Chris Harris w Grand Prix ścigał się od 2007 roku. Z małą przerwą w sezonie 2013, za każdym razem był stałym uczestnikiem tych elitarnych rozgrywek. Tylko raz zajął jednak miejsce premiowane utrzymaniem się w cyklu - w 2010 roku, gdy został szóstym zawodnikiem świata. W innych przypadkach liczył na przychylność organizatorów, którzy mają w ręku stałe dzikie karty lub skutecznie walczył o swoje miejsce w eliminacjach.
Brytyjczyk od kilku lat na arenie międzynarodowej jest jednak tłem i firma BSI nie nabierze się już na jednorazowe przebłyski doświadczonego zawodnika. Zwłaszcza, że w kolejce do cyklu jest wielu mocniejszych i bardziej przebojowych kandydatów. Harris będzie musiał zatem szukać swojego szczęścia w kwalifikacjach. Nie zniechęca go nawet tegoroczny finał, który zostanie rozegrany w Togliatti, niemal 2 500 kilometrów od jego domu w Coventry. - Nie robi to na mnie wrażenia - mówi Anglik i zapowiada walkę o powrót do elity.
- Jestem zapalony na ten pomysł. Jeśli awansuję do finału, to w nim wystąpię. Nigdy nie martwiłem się o podróże. Nie wiedziałem nawet, że organizatorzy pomagają z wydatkami logistycznymi, a tak właśnie mi powiedziano - powiedział w rozmowie z oficjalną stroną cyklu.
Dla Harrisa nie mają znaczenia finanse, a kluczowa jest tu ambicja sięgająca właśnie elity. Pieniądze to jednak nie wszystko, bo żużlowiec będzie musiał przy okazji liczyć na przychylność Aluna Rossitera, selekcjonera brytyjskiej kadry narodowej. - Nie patrzę na Grand Prix jako sposób na zarobek. Jestem głodny wyzwań w elicie. Mam jedynie nadzieję, że wrócę do składu reprezentacji na Puchar Świata, a "Rosco" da mi szansę pojechania w kwalifikacjach do cyklu Grand Prix - zakończył Harris.
ZOBACZ WIDEO Hans Andersen obiecuje że skandalu nie będzie. Z Orłem chce dokończyć dzieła