Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Wrażenia po wtorkowym treningu przed finałem Speedway of Nations?
Patryk Dudek, reprezentacja Polski, Falubaz Zielona Góra: Cieszę się, że się odbył, bo lepiej poznałem wrocławski tor. Inaczej jedzie się samemu, a inaczej w czterech, co będzie miało miejsce w zawodach, ale i tak uważam, że trening mi pomógł. Poznałem lepiej łuki i różne ścieżki.
Maciej Janowski, dla którego Olimpijski jest domowym torem, podpowiadał panu, jak należy jechać?
Pewnie, że tak, ale pytanie, jak bardzo się to przyda w zawodach. Mogą być przecież inne warunki. Nie wiemy, co nam przygotuje Phil Morris, który z ramienia BSI dba o przygotowanie i kosmetykę toru w trakcie zawodów.
Mówią, że Morris lubi lać wodę i coś w tym jest. Czy na waszym treningu polewaczka często wyjeżdżała na tor? Przygotowanie w warunkach zbliżonych do tego, co będzie na finale, miałoby duży sens.
My nie sugerowaliśmy się tym, co może nam przygotować Morris. Było normalnie. Nie mieliśmy treningu na wodzie, lecz w dobrych warunkach. A jak dojdzie woda, to z pewnością szybko się dopasujemy.
Słyszałem takie głosy, że kadra jest optymalnie zestawiona, bo Janowski i Dudek dobrze czują się w swoim towarzystwie, a Drabik się dopasuje.
Znamy się z Maćkiem dość dobrze od dziesięciu lat. Trener też jest, odkąd pamiętam, a Maks już trzy lata jeździ na zgrupowania. To prawda, że z Maćkiem potrafimy się dogadać, że dobrze się razem czujemy. Od trzech sezonów jeździmy w tym samym klubie w Szwecji, więc to też nam pomaga i działa na naszą korzyść. Oby na torze ta nasza dobra znajomość przełożyła się na wynik.
Zanim kadra została ogłoszona, dużo mówiło się o tym, że znajdą się w niej zawodnicy bez genu szaleństwa. Pierwsza opcja to był Janowski i Hampel, bo mieli być nie tylko ludzie wyważeni i spokojni, ale i też tacy, którzy na dokładkę mają dobry moment startowy.
A dzisiaj jestem ja i Maciej. Pewnie za miesiąc też wyglądałoby to inaczej, bo wszystko zależy od dyspozycji, w jakiej aktualnie się znajdujemy. Myślę sobie, że decyzję trenera trzeba uszanować, mając na uwadze to, że mamy na tyle mocną kadrę, że nawet i trzy drużyny wystawilibyśmy w parach, a rywalizacja tylko by na tym zyskała. Powiem więcej, finał z trzema polskimi parami byłby bardziej emocjonujący.
Wróćmy do końcówki ostatniego pytania. Moment startowy będzie kluczowy?
Niekoniecznie. Ostatnie mecze pokazały, że na Olimpijskim można się ścigać na całej szerokości i długości. Oczywiście zawsze lepiej wygrać start i zostać objechanym przez jednego rywala niż przegrać i wlec się z tyłu. Nie mówię, że tak ma być, ale czasami są takie biegi, gdzie nic się nie układa i przywiezienie czegokolwiek jest sukcesem. Na pewno jednak finał Speedway of Nations nie będzie imprezą, w której po przegranych startach trzeba będzie płakać.
Jest jakaś reprezentacja, której wy jakoś szczególnie się obawiacie?
Nie mamy się czego bać. To nas powinni się bać. Jesteśmy mocni, a dodatkowo będzie za nami spora rzesza kibiców. Na to liczę. Na fajną atmosferę i na doping. W Polsce jesteśmy do tego przyzwyczajeni.
Szkoda tylko, że nie będzie w tym roku zarówno DPŚ, jak i mistrzostw par.
W parach jest mniejszy margines błędu. Tu jest trochę jak z rywalizacją w Grand Prix. W fazie zasadniczej nie trzeba jeździć jakoś wystrzałowo, ale można wejść do finału i załatwić sprawę. Regulamin jest taki, że wszystko możemy przegrać jednym biegiem. Może się okazać, że wygramy każdy wyścig po 5:1, a w finale przytrafi się defekt i koniec. Nie chcę mówić, że regulamin jest zły. Jeśli zdarzy się taka sytuacja, o której przed chwilą mówiłem, to będziemy psioczyć. A jak będzie droga przez mękę i wygrany finał, to będziemy bić brawo. Nie ma co, reguły gry są takie same dla wszystkich, więc trzeba to przyjąć i jechać.
Tylko o co? Armando Castagna mówił, że o tytuł mistrza Speedway of Nations.
To jest tylko nazwa. Jedziemy o tytuł mistrza świata par.
Jak będą wyglądać ostatnie chwile przed zawodami?
W czwartek wieczorem spotykamy się we Wrocławiu, bo w piątek, od samego rana będzie się działo. Najpierw sprawy techniczne, kontrole sprzętu, a potem trening. Lepiej przyjechać wcześniej i pospać, niż zrywać się rano z łóżka.
Czyli krótka piłka. To chyba jednak dobre dla żużlowca?
Tak, bo my jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Wszystko toczy się szybko, więc nic dziwnego, że i teraz tak będzie. Nie musimy się aklimatyzować jak sportowcy z wielu dyscyplin. Jedziemy z marszu i tak jest dobrze.
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po zielonogórsku