrocławiu, gdzie zwykle było najwięcej mijanek. I nieważne, że w EŻ pokpiwano, że wyprzedzają głównie zawodnicy gospodarzy. I tylko szkoda, że w finale na Olimpijskim nie było wielkiego ścigania.

J jak Janowski. Maciej zaimponował mi nie tyle dobrą jazdą przez większą część sezonu, ile tym, że pomógł postawić drużynę Sparty na nogi w trudnym momencie. Pożyczył silniki Jakubowi Jamrogowi i zbudował go. To samo i z tym samym efektem, powtórzył z Maxem Fricke. Brawo. Być może nie byłoby Sparty w finale, gdyby nie ta zagrywka Janowskiego.

K jak KSM. Dominacja Fogo Unii Leszno (dwa tytuły, trzeci w drodze, czwarty z rzędu też wielce prawdopodobny) zaczyna być dla innych problemem. W tym roku dyskutowano o KSM (kalkulowanej średniej meczowej), bo wprowadzenie tej regulacji zmusiłoby Unię do pozbycia się jednej z gwiazd. Ostatecznie temat zarzucono, ale pewnie wróci na rok. A wam drodzy kibice, jak podoba się ta dominacja i czy uważacie, że warto wprowadzić KSM?

L jak Leon. Rok temu mieliśmy galaktycznie szybkiego Fredrika Lindgrena teraz taki jest Madsen. Na torach o długich prostych Duńczyk potrafi się niesamowicie napędzić, wygląda wtedy, jak zawodnik z innej planety. Jedni mówią, że sprawa ma drugie dno, a ja chcę wierzyć w to, że tuner Flemming Graversen włożył do silnika Madsena coś, co daje mu tego kopa na prostej.

Ł jak Łaguta. Chodzi oczywiście o Grigorija i jego płonący silnik na meczu ze Spartą. Eksperci stwierdzili, że palący się metanol daje inny płomień i zaczęła się dyskusja o dopingu technologicznym. W środowisku zaczęły krążyć opowieści, że zawodnicy stosują nitrometanol, że wrzucają pastylki do baku, że oszukują na potęgę. Wzmożono kontrole, wpadł jedynie drugoligowiec Marek Lutowicz. A Łaguta po zdarzeniu z silnikiem na kilka tygodni stracił skuteczność. Dobrze zaczął jeździć dopiero w końcówce sezonu.

M jak magazyn internetowy. Tu musimy się pochwalić, bo jesteśmy pierwszym żużlowym serwisem produkującym żużlowy magazyn w Internecie na żywo. Magazyn Bez Hamulców mogliście i możecie oglądać w czwartki o 13.00. W tym roku zapraszamy jeszcze na odcinki 26 września, 3 i 7 października. Ten ostatni termin to wyjątkowo poniedziałek, bo w tym dniu odbędzie się kończąca sezon Gala PGE Ekstraligi. W sumie, w tym roku, kibice mieli trzy magazyny (swoje robiły nSport+ i Eleven Sports) i obejrzeli ponad 250 materiałów wideo tylko na naszym serwisie.

N jak niespodzianka. Największą drużynowo jest Motor, a indywidualnie dwaj jego zawodnicy: Mikkel Michelsen i Paweł Miesiąc. Zwłaszcza ten drugi. Do Ekstraligi wrócił po latach. Poprzednia przygoda nie była dla niego nawet średnio udana, nie wygrał biegu. Teraz, jak to czasami zwykło się mawiać, wszedł z buta i wykopał drzwi razem z futryną. Długo dowodzono, że w tym musi się kryć jakiś szwindel, ale kontrole sprzętu były (i to niejedna) i nikt nigdy Miesiąca nie przyłapał na żadnej kombinacji.

O jak oferty. Najlepszą miał dostać w tym roku Grigorij Łaguta, czyli 800 tysięcy złotych za podpis i 8000 złotych za punkt. Oczywiście Motor nie potwierdza ani, że taka propozycja padła ani że klub tyle zapłacił.

P jak puchar za wygranie rozgrywek PGE Ekstraligi. Jeśli Fogo Unia zdobędzie trzecie złoto z rzędu, to przechodni puchar stanie się jej własnością. Będzie to pierwsza taka sytuacja w historii rozgrywek zarządzanych przez Ekstraligę Żużlową.

R jak ROW Rybnik, czyli beniaminek wracający po 2 latach rozbratu. Czas fety i radości już minęło, a zaczęło się drapanie po głowie i kombinowanie kogo by tutaj kupić. I tu zaczyna się problem, bo PGG ROW nie ma składu na PGE Ekstraligę. Wiele musi się zmienić, żeby przygoda rybniczan potrwała dłużej niż rok.

S jak Sajfutdinow. Emil zasłużył na literkę z racji tego, co zrobił w rundzie zasadniczej w Częstochowie, gdzie na prostej pojechał jak w beczce śmierci. Ta akcja przejdzie do historii. Mówią, że zrobił to, jak Tony Rickardsson. Coś w tym jest, choć trzeba dodać, że Rosjanin jest jedyny i niepowtarzalny. Kiedyś słynął z niebezpiecznej jazdy za kołem rywala. Z wiekiem przyszła rozwaga, ale ten gen szaleństwa w nim pozostał. I dobrze, bo zrobił nam wyścig roku.

Ś jak Śledź. Dariusz Śledź, menedżer Betardu Sparty, w kilku spotkaniach, ze względu na karę nałożoną przez Komisję Orzekającą Ligi (za nieregulaminowy tor), był mechanikiem zawodnika Vaclava Milika. Nie mógł występować jako trener bądź szkoleniowiec, więc założył teamową koszulkę Czecha, bo tym sposobem mógł być blisko drużyny.

T jak telewizja. Pierwszy raz w historii kibice zobaczą (przed nami finał i mecz o brąz) 64 mecze na żywo w telewizji. Pierwszy raz w historii mamy dwóch dzielących się transmisjami nadawców żużla - nSport+ oraz Eleven Sports. Dodajmy, że pierwszy raz na żużlowym meczu pojawił się wykorzystany na potrzeby telewizji dron. Dzięki użyciu tego sprzętu w pierwszym spotkaniu finałowym otrzymaliśmy ujęcia niczym z gry komputerowej.

U jak Unia Leszno, czyli mistrz. Tak dobrze złożonej i zbilansowanej drużyny dawno nie było. Za rok może być trudniej, bo juniorem przestanie być Bartosz Smektała i Dominik Kubera zostanie na placu boju sam. Brak drugiego klasowego juniora będzie tylko jednym z problemów. Kolejnym będzie to, jak rozegrać temat sześciu seniorów. Odpuścić Jarosława Hampela, czy Brady'ego Kurtza? Na razie w Lesznie mówią, że tematu nie ma, bo wszyscy zostają.

Czytaj także: Sparta strzeliła sobie w stopę. Błąd z torem, zła taktyka

W jak warningi, czyli ostrzeżenia za utrudnianie startu. Na początku sierpnia Michał Świącik, prezes Włókniarza, był gościem dwóch żużlowych magazynów i opowiadał o tym, że za dużo warningów, że rozmawiamy o tym, a zapominamy o pięknie sportu. Wszystko fajnie, ale nie wolno zapominać, że prezes ma we Włókniarzu dwóch zawodników, którzy bardzo często dostają ostrzeżenia za starty. Najwięcej ma ich Madsen. Nie sposób uciec od refleksji, że cała burza została rozpętana, by obronić zawodnika, żeby sędziowie się od niego odczepili.

Z jak zawód. Największy przeżyli oczywiście kibice Get Well, ale niepocieszni mogą być też fani Stelmet Falubazu Zielona Góra. Przed sezonem klub pozyskał Nickiego Pedersena i Martina Vaculika, ale zielonogórzanie zakończą sezon bez medalu, bo odrobienie 24 punktów z pierwszego meczu o brąz z Włókniarzem graniczy z cudem. Dlaczego nie wyszło? Swoje zrobiła kontuzja Pedersena przed play-off, choć nie sposób zapomnieć o słabych juniorach, bezbarwnym Patryku Dudku i gorszym niż rok temu Piotrze Protasiewiczu.

Źródło artykułu: