Mecz ćwierćwiecza na wschodzie i narodziny nowego Rickardssona (tak minął mi rok)

WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Wiktor Lampart z pucharem za wygranie Nice 1. Ligi Żużlowej.
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Wiktor Lampart z pucharem za wygranie Nice 1. Ligi Żużlowej.

PGE Ekstraliga nie zaskoczyła, a wielkie emocje były w Nice 1.LŻ. Na żużlowym tronie znów jest Tai Woffinden, Tony Rickardsson nowej dekady. Rzeszowski Rockefeller źle zainwestował, a Mrozek za swój język powinien się wstydzić. Tak minął mi rok 2018.

[b]

KOMENTARZ.[/b] Z wypiekami na twarzy czekałem na start cyklu Speedway Grand Prix (szkoda, że w maju, a nie koniec marca, jak kiedyś, wstawanie na inaugurację z samego rana to było coś!). Dla wielu Indywidualne Mistrzostwa Świata to już dodatek do PGE Ekstraligi, ale w żadnych innych zawodach stawka nie jest naszpikowana gwiazdami, w jednym miejscu i czasie. Smutne, że BSI nie zrobiło nic, aby rozszerzyć geografię żużla. Olbrzymi minus stawiam za stratę Melbourne i brak jakiegokolwiek zastępstwa w Australii, kolebce speedwaya. Brak Sztokholmu i Friends Areny, to nie są dobre znaki dla tej dyscypliny.

Z drugiej strony rozumiem aspekty finansowe, nie ma co na siłę pchać żużla w miejsca, gdzie nie jest opłacalny. A nowe lokalizacje? Gdzie jest Francja, Rosja czy "hancockowe" USA? Honor ratuje Warszawa i Cardiff, gdzie gromadzi się największa publika. Wiejskie stadiony w Teterow, Malilli czy Hallstavik mają swój urok i naprawdę rewelacyjne tory do ścigania, ale tam nie powinno się pokazywać nic, poza owalem, bo otoczenie jest po prostu obskurne. A miło jest zobaczyć jak w fajnym, eleganckim i wypasionym miejscu rozgrywa się... tak jest, Indywidualne Mistrzostwa Świata na żużlu.

W Polsce bez wielkiej niespodzianki, tytuł dla Fogo Unii Leszno, drugą ligę zdemolowała Stal Rzeszów. Zaś doskonałe emocje zapewniła nam Nice 1. Liga Żużlowa, gdzie faworyci, tj. Orzeł Łódź i Zdunek Wybrzeże Gdańsk nie weszli nawet do fazy play-off. W walce pozostali tyko Speed Car Motor Lublin i ROW Rybnik. Te dwa kluby zgotowały niesamowite emocje, godne finału zaplecza Ekstraligi.

BOHATER. W żużlu liczy się ten jeden, a w 2018 roku był nim Tai Woffinden. Doceniam nieprawdopodobne osiągi tego gościa. Jest młody, a sportowo i w życiu jest w stu procentach spełniony. Nic już nie musi, ale nie usiądzie w fotelu i nie będzie opowiadał jak doszedł do swoich triumfów i się nimi chwalił. Nigdy nie ma dość i ciągle jest głodny sukcesów, to cecha prawdziwego mistrza. Ambicja i nieustanne dążenie są z nim za pan brat. Trzy tytuły to wyrównanie rekordów Nickiego Pedersena, Jasona Crumpa, Ole Olsena i Erika Gundersena. Jednak Woffinden ma w planach coś więcej. Dopaść największych, Ivana Maugera i Tony'ego Rickardssona (sześć mistrzowskich tytułów). Mauger jeździł w innej epoce, ale Woffinden powoli staje się nowym Rickardssonem. Nie musi brylować w ligach, wie, że najlepszego wyłania Grand Prix i na tym się skupia.

ZOBACZ WIDEO Tai Woffinden: Na PGE Narodowym najlepsza atmosfera i pełne trybuny

KONTROWERSJA. Mała i duża. Ta druga to Ireneusz Nawrocki i jego działania, które miały zrewolucjonizować polski, a może i światowy żużel. Superbohater, którego moce (tj. pieniądze) odrodzą rzeszowską Stal okazały się picem na wodę. Początek jego działań był naprawdę bardzo obiecujący i czekałem, jak to się rozwinie. Niestety, co raz wychodziło szydło z worka. Szkoda przede wszystkim kibiców Stali, bo nie są niczemu winni, a deweloper naobiecywał im złote góry.

Druga kontrowersja to Oskar Bober i jego alkoholowa klapa. Młodość ma swoje prawa i musi się wyszumieć, ale czy musiało to mieć miejsce przed meczem? Wpadka to jednak rzecz ludzka, nawet prezydentowi Kwaśniewskiemu zdarzało się występować w stanie nietrzeźwym, więc od wielkich osobistości nie odbiega. Z drugiej strony ta akcja to jest po prostu wstyd. Bober jest sportowcem, zarabia nie małe pieniądze, naraża życie i bezpieczeństwo swoje oraz kolegów. Nawet przez myśl mu nie powinno przejść ostre balowanie przed zawodami. Plusem całej tej sprawy jest to, że zawodnik posypał głowę popiołem, a także jakie decyzje podjęto w GKSŻ. Władze polskiego żużla nie zniszczyły mu kariery dogłębnymi karami i pokazały ludzką twarz w tej sytuacji.

AKCJA. Miał być bohaterem sezonu, ale słabszy jego środek zabrał mu w mojej opinii ten tytuł. Ogłoszony przez całe środowisko żużlowe kosmitą Fredrik Lindgren był autorem najładniejszego finału w Grand Prix 2018. Na Marketa Stadium jechał z Patrykiem Dudkiem i Taiem Woffindenem i Emilem Sajfutdinowem. Szwed wyraźnie przegrał start i został założony przez Polaka. Później bezlitośnie zamknął Woffindenowi drogę, o co Anglik miał pretensje. Lindgren jak to ma w zwyczaju ściga rywali jak dzikie zwierzę i dopadł prowadzącego Polaka na samej kresce.

CYTAT. ''Mają mentalność drobnych ciułaczy, a ja wolałbym, żeby mieli mentalność mistrzów świata'' - nie dziwie się wcale niezadowoleniu byłego prezesa PZM. Andrzej Witkowski, teraz już jako kibic ma prawo dziwić się, dlaczego Polacy, mający świetne wyniki w polskiej lidze, wygrywając drużynowo prawie wszystko, nie potrafią przekuć tego na Grand Prix. W dodatku od kilku sezonów matematyczne szanse, że tytuł zgarnie Polak są największe, bowiem startuje ich czwórka. Witkowski wbił szpilę w polskich żużlowców. W tym roku znów obeszliśmy się smakiem i nadal mamy dwóch mistrzów świata indywidualnie.

Szkoda, że w takim stylu, ale jednak Krzysztof Mrozek, prezes jednego z najbardziej profesjonalnie zarządzanych klubów w Polsce, człowiek orkiestra, pragnący dla tego zasłużonego miejsca w historii polskiego żużla najlepiej przykuł nie tylko moją, ale i wielu uwagę. Podczas meczu rewanżowego z lubelskim Motorem, parsknął do dziennikarki Eleven Sport, Anity Mazur ''Mam na to wyje...''. No i miał, a drużyna dostała w ''papę'', a potem był płacz i zgrzytanie zębami.

LICZBA. 53. Tak przechodzi się do historii. Lublinianie byli spisani na straty po pierwszym meczu w Rybniku, gdzie przegrali 38:52. Zawodnicy jak mantrę powtarzali, że da się to odrobić, a kibice w Polsce, po takich wypowiedziach pukali się w głowę. Sam dostawałem wiele pytań, jak widzę rewanż w Lublinie, czy należy się jeszcze łudzić. Odpowiadałem, że może zabraknąć jednego, dwóch punktów, choć w sporcie odrabiało się gorsze straty. Na pewno nie zniechęcałem nowych osób, aby nie szli na stadion, bo ten mecz będzie niesamowity. Taki też był. Nie dość, że na Zygmuntowskich trzeba było być o wiele wcześniej, to dodatkową godzinę siedzenia zafundowali nam sędzia i ekipa rybnicka, która zgłosiła zastrzeżenia do toru. Po pracach komisarza i toromistrza na szczęście ruszyliśmy.

Spoglądałem i analizowałem dogłębnie program zawodów po każdym biegu i kiwałem głową, że cudu raczej nie będzie. Lublinianie jechali naprawdę dobrze, ale wiele wskazywało na to, że dwumecz będzie na korzyść ROW-u. Świetną akcją na kresce popisał się Paweł Miesiąc, istotny wyścig wygrał Oskar Bober, ale szczęście też mieć trzeba, bo darmowe punkty Motor otrzymał po defekcie Kacpra Woryny. Decydowała ostatnia gonitwa, a tam Robert Lambert przypieczętował dla Lublina najwyższą klasę rozgrywkową po dwudziestu trzech latach. Piotr Więckowski, menedżer Speed Car Motoru Lublin określił finał Nice 1. LŻ meczem ćwierćwiecza w Kozim Grodzie, z czym trudno polemizować.

Źródło artykułu: