Wzięli Pedersena z okna życia, wywalili Ljunga, zrobili "złoty interes" na Kildemandzie, a na koniec spadli (noty)

WP SportoweFakty / Paweł Wilczyński / Na zdjęciu: Artur Mroczka i Paweł Baran.
WP SportoweFakty / Paweł Wilczyński / Na zdjęciu: Artur Mroczka i Paweł Baran.

Tylko rok trwała przygoda Grupy Azoty Unii Tarnów z PGE Ekstraligą. Głównymi powodami spadku okazały się m.in. błędy taktyczne sztabu szkoleniowego i trudność ze zgraniem równej, wysokiej formy wszystkich zawodników.

W tym artykule dowiesz się o:

W Tarnowie boleśnie przekonali się o tym, że bez wejścia z dużymi pieniędzmi nie ma możliwości wyrwania gwiazd z innych ekstraligowych klubów. Trzeba czekać na ruchy zamożniejszych i zająć się tymi, którzy zostaną odstrzeleni. W ten sposób beniaminek zawsze jest skazany na sprzątanie okruchów ze stołu. Ale czasem zamiast szukać kwadratowych jaj, warto mocniej spojrzeć w głąb własnego ogródka, bo najciemniej zdaje się być pod latarnią. Enigmatycznie? Już rozjaśniamy.

Nicki Pedersen. Duńczyk był trochę jak niechciane dziecko wrzucone do okna życia. Przez groźną kontuzję stracił większość poprzedniego sezonu. A i przed urazem nie błyszczał. Być może na torze i poza nim dopadł go charakterystyczny dla 40-latka kryzys wieku średniego. Po raz pierwszy od wielu lat Nicki nie przebierał w ofertach i jego dyspozycja była niewiadomą. Opcje się kurczyły więc dogadał się w Tarnowie, gdzie było parcie na klasowego jeźdźca chociażby z przeszłością.

Zakontraktowanie Duńczyka po przejściach okazało się strzałem w dziesiątkę. Trzykrotny mistrz świata praktycznie w pojedynkę trzymał do ostatniej kolejki Jaskółki przy życiu. Zawalił jednak dwa ostatnie wyjazdy (Toruń i Zielona Góra), w których nie potrafił przywieźć biegowego zwycięstwa. Po raz kolejny potwierdziło się, że Pedersen świetnie czuje się w drużynie z jednym wyraźnym liderem, którym jest właśnie on sam. Wyrównane twory wyraźnie mu nie pasują.

Kenneth Bjerre. Kapitan zespołu i najdłużej związany z Tarnowem. Sezon 2018 był jego czwartym w karierze w barwach małopolskiego klubu. Nie odszedł z niego nawet dwa sezony temu kiedy Unia również leciała z PGE Ekstraligi. Od razu jednak zapowiedział, że taki wyjątek robi raz i więcej nie ma zamiaru.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2018: finał Fogo Unia - Cash Broker Stal

Na domowym obiekcie raczej solidny rzemieślnik, z tylko jedną konkretną wpadką, ale okazało się, że sporo ważącą (porażka u siebie z Gorzowem - 6 pkt.). Pomagał mu w tym zachomikowany silnik od Petera Johnsa, który na jednych ustawieniach służył od 2014 roku. Sam tuner nie krył z tego powodu zdziwienia. Filigranowy żużlowiec chuchał na niego i dmuchał. Bał się, że jak padnie to będzie podobnie jak na wyjazdach. A te delikatnie mówiąc były nienajlepsze. Pierwszy zwiastun, że idzie poprawa pojawił się w Grudziądzu. Ale "dzwon" w jednym z biegów zahamował jego zapędy. Ogarnął się tak naprawdę na sam finisz. Gryzł tor w Toruniu i Zielonej Górze. Widać było, że zależy mu na utrzymaniu dla Tarnowa. Na jego nieszczęście rozminął się formą z bardziej utytułowanym rodakiem. Tak jakby jeden drugiemu pożyczył na chwilę swoje moce.

Jakub Jamróg. Bez dwóch zdań objawienie sezonu. Po sześciu latach przerwy wrócił na tory ekstraligowe. Przez ten okres miał z nimi tylko sporadyczną styczność, kiedy korzystał z zaproszeń do udziału w jakimś turnieju towarzyskim lub zawodach indywidualnych. Wiadomo jednak, że wtedy tory przygotowywane są zupełnie inaczej niż na lidze. Z tego powodu wiele razy wspominał, że największą trudność sprawiało mu w tym roku nauczenie się praktycznie wszystkich owali od nowa. Na początku edukacja szła dość opornie, ale rozpędzał się. W Tarnowie solidny punkt i trzecia strzelba za Pedersenem i Bjerre.

Drużyna jest już w Nice 1 LŻ, gdzie spędził większość swojej kariery. Wie, ile zdrowia kosztowało go ponowne wspięcie się na żużlowy Olimp więc nie chce się znów cofać i stracić szansy na dłuższe zakotwiczenie w elicie. Trzeba jednak pamiętać, że w Tarnowie posiadał komfort jazdy i przy jednej, dwóch wpadkach mógł liczyć na poprawę. W innym zespole ekstraligowym o takich cieplarnianych warunkach nie ma raczej co marzyć. Dodatkowo wybór jest o tyle trudny, że wkrótce Kuba zostanie po raz drugi ojcem. Jazda miejscu byłaby mu więc na rękę. Ewentualny, nowy klub będzie jego trzecim w całej karierze, po Tarnowie i Łodzi.

Peter Kildemand. Prezes i sztab szkoleniowy szybko zdali sobie zapewne sprawę z tego jakiej wtopy transferowej dokonali. Zaoferowali "Pająkowi" niebotyczne jak na jego aktualną w tamtym okresie dyspozycję. Duńczyk capnął ustalenia jak michę miodu. Zdawał sobie sprawę, że Unia jest zdesperowana i potrzebuje go bardziej niż on jej, a do tego nikt już raczej nie przebije oferty, bo wszyscy mają pozamykane składy.

Poza paroma incydentami Kildemand prezentował się słabo. W trakcie sezonu szukał ratunku u różnych tunerów, ale dopiero u Joachima Kugelmanna coś nieznacznie drgnęło. To było jednak ciągle mało. Na domowym torze męczył się okrutnie. Łuki "brał" na dwa razy. W wielu spotkaniach źle dobierał ścieżki, jeździł spanikowany, przez co pozycje uciekały mu na trasie. Ale tak się zdarza gdy zawodnik traci pewność siebie. Po paru pierwszych kolejkach zaczęto tęsknić za odstrzelonym po awansie Peterem Ljungiem. Nie dość, że opcja okazałaby się sporo tańsza, to na dodatek doświadczony Szwed zaliczył sezon konia. Bylibyśmy skłonni wysnuć nawet tezę, że z 36-latkiem tarnowianie utrzymaliby się w najlepsze lidze świata.

Artur Mroczka. W tarnowskim światku nazywany hobbystą. W sezonie zaliczył może z dwadzieścia imprez. Jeśli pod uwagę weźmiemy, że czternaście z nich to były zawody ligowe, rysuje nam się obraz zawodnika mało poważnego. W trakcie trwania meczów nie stronił od jakiś dziwnych "odpałów". Wystarczy wspomnieć tylko wparowanie do budki telefonicznej w Grudziądzu czy słynny rzut butelką dwa lata temu. Zawodnicy głośno podkreślali jego wkład w doskonałą atmosferę wewnątrz zespołu. Jeden z reprezentantów Polski w piłce nożnej też był tylko od dbania o to żeby naszym kadrowiczom uśmiech nie schodził z twarzy. Czy to już czas by nazywać Artura Mroczkę Sławomirem Peszko żużla? Co ciekawe "Peszkin" bardzo często wizytuje stadion Wybrzeża. Lubi czarny sport.

W minionym sezonie Mroczka tylko raz przy swoim nazwisku zapisał "dwucyfrówkę". O ile jeszcze u siebie wyglądało to "jako tako", na wyjazdach powinno się go zastępować Kułakowem. Klub wiązał z nim spore nadzieje. Chciał się zabezpieczyć na przyszłość i podpisał z nim przed rokiem dwuletnią umowę. Teraz pewnie najchętniej wymiksowałby się z tych ustaleń i pożegnał z żużlowcem.

Patryk Rolnicki. Do sezonu przystępował z mianem najlepszego młodzieżowca Nice 1 LŻ. Rok w PGE Ekstralidze brutalnie go zweryfikował i pokazał jaka jest przepaść między obiema klasami rozgrywkowymi. Nie poczynił też oczekiwanych postępów. W większości za swoimi plecami przywoził jedynie juniorów innych drużyn. Zapamiętany zostanie z dwóch udanych biegów. W Tarnowie był o mały włos od pokonania Artioma Łaguty, ale tak naprawdę do dziś są spory, czy sędzia słusznie uznał, że Rosjanin zdążył minąć Rolnickiego "na kresce". I świeży obraz. W Zielonej Górze w ostatnim swoim ligowym biegu wraz z Nickim Pedersenem pokonał podwójnie parę gospodarzy pokazując, że jakiś potencjał w nim jednak drzemie. Na koniec wraz z najmłodszymi kolegami zdobył nieoczekiwanie złoto DMPJ.

Mimo że kończy w przyszłym roku wiek młodzieżowca, nie może ogonić od propozycji z klubów ekstraligowych. To tylko świadczy o tym jaka posucha panuje na naszym podwórku jeśli chodzi o tę formację. Musi swoją decyzję dobrze przemyśleć. Przyszły rok może bowiem zaważyć o jego karierze. Pchać się do PGE Ekstraligi i jechać trzy biegi, czy znów zejść ligę niżej z perspektywami na jazdę w pełnym wymiarze.

Wiktor Kułakow. Do Tarnowa przychodził jako brakujący puzzel, świetnie pasujący na uzupełnienie zestawienia pod numer szesnaście, czyli rezerwowego. W założeniu miał zastępować słabo jadących kolegów. W praktyce podróżował po kolejnych miastach, bez szansy wyjazdu na tor. Na treningach wygrywał z wszystkimi, ale sztab szkoleniowy nie miał do niego zaufania. Nie ukrywa, że nie tak to miało wszystko wyglądać. Drugi raz nie zdecydowałby się na taki krok. Nie obraża się. istnieje duże prawdopodobieństwo, że nadal będzie się ścigał z Jaskółką na kewlarze. Jego rola będzie całkowicie inna. Może być nawet prowadzącym parę w Nice 1 LŻ.

Kacper Konieczny. Pojechał w dziesięciu meczach i nie zdobył nawet jednego oczka. Zawsze przyjeżdżał daleko z tyłu za rywalami. Niech to wystarczy za cały komentarz. W ramach ciekawostki należy dodać, Konieczny jest jedynym zawodnikiem, który w sezonie 2018 jednocześnie spadł i z PGE Ekstraligi i do nie awansował. Już po tym jak tarnowianie zakończyli rozgrywki Kacper został wypożyczony na finały Nice 1 LŻ do Speed Car Motoru Lublin, zastępując zawieszonego Oskara Bober.

Dawid Knapik. Rozbudził spore nadzieje. Pojechał w czterech meczach i zdobył dwa punkty bijąc na głowę poczynaniami torowymi starszego kolegę - Kacpra Koniecznego. Niestety czasem ponosiła go ambicja, czego skutkami było kilka upadków, które zniechęciły go na razie do ponownego wsiadania na motocykl. Miejmy nadzieję, że zmieni zdanie i jeszcze wróci. Tarnów nie może sobie pozwolić na stratę kolejnych talentów.

Trener Paweł Baran. Za swoje już oberwał. Degradację zespołu przypłacił posadą. Na torze w Tarnowie potrafił przygotować nawierzchnię tak, aby pasowała ona jego podopiecznym. W tej kwestii nie można mu więc niczego zarzucić. Gorzej wyglądało to na wyjazdach, gdzie trzeba było ratować wynik roszadami taktycznymi. Tutaj błędów było aż nadto. Co z tego, że zespół wygrał w rundzie zasadniczej więcej meczów niż Falubaz i MRGARDEN GKM Grudziądz skoro najważniejsze były punkty bonusowe za dwumecz, a tych Jaskółki nie wydarły żadnego. Nie przekroczyły też granicy 40 punktów w delegacjach. Nie prowadził drużyny z wyczuciem, dokonywał złych wyborów i przywiązywał się do nazwisk. Może i wprowadzał spokój, ale stał na uboczu, kiedy drużyna potrzebował wstrząsu.

Źródło artykułu: