Z drugiej strony ekranu: Czarny sport właśnie się skończył

WP SportoweFakty / Karol Słomka / W Krośnie często mocno się kurzyło
WP SportoweFakty / Karol Słomka / W Krośnie często mocno się kurzyło

Już nic nie będzie takie samo. Nie będzie czarnego pyłu na koszulach i w zębach, umorusanych twarzy czy zabrudzonych kevlarów i programów. Narzekania gości też nie. Wywiezienie żużla z toru w Krośnie to koniec wyjątkowej epoki.

Z drugiej strony ekranu to felieton Gabriela Waliszki, dziennikarza nc+.

***

- Krosno? Daleko, brudno i nierówno - ten stereotyp ginie właśnie raz na zawsze. Zostaną tylko kilometry do przejechania, ale to akurat w tym sporcie bułka z masłem. Parafrazując Joannę Szczepkowską - pod koniec listopada 2016 roku kończy się w polskim speedwayu czarna epoka. Epoka żużla z krwi i kości. Szyderczych uśmieszków, ale i niezapomnianych wspomnień.

Żużel na ubraniu

Nad tą informacją powinno pochylić się całe środowisko, a nie tylko lokalni patrioci. Serio. Zarówno zawodnicy, bo już nie będą jechać na najdłuższy tor w kraju myśląc o podskakiwaniu na fałdach i szybkim prysznicu, ale też mniej i bardziej zaangażowani kibice. I nie tylko ci trafiani żużlowymi kamykami na łuku pod zegarem albo chowający się przed czarnym kurzem koło Wisłoka, ale też ci pochodzący i podróżujący wciąż na Podkarpacie oraz ci lubiący klimatyczne, szybkie ściganie. Czemu? Bo kończy się właśnie ważna żużlowa historia. Ostatni polski tor z najprawdziwszą najczarniejszą nawierzchnią staje się wspomnieniem. Czarne owale zostały już wszędzie zamienione albo zasypane nowym materiałem. - Przez lata ludzie zaczepiali mnie w niedzielę na ulicy i pytali jaki padł wynik. Wszyscy wiedzieli, że wracam z żużla, bo to było widać na ubraniu - wspomina obecny prezes KSM-u Janusz Steliga. Prezes z grupą współpracowników, którzy przy pomocy miasta i sponsorów zamykają stary rozdział. Krosno zmienia nawierzchnię jako ostatnie w myśl zasady lepiej późno niż wcale.

Gąsior, Jancarz, KKŻ

Na czarnej krośnieńskiej nawierzchni nigdy nie było wielkiego speedwaya. Nie było jazdy o mistrzostwo Polski czy nazwisk zdobywających laury na wielkich turniejach. Ale były tradycja, klimat i pasja. I ciekawe historie z charakternymi "Wilkami". Niedawna wystawa z okazji 60-lecia krośnieńskiego żużla przypomniała, że w latach 50-tych i 60-tych ścigały się Legia i Karpaty z braćmi Węklarami, Jerzym Owocem, Zdzisławem Waliszko (nie, ponoć nie rodzina) czy liderującym Romanem Gąsiorem, goszczące między innymi ekipy z Marianem Rose, Pawłem Waloszkiem, Zygmuntem Pytko czy Jerzym Szczakielem. - Krośnieński obiekt miał w sobie coś szczególnego - zaskoczył mnie kiedyś mistrz Jerzy. Nieobecni w latach 70-tych krośnianie wrócili na swój obiekt w 1988 roku.

ZOBACZ WIDEO Janusz Ślączka: Pierwszy krok to awans do play-offów. Finały to już inne mecze

Reaktywacja czarnego żużla nad Wisłokiem odbywała się pod dziarskim przywództwem Kazimierza Bobusi, który później przez kilkanaście lat był człowiekiem-orkiestrą w krośnieńskim speedwayu. Zainspirowały go ośrodki w Tarnowie i Rzeszowie. - Po niełatwych namowach dostaliśmy zgodę ówczesnych władz i z pomocą wielu ochotników usuwaliśmy bieżnię, przycinaliśmy łuki i tak skracaliśmy tor żeby miał poniżej 400 metrów. Przed dowiezieniem nawierzchni robiliśmy ceglaste podłoże, a podpowiadał nam Robert Nawrocki ze Śląska - wspomina po latach Bobusia. Na pierwszy ligowy mecz po reaktywacji przyjechał w kwietniu 88' Grudziądz z m.in. Lechem Kędziorą w składzie. Pankowski, Loman, Piechaczek i spółka oczywiście wygrali, choć przez pierwsze dwa sezony w tabeli nie wyglądało to najlepiej. Trenerski epizod tuż po reaktywacji żużla zaliczył w Krośnie Edward Jancarz, który zgodził się objąć funkcję po kilku dniach namysłu. - Chcieliśmy wziąć Zenka Plecha na trenera, ale on podpowiedział nam Edka. Pojechałem do niego osobiście i przekonałem do przyjazdu do Krosna - wspomina Bobusia.

Buty za zwycięstwo

 Na torze KKŻ największą furorę w pierwszej połowie lat 90-tych robił węgierski matador Laszlo Bodi. Do dziś jest w Krośnie wspominany niczym Leigh Adams w Lesznie, Billy Hamill w Grudziądzu czy Per Jonsson w Toruniu. Jego sumiasty wąs i bujna fryzura, a przede wszystkim parowa jazda z młodym Maćkiem Bargielem (Irek "Kwiecina" Kwieciński, Paweł Grygolec i Romek Raś z indywidualistą Józkiem Petrikoviciem mieli troszkę trudniej) byłymi znakami firmowymi sympatycznego Madziara. A propos Szweda w toruńskich barwach, to przyjechał kiedyś na turniej par dla uczczenia wizyty Jana Pawła II w Polsce. Był świeżo po zdobyciu mistrza świata, więc miejscowi fani mieli niepowtarzalną radochę kiedy pędził po zwycięstwo z Mirkiem Kowalikiem. - Wyjazd do Krosna człowiek zwykle odchorowywał, bo to kawał drogi i dużo mycia po zawodach. Ale tor był szeroki, więc mi pasował. No i ludzie zawsze byli tam gościnni i życzliwi. A turniej sprzed 25 lat doskonale pamiętam, bo w nagrodę dostałem buty narciarskie firmy Fabos za duże o jakieś 14 numerów - po latach uśmiecha się wychowanek Apatora.

Rozdział bez górników

Na szerokim torze przygotowanym przez niezawodnego toromistrza Stanisława Bednarza popisowe akcje wykonywali nie tylko kilkuletni liderzy "Wilków" jak Bogdan "długa szyja" Ciupak, jeżdżący po bandzie Jacek Woźniak, zadziorny Łukasz Szmid, młodziutki Martin Vaculik czy kryjący się w kevlarze moro Rafał Wilk. - Krośnieński owal chwalili sobie na przykład Rosjanie. Mówili, że dużo miejsca to im pasuje. Inaczej niż wielu przyjezdnych Polaków, którzy patrząc na tor mieli strach w oczach - opowiada dziennikarz Grzegorz Leśniak, który przez 12 lat był spikerem przy Legionów. Historyczny awans do I ligi "Wilki" uzyskały w 2004 roku z Januszem Ślączką i spółką. - Za naszej kadencji najbardziej gorące były zawody z 2010 roku. Żar lał się z nieba, ludzie porozbierani do pasa kleili się do siebie, a w półfinale Indywidualnych Mistrzostw Polski szalał kompletny Tomasz Gollob, który kilka tygodni później został mistrzem świata. Nawet nie narzekał na czarny tor, a atmosfera na trybunach powodowała, że chciał tu wrócić - wspomina Janusz Steliga.

Od sezonu 2017 nikt nie będzie miał oporów przed ponowną jazdą nad Wisłokiem. Świeża i pachnąca nawierzchnia w połączeniu z odnowionym niedawno parkiem maszyn otworzą nowy rozdział w historii krośnieńskiego i polskiego speedwaya. Bez górników jak w kopalni i naznaczonych motocykli. Rozdział, w którym największe marudy będą miały czyste pole do popisów. Przed "Wilkami" czas nowych wyzwań i historycznych wyników.

Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+

Przeczytaj więcej felietonów Gabriela Waliszki ->

Źródło artykułu: