Na początku było wesoło. Gabriel Waliszko i Marcin Majewski najpierw powitali swoich gości. - Jacek Frątczak, czyli Jose Mourinho polskiego żużla - żartowali z menedżera Get Well Toruń prowadzący. Ten od takich porównań się odżegnywał. Zdecydowanie bardziej wolał mówić o swoich przewidywaniach dotyczących meczu. Pierwsze z nich sprawdziło się w przypadku Maksyma Drabika, który wrócił do składu Betard Sparty po przerwie spowodowanej kontuzją.
- Często pierwszy mecz po takim urazie jest najlepszy, bo zawodnik nic nie musi - zwracał uwagę Frątczak. - To prawda. Doktor Misiak nazywa to syndromem Ammanna – dodawał z kolei drugi z gości nSport Piotr Świderski. Obaj trafili w dziesiątkę, bo w niedzielę jazda wrocławskiego juniora była wprost imponująca.
W pierwszych biegach warunki na torze dyktowali wrocławianie, którzy wyglądali na bardzo zdeterminowanych. Goście z Leszna przebudzili się dopiero po pierwszej serii. W 5. wyścigu Emil Sajfutdinow wprowadził swój motocykl na najwyższe obroty i na samej kresce minął Andrzeja Lebiediewa. - Wypuścił strzałę ze swojego kołczanu - rozpływał się nad "baszkirskim" atakiem Tomasz Dryła. - Dziękujemy za to Janowskiemu, bo to on poszerzył mu tor jazdy - dodawał Jabłoński.
Zawodnik GTM Startu od początku spotkania przyczepił się do Vaclava Milika. Czechowi nie szło. W swoim pierwszym starcie był ostatni. - Jak się zaraz nie obudzi, to będzie zastąpiony Drabikiem - przekonywał. Po jego drugiej wpadce w biegu szóstym był jeszcze bardziej radykalny. - Tym wyścigiem zakończył udział w meczu. Zmieniłbym go od razu - dodawał.
ZOBACZ WIDEO Budowa motocykla żużlowego
Na szczęście Rafał Dobrucki miał więcej cierpliwości do swojego zawodnika. Czech wyjechał na tor po raz trzeci i w biegu ósmym zdobył dwa punkty z bonusem. Wtedy o konieczności jego zmieniania już nic nie słyszeliśmy. Komentatorzy komplementowali za to znowu Drabika, który wygrał trzeci raz z rzędu. - Jechał jakby nie trzymał w ręku 77 kilogramów żelastwa, tylko jakąś zabawkę - podsumował Dryła.
W 10 wyścigu wielką robotę dla Fogo Unii Leszno zrobił Janusz Kołodziej, który ścigał Macieja Janowskiego i ostatecznie dopiął swego. - Był nieustępliwy jak diabli. Zamęczył atakami "Janosia" - stwierdził Dryła. - Wartość tych trzech punktów jest większa niż... trzy punkty - dodał z kolei Jabłoński. W sumie trochę racji miał, bo gdyby nie akcja wychowanka Unii Tarnów, to goście byliby wtedy w dużych opałach. Już przed tym biegiem Sparta miała 10 punktów zaliczki.
Goście zmniejszyli dystans dopiero w wyścigu trzynastym. Stało się jasne, że losy złotego medalu rozstrzygną się w wyścigach nominowanych. Wtedy pole do taktycznego popisu w studio miał Jacek Frątczak. - W czternastym wyścigu wyjaśni się kwestia mistrzostwa Polski - podkreślał. - Postawiłbym w nim na Sajfutdinowa - dodawał menedżer Get Well.
Jego wołania być może usłyszał menedżer Piotr Baron, który desygnował do boju właśnie Rosjanina. Ten wraz z Grzegorzem Zengotą wygrali podwójnie. - Jestem naprawdę przeziębiony. To chyba dziś pomogło - komentował później swój występ Sajfutdinow.
To między innymi z jego powodu Sparta, która kilkanaście minut wcześniej była o krok od żużlowego raju, znalazła się w dramatycznym położeniu. Do mistrzostwa potrzebowała podwójnej wygranej w ostatnim biegu. Wtedy rozpoczęła się gorączka złota. Ostatecznie pojechało ono do Leszna. Wrocławian na deski posłał Piotr Pawlicki.
Bohater finałów trafił później do studia nSport, gdzie opowiadał o swojej przemianie. Uważnie słuchał go Jacek Frątczak, który w pewnym momencie kompletnie zaskoczył wszystkich swoim pytaniem do wychowanka leszczyńskiej Unii. - Piotrek, masz ważny kontrakt na przyszły rok? - zażartował menedżer Get Well. Pawlicki podkreślił wtedy swoje przywiązanie do Leszna i zapewnił, że nigdzie się nie rusza.
"Postawione na stole trofeum zasłaniało Pitera,ale szybko zażegnano kryzys"