Adrian Miedziński jest zagrożeniem dla siebie i innych. Powinien zostać przebadany

WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Adrian Miedziński
WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Adrian Miedziński

- Patrząc na to, co wyprawia w tym sezonie Miedziński, nie mam wątpliwości, że przydałyby mu się solidne badania, z EEG włącznie - mówi doktor Piotr Stencel z zespołu medycznego PZM, dodając, że powinien to zrobić dla siebie i dla rywali z toru.

W tym sezonie nie ma meczu, w którym Adrian Miedziński nie spowodowałby jakiegoś karambolu, względnie sam nie upadł na tor. Wiele jest komentarzy w stylu, że z zawodnikiem Get Well Toruń nie wszystko jest w porządku, a jego zachowanie na torze to efekt ciężkich wypadków w sezonie 2013 i 2014.

W 2013 roku, w meczu Czechy – Polska w Pradze, Miedziński doznał wstrząśnienia mózgu po wypadku. Na 30 minut stracił przytomność. W 2014 roku zaliczył upadek w Grand Prix w Bydgoszczy, gdzie uderzył głową w tor. Próbował wstać, ale słaniał się na nogach niczym bokser po ciężkim nokaucie. Wyglądało to przerażająco.

Od tamtego czasu wielu zawodników i ekspertów zwraca uwagę, że wypadki negatywnie wpłynęły na Adriana. - Nie ma instynktu samozachowawczego - opowiada nam jedna z osób. - Nie umie ocenić, kiedy zamknąć gaz. W jego jeździe dosłownie nie ma hamulców.

W ostatniej kolejce Miedziński najpierw omal nie skasował Jacoba Thorssella, a w 14. biegu meczu Get Well - Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra (44:46) wpakował się na jadącego przed nim Jasona Doyle'a. Rywal nabawił się urazu prawej stopy, a Miedziński po tym, jak spadł z motocykla i uderzył z impetem w bandę, na moment stracił przytomność oraz złamał kość łokciową i promieniową.

ZOBACZ WIDEO Wysoka wygrana polskiej husarii. Zobacz skrót meczu Polska - Rosja [ZDJĘCIA ELEVEN]

- Od wypadków w Pradze i Bydgoszczy coś złego dzieje się z Adrianem, a wszyscy chowają głowę w piasek - komentuje nasz ekspert Wojciech Dankiewicz, żużlowy menedżer. - Dobrze, że nie doszło do wielkiej tragedii, ale czas najwyższy, żeby najbliższe otoczenia zasygnalizowało zawodnikowi, by zrobił porządne badania.

- W ostatnich spotkaniach mieliśmy wiele sytuacji z Adrianem, gdzie rywale jakoś się wyratowali - dodaje Robert Dowhan, były prezes Falubazu. - Jego przypadek powinien skłonić Ekstraligę Żużlową do wprowadzenia przepisu, że dwa wykluczenia za upadki bądź czerwona kartka za brutalną jazdę powinny oznaczać przymusowe skierowanie do specjalistycznej kliniki.

Żużlowcy oczywiście robią badania i nikt nie startuje bez odpowiedniego wpisu w książeczce o zdolności do jazdy. Słyszymy jednak, że te badania to często zwykła lipa. - Można je zrobić nie idąc nawet do lekarza - wyjaśnia Dankiewicz tłumacząc, że jedna z osób pracujących w klubie zbiera wszystkie książeczki i idzie do lekarza po wpisy.

Często zdarza się i tak, że zawodnik idzie do lekarza, ale zataja informację o swoich problemach, bo to oznaczałoby cofnięcie zgody na jazdę. Jeden z lekarzy medycyny sportowej zdradził nam, że sportowiec przyszedł do niego po wpis i mówił, że jest całkowicie zdrowy i tydzień później odwiedził go, jako specjalistę z ortopedii i narzekał na bóle kolan i inne przypadłości.

W ostatnich dniach niektórzy działacze GKSŻ odbierali telefony z sugestiami, że czas najwyższy wysłać Miedzińskiego na konkretne badania, z EEG (elektroencefalografia, to badanie zalecane dla pacjentów, u których zaobserwowano zaburzenia pracy układu nerwowego - dop. red.) włącznie. - Do tego jakieś psychotesty, bo ta agresywna jazda Adriana jest już słynna w całym środowisku - komentuje Dankiewicz. - Ludzie przyjeżdżają na mecze i zastanawiają się, kiedy przydzwoni. Tu nie ma jednak z czego żartować. Mózg żużlowca często jest narażony na takie ciosy, że to wymaga poważnego potraktowania. My często mijamy zawodnika, jak pijanego leżącego na ławce, a tu trzeba się zatrzymać, wyciągnąć rękę, bo on często nie zdaje sobie sprawy, że coś jest nie w porządku.

- Od pewnego czasu obserwujemy, że coś złego dzieje się z Miedzińskim - mówi Piotr Stencel z zespołu medycznego PZM. - Pamiętam, jak kiedyś wkomponował Emila Sajfutdinowa w bandę, ale i też jak próbował przed nami uciekać po pamiętnym upadku w Grand Prix Bydgoszczy. Trzeba zmobilizować toruński klub, żeby dopilnował zawodnika, który powinien się kompleksowo przebadać. Może też zrobić badania psychiatryczne.

Nie ma przepisu ani zapisu w regulaminie, na bazie którego PZM czy GKSŻ mógłby przymusić Miedzińskiego do zrobienia badań. Zresztą zawodnik je ma, a związek nie ma prawa podważyć opinii lekarza, który je wykonał i dał zgodę. Dopiero, gdyby doszło do jakiegoś naprawdę tragicznego wypadku i wejścia prokuratora, to wszelkie wpisy i badania byłby weryfikowane. Tylko czy naprawdę musi dojść do nieszczęścia, żebyśmy rozwiązali problem zawodników, którzy często jeżdżą, jak szaleni?

Źródło artykułu: