Spór Polonii i Grega Hancocka dotyczy wydarzeń z 2013 roku, kiedy Amerykanin jeździł w bydgoskim klubie. Działacze podpisali z nim umowę i zobowiązali się, że nie obetną mu wynagrodzenia, nawet jeśli żużlowiec spadnie w rankingu indywidualnym. Zawarcie takiego aneksu od początku budziło wiele kontrowersji. - Moi poprzednicy podpisali z zawodnikiem umowę i dodatkowo zawarli ustalenia naruszające regulamin. Co więcej, nieprawnie sporządzony aneks ukryli przed GKSŻ. Z punktu widzenia litery prawa był on nieważny już w momencie jego podpisania - przypomina tamte wydarzenia obecny prezes Polonii, Władysław Gollob.
Później sprawa była rozwojowa. Klub przelał Hancockowi zaległe wynagrodzenie, ale pomniejszył je o 200 tysięcy złotych, czyli o kwotę, na którą pozwalał regulamin. Amerykanin nie zamierzał się na to godzić. Poszedł do Trybunału PZM, ale w marcu ubiegłego roku przegrał. Wydawało się, że klub może odetchnąć z ulgą.
Wszystko wskazuje jednak na to, że sprawa będzie mieć ciąg dalszy. - To wyskoczyło jakiś miesiąc temu. Amerykanin chce od nas około 220 tysięcy złotych plus odsetki za nielegalną, nieformalną i wbrew prawu podpisaną umowę przez moich poprzedników. Zawodnik zamierza wykorzystać możliwości prawne i odwołuje się do Sądu Okręgowego w Bydgoszczy. Chce, żebyśmy uregulowali mu te należności. Od razu się od tego odwołaliśmy. Inna sprawa, że dla nas to jest kłopot. Temat generuje kolejne koszty. Musimy wynająć kancelarię prawną, która znowu zajmie się tym tematem - wyjaśnia Władysław Gollob.
Polonia spłaca ostatnio z powodzeniem zadłużenie. Jej właściciel powoli wyprowadza klub na prostą. W tym roku zamierza uregulować kolejną cześć zobowiązań. Kwota, której chce od jego klubu Hancock, mocno by to utrudniła.
ZOBACZ WIDEO Pierwsze treningi i sparingi pokażą czy tor będzie ich atutem