Tytan pracy, czuły barbarzyńca, rewolucjonista w jedwabiu - wspomnienie Damiana Gapińskiego

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Damian Gapiński
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Damian Gapiński

Świat sportu żegna Damiana Gapińskiego. Znakomitego dziennikarza, felietonistę, współtwórcę jednego z wiodących portali o tematyce sportowej, siatkarskiego działacza. Redakcyjnego kolegę i przyjaciela z pomocą wielu osób wspomina Jarosław Galewski.

W tym artykule dowiesz się o:

Żegnając bliskich często idealizuje się ich obraz. Staramy się mówić o tych, którzy odeszli nawet z jeszcze większym uznaniem niż robiliśmy to, kiedy byli wśród nas. Tym razem tak nie będzie, bo nie chciałby tego Damian Gapiński. Ci, którzy go znali, wiedzieli że każde wypowiedziane przez niego słowo było szczere i prawdziwe do bólu. Taka będzie też jego historia. Nie ma w niej miejsca na koloryzowanie, banały i puste frazesy. Nie takiego tekstu chciałby Damian. To będzie opowieść ludzi, którzy go znali. Jego przyjaciół, szefów, współpracowników, dziennikarzy innych redakcji, trenerów, działaczy i zawodników. W wielu przypadkach ludzi, którzy nie zawsze mieli z nim po drodze, którzy byli przez niego ostro krytykowani. Nie odmówili rozmowy. I nie dlatego, że tak wypadało, bo odszedł ktoś, kogo znali. Nie odmówili z szacunku i świadomości, jak wielka strata spotkała środowiska, których od wielu lat są częścią.

Był 2002 rok. Era wdzwanianego Internetu (słynny numer 0202122). Popularne były jeszcze kafejki internetowe. To w takich okolicznościach poznali się Damian Gapiński i późniejszy właściciel portalu SportoweFakty Dariusz Górzny. - Połączył nas, a jakże, żużel i aktywny udział na założonym przeze mnie forum internetowym sportsboard.pl. Damian kibicował ekstraligowej wtedy Polonii Piła. Od pierwszych słów napisanych na forum wyróżniało go wizjonerskie podejście do sportu żużlowego, a jednocześnie trzeźwa analiza rzeczywistości czarnego sportu. Pamiętam, że w tamtym czasie (kilkanaście lat przed uruchomieniem rozgrywek!) toczyliśmy burzliwe rozmowy i kreśliliśmy w sieci wizję żużlowej Ligi Mistrzów. To była dyskusja, wtedy jeszcze tylko w sieci, którą uznałbym za moment, od którego zaczęliśmy nadawać na tych samych falach i rozumieć, że moglibyśmy wspólnie coś kiedyś robić… Ale nikt wtedy nie przypuszczał, że tamte niewinne dyskusje i wizje doprowadzą nas tam, gdzie wspólnie doszliśmy… - mówi o tamtych czasach Darek, późniejszy szef Damiana. To był jednak przede wszystkim początek wielkiej przyjaźni, która trwała do minionej soboty 15 lat. Zaowocowała stworzeniem jednego z wiodących mediów o tematyce sportowej w naszym kraju. O tym jednak za chwilę.

W tamtym okresie Darek Górzny realizował dla Piotra Szymańskiego (tak, tego z GKSŻ) projekt przegladzuzlowy.pl, który był pierwszym informacyjnym serwisem żużlowym w historii polskiego internetu. To był sukces z jednym "ale". - Projekt był realizowany "dla" i był tylko żużlowy. Ambicje były znacznie większe. Miało powstać coś własnego i ogólnosportowego. I powstało.

To w takich okolicznościach narodziła się idea projektu znanego dziś jako SportoweFakty. Stworzyli go faceci, którzy poznali się na forum internetowym. Darek zaprosił do współpracy kilkanaście osób, liderów opinii ówczesnego forum, wśród których zaś prym wiódł właśnie Damian. Byli młodzi, mieli pomysł, chęci. Nie mieli jednego - pieniędzy, ale i tak czuli, że im się uda. Potrzebne było ogromne zaangażowanie i upór. Wystarczy powiedzieć, że przez lata wielu korespondentów i współpracowników portalu SportoweFakty pracowało za dziękuję i akredytację. Takie to były czasy…

Z czasem działalność po godzinach, po pracy zawodowej, nie dawała już szans na dalszy rozwój. Ktoś musiał wziąć odpowiedzialność za politykę wydawniczą, za rekrutację, za kontakty ze środowiskiem sportowym i poświęcić się projektowi w pełnym wymiarze czasu. Stając się twarzą projektu, osobą z którą sukces lub porażka w związku z pełnioną funkcją będzie utożsamiana. SportoweFakty potrzebowały Redaktora Naczelnego z prawdziwego zdarzenia. Został nim Damian Gapiński. W 2005 roku odbyła się rozmowa, która okazała się kluczowa dla przyszłości serwisu.

- Spotkaliśmy się w Starym Browarze w Poznaniu. Damian miał wtedy dobrze płatną pracę, w której osiągał sukcesy, po godzinach znajdując jednocześnie czas, by charytatywnie szefować redakcji SF. A SportoweFakty.pl wiązały ledwo koniec z końcem. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę, że potrzebujemy zmian, ja zaś wiedziałem, że to Damian powinien być tą osobą, która na full time pociągnie redakcję (pracującą społecznie). No, ale kasa… Zapytałem: Ile? Podał kwotę tożsamą z ówczesnymi zarobkami. Odpowiedziałem bez nadziei w głosie na pozytywne zakończenie rozmowy, że stać nas na maksymalnie 60-70 proc. tej kwoty. A tu zaskoczenie: Ok, wchodzę w to. Tak brzmiała odpowiedź Damiana - wspomina Dariusz Górzny.

W gruncie rzeczy pieniądze to nie to, co było w życiu Damiana najważniejsze. Można powiedzieć, że nie były nawet ważne. - Damian wielokrotnie otrzymywał propozycje "zmiany barw klubowych" za lepsze pieniądze, miał propozycje pracy w Warszawie w najważniejszych redakcjach na kierowniczych stanowiskach, ale zawsze odmawiał… - tłumaczy Górzny.

Damian odegrał niezwykle ważną rolę w zbudowaniu pozycji portalu SportoweFakty.pl. Nie tylko swoimi publikacjami, ale także zaangażowaniem na innych polach. Był znakomitym i dociekliwym dziennikarzem, ale również frontmanem, który budował i przez lata pielęgnował relacje w środowisku sportowym. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych. W jego słowniku nie istniały zwroty: "nie da się", "nie zrobię tego". Przede wszystkim był jednak fachowcem, co bardzo szybko zauważali ludzie funkcjonujący w środowisku żużlowym. - Zawsze podkreślam, że mało jest w naszym żużlu ludzi, którzy mają coś do czynienia ze sportem, a Damian był jedną z tych nielicznych osób, które zasługiwały na miano prawdziwego fachowca - przekonuje Adam Skórnicki, menedżer Fogo Unii Leszno, który poznał się z Damianem w Poznaniu, kiedy był jeszcze zawodnikiem miejscowego PSŻ-u. - Mam do niego ogromny szacunek. To ten młody człowiek sprawił, że znowu uwierzyłem w rzetelność dziennikarską. Damian Gapiński namówił mnie do współpracy z portalem SportoweFakty. Zadania łatwego nie miał, bo trafił na okres, kiedy byłem zrażony do dziennikarzy. Wielu z nich pisało zawsze to, co chciało, niekoniecznie wsłuchując się w głos swojego rozmówcy. On potrafił jednak użyć odpowiednich argumentów. Zrozumiałem z czasem, że można mu zaufać, bo kocha ten sport tak samo jak ja. Pod jego przewodnictwem powstało coś, co ja nazywam supermedium. Czytam SportoweFakty codziennie. Nigdy tego nie ukrywałem - wspomina Władysław Komarnicki, były prezes Stali Gorzów.

Dla wielu ludzi relacje z Damianem nie były łatwe. Prawda była dla niego rzeczą nadrzędną. Dążenie do niej nie jest łatwe. Wiele osób ze środowiska dziennikarskiego wchodzi w układy, w imię lepszych informacji, przychylności określonych działaczy, klubów, w imię relacji biznesowych. Godzą się akceptować sytuacje, które z racji wykonywanego zawodu powinni piętnować. Pomijają milczeniem, bądź deprecjonują sytuacje patologiczne. Zapominają bądź nie chcą pamiętać o rzetelności i misji jaką powinni wypełniać jako dziennikarze. Nie Damian.

W jego felietonach dostawało się każdemu, czasami zbyt mocno, ale zawsze w imię większej sprawy. Skoro milczała większość, to On brał na swoje barki walkę, piętnował karygodne zachowania, stymulował do działania. Krytykował zawsze konstruktywnie, przedstawiając gotowe rozwiązania, zresztą historia często pokazywała, że to o czym Damian pisał miesiące wcześniej, następowało…

- Wielokrotnie najważniejsi ludzie w sporcie żużlowym w tym kraju śmiertelnie się na niego za jego publikacje obrażali. Wielokrotnie w ramach nieudolnej obrony próbowali podważać jego kompetencje czy grozili zerwaniem współpracy (gdy jako SportoweFakty.pl mieliśmy patronaty nad klubami/wydarzeniami)… Ale koniec końców zawsze z nim rozmawiali. Swoją bezkompromisowością, rzetelnością i opieraniem się na faktach przez lata zyskał bowiem to, co najcenniejsze. Szacunek - przypomina Dariusz Górzny, właściciel portalu SportoweFakty, szef i przyjaciel Damiana. - Media odgrywają w sporcie ogromną rolę. Tak samo jest w przypadku żużla. To od dziennikarzy zależy tak naprawdę popularność naszej dyscypliny i to, w jakim zmierza ona kierunku. Nie mam wątpliwości, że Damian Gapiński był jednym z tych, którym żużel bardzo wiele zawdzięcza. To jeden z twórców medium, które poświęcało i nadal poświęca szczególną uwagę nam, żużlowcom. Za to wszyscy powinniśmy być mu wdzięczni - dotyczy to działaczy, sponsorów, trenerów, zawodników i kibiców. Gdyby nie ten człowiek, o żużlu nie usłyszałoby i nie zaraziłoby się nim tak wiele osób. Damian Gapiński był osobą, która nie tylko doskonale propagowała naszą dyscyplinę, ale potrafiła celnie zwrócić uwagę na wiele jej problemów. Nie wszystkie udało się rozwiązać, ale o wielu z nich zaczęliśmy rzeczową dyskusję. Będzie go bardzo brakować. Takich dziennikarzy w tym środowisku nie ma zbyt wielu - mówi o Damianie najlepszy w historii polski żużlowiec Tomasz Gollob.

Żużel w życiu Damiana był trudną miłością. Kochał ten sport i dlatego nie potrafił pojąć wielu mechanizmów funkcjonujących w dyscyplinie. Walczył o zdrowie i życie zawodników, uczciwość i przyzwoitość w klubach. Walczył o bezpieczeństwo na torach, walczył o wyeliminowane patologii ze środowiska żużlowego związanych z niewypłacalnością klubów, walczył swoim piórem ramie w ramię z zawodnikami o bezpieczne tłumiki, walczył także w jednostkowych sprawach zawodników. Swego czasu w trakcie procesu licencyjnego ujawnił, posiłkując się dokumentami, iż jeden z klubów zalegał swoim zawodnikom blisko dwa miliony złotych i chciał ten fakt w procesie licencyjnym przemilczeć. Wtedy rozpętała się burza i pieniądze się znalazły. Choć zwykłych podziękowań od największych beneficjentów akcji Damiana już zabrakło… - Kontrowersyjni ludzie często generują złe emocje. W przypadku Damiana były one jednak pozytywne. To był taki czuły barbarzyńca. Chciał wiele zmienić w żużlu. Widział sporo nisz i od pierwszej rozmowy czułem, że ten człowiek chce wprowadzać rewolucję w jedwabiu. Nie chodziło mu o krwawą walkę na bagnety. Chciał merytorycznej dyskusji i czasami lubił się rzeczowo pokłócić - mówi o Damianie Tomasz Lorek, jeden z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy w środowisku żużlowym. - Zawsze ubolewał, że w środowisku żużlowym brakuje komunikacji. On, za pośrednictwem serwisu SportoweFakty, starał się być pośrednikiem pomiędzy dziennikarzami, kibicami a działaczami. Potrafił zapoczątkować dyskusję na ważne tematy, a jego zdanie było brane pod uwagę. Takiego łącznika między środowiskiem żużlowym będzie nam bardzo brakować - dodaje , były zawodnik a obecnie trener, który poznał się z nim dobre 20 lat temu w Pile.

Od Damiana oberwało się wielu osobom. Regularnie z jego krytyką musiał radzić sobie Piotr Szymański. Czasami nie było tygodnia bez felietonu, który krytykował działania przewodniczącego lub całej GKSŻ. Mało kto jednak wie, jak wyglądały ich relacje prywatne. Damiana i szefa żużlowej centrali łączyła przyjaźń. - Spójrz na tego gościa. Jest tak uroczy, że nie da się go nie lubić. Uwielbiam przebywać w jego towarzystwie - mówił o przewodniczącym Damian. - Mieszkaliśmy 15 minut od siebie. Regularnie wpadałem do niego na kawę. Nawet teraz, kiedy wypowiadam te słowa, przejeżdżam obok domu Damiana i jego żony. Nie mogę się pogodzić, że więcej go tam nie spotkam. Dziennikarsko bywało różnie. Wiadomo, że każdy ma prawo do własnych opinii i należy je szanować. My się zgadzaliśmy lub nie, ale to nigdy nie rzutowało na relacje poza żużlem. Oddzielaliśmy życie zawodowe od prywatnego i nigdy nie mieliśmy z tym problemu. Dobrze znały się nasze żony. Jeździliśmy razem wielokrotnie na żużel. Wracał przecież ze mną do Poznania z Grand Prix w Warszawie. Spędzaliśmy razem wiele czasu. Byliśmy razem na ostatnim sylwestrze, a wcześniej na ślubie Darka Górznego, zwiedzaliśmy wspólnie Kazimierz. Ludzie czytający jego felietony pewnie nie mieli tej świadomości. Mogło się wydawać, że skoro mnie i GKSŻ czasami ostro krytykował, to jakiekolwiek poprawne relacje były wykluczone. Tymczasem było zupełnie inaczej. Prywatnie Damian był świetnym facetem. O jego śmierci dowiedziałem się w sobotę w Anglii. Jadłem wtedy śniadanie i go nie dokończyłem - mówi Piotr Szymański.

Damian nie bał się tematów trudnych i kontrowersyjnych. Takie też często były jego felietony.  Z tego powodu wiele razy przekonywał się, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ. Gdy wyciągał niczym asy z rękawa informacje, które generowały korzystne sytuacje dla danego klubu, był Panem Redaktorem. Kiedy innym razem publikacje były niekorzystne dla tych samych, okazywał się miernym redaktorzyną. Ale obdzielał wszystkich po równo, był posłańcem dobrej i złej nowiny dla każdego klubu w Polsce. Pewnie każdy nasz czytelnik co najmniej raz w swoim życiu go kochał, a raz nienawidził.

W swoich tekstach często szedł pod prąd. Mocno oberwało mu się po słynnym finale PGE Ekstraligi z 2013 roku (ucieczka Unibaksu Toruń z Zielonej Góry). Damian był wtedy w zasadzie jedynym dziennikarzem, który nie ukrzyżował ówczesnego menedżera torunian Sławomira Kryjoma. - Zrobił to tylko dlatego, że jego dziennikarski warsztat nie pozwoliłby mu kogoś osądzić, zanim nie pozna prawdy. I za to Ci Damian bardzo dziękuję. Za zwykłą ludzką uczciwość - wspomina Kryjom. - Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że przegadaliśmy przez telefon setki godzin na tematy związane z żużlem. Dotyczyły one spraw sportowych, regulaminowych czy organizacyjnych. Uwielbiałem nasze kłótnie, które zawsze były merytoryczne. Miałem do Damiana tak wielkie zaufanie, że był jednym z niewielu dziennikarzy, którym nigdy nie autoryzowałem tekstu. Nigdy się na nim nie zawiodłem. Uwielbiałem nasze dyskusje w okresie zimowym na temat transferów. Kiedy pracowałem w klubie i miałem pełną wiedzę na temat kontraktów, to telefon od Damiana zawsze był wyzwaniem. Prawda jest taka, że jeśli chcesz kogoś pozyskać, to musisz manipulować również informacją, żeby wyprowadzić konkurencje w pole. Damian zawsze drążył to samego końca i nie był łatwym przeciwnikiem - dodaje Kryjom.

Lista ludzi, z którą Damian z powodu swoich tekstów, był przez moment w konflikcie, była bardzo długa. - Zauważyłem po odejściu Damiana, że z wieloma osobami ciężko było mu znaleźć wspólne zdanie. Wielu ludzi nie do końca rozumiało jego myśli i bardzo często jego pomysły były z trudem przyjmowane. Troszkę mnie to zdziwiło, bo ja akurat nie miałem większych kłopotów ze zrozumieniem jego toku myślenia. Owszem, rozwiązania, które nam wszystkim podrzucał na różnych polach były najczęściej odważne, nieprzeciętne, a tok rozumowania wyprzedzał bardzo często innych. To wszystko powodowało, że dla mnie był osobą, z której zdaniem bardzo się liczyłem - podkreśla Krzysztof Cegielski, były żużlowiec, a obecnie ekspert portalu WP SportoweFakty.

Na ogół wszystkie spory udawało się zażegnać. Damian potrafił rozmawiać. Krytykował, ale często już następnego dnia dzwonił do tych, którym się od niego oberwało. To były często trudne rozmowy. - Nasz pierwszy kontakt był dość nietypowy. Przed laty doszło bowiem do sporu pomiędzy Damianem a naszą redakcją Tygodnika Żużlowego. Jeden z naszych redaktorów napisał artykuł oceniający klub żużlowy z Poznania. Przy okazji skrytykował tam też Damiana, który był jego rzecznikiem prasowym. Otrzymałem wtedy telefon. Damian wyjaśnił, że w tekście napisano rzeczy niezgodne z prawdą. Zażądał przeprosin i pięciu złotych na cele charytatywne. Nasze rozmowy trwały około dwóch miesięcy, ale ostatecznie zażegnaliśmy ten spór i doszliśmy do porozumienia. Gdy później spotkaliśmy się na zawodach żużlowych, nie mieliśmy już do siebie urazy i podaliśmy sobie ręce - wspomina Adam Zając, redaktor naczelny Tygodnika Żużlowego. Podobnie mówi też o nim Krzysztof Ratajczak, kierownik redakcji sportowej Radia Merkury Poznań. - Nasze pierwsze kontakty uświadomiły mi, że to człowiek, który nie udaje. Całym sercem był oddany promowaniu sportu żużlowego. Interesował się wieloma innymi dyscyplinami. Dzięki temu szybko złapaliśmy wspólny język i doskonale się rozumieliśmy. Mieliśmy świadomość, że nie ma nic gorszego niż sztuczność i udawanie - podkreśla Ratajczak.

Działalność Damiana nie ograniczała się jednak do pisania krytycznych tekstów pod adresem ludzi ze środowiska żużlowego. Na co dzień dbał o bogactwo formy. Nie uznawał banalnego dziennikarstwa i półśrodków. - Damian miał wiele pomysłów, które mogły się nie podobać części środowiska, ale w dużej mierze dzięki niemu SportoweFakty zbudowały sobie gigantyczną opinię. Podkreślają to moi koledzy, którzy zajmują się innymi dyscyplinami, takimi jak lekkoatletyka, futbol czy Formuła 1. W ich ocenie to zawsze była zacna strona, na którą warto zajrzeć. Kiedy Damian zaczynał to tworzyć, wielu stwierdziło, że taki portal się nie sprzeda. Ten człowiek nie chciał pisać tylko o samym sporcie. Interesowały go również kulisy. Chciał wiedzieć, co jest pod wierzchnią warstwą. Wszystkie emocje z tym, co dzieje się w szatni, na bieżni, korcie plus tło kulturowe - to wszystko mieściło się w jego wizji i było wyważaniem szczelnie zamkniętych drzwi. Polski kibic był przyzwyczajony do czytania suchych informacji, a on chciał z tym walczyć. Interesowało go spojrzenie artystyczne, z bardzo szerokiej perspektywy. Otworzył zupełnie nowy rozdział. Nie przekonał do siebie wszystkich, wielu zniechęcił, bo niestety polski speedway podchodzi opornie do różnych pomysłów, co jest akurat szkodą dla tej dyscypliny. Damian miał jednak charakter, który pozwalał mu o tym mówić. Był człowiekiem wysokiej kultury osobistej i w ten sposób starał prowadzić się dyskusje. Na jego pomysły może jeszcze nadejść moment. Często jest tak, że wszystko najcenniejsze z idei rewolucjonistów wypływa dopiero po ich odejściu. Owoce jego pracy mogą być dopiero widoczne - przekonuje znany dziennikarz żużlowy Tomasz Lorek.

Tyle o żużlu. To była wielka miłość Damiana, ale nie jedyna. Kochał siatkówkę. Do dziś ludzie, którzy go znali, nie wiedzą, który sport tak naprawdę zajmował pierwsze miejsce w jego sercu. - Byłem niezwykle sceptyczny dla jego zaangażowania w nowym obszarze. Pracował bowiem po 60 godzin tygodniowo przy SportoweFakty.pl, a tu porywał się na nowe przedsięwzięcie. Obawiałem się czy podoła, czy nie odbije się to negatywnie na jakości jednej bądź drugiej aktywności. Ale Damian jak zwykle dał radę. Nie zawalił nic w naszym biznesie a jednocześnie stworzył w siatkówce coś wyjątkowego - tłumaczy Dariusz Górzny.

W środowisku siatkarskim Damian pełnił wiele funkcji. Był Członkiem Zarządu Polskiego Związku Piłki Siatkowej, Przewodniczącym Wydziału Marketingu Polskiego Związku Piłki Siatkowej i Prezesem Wielkopolskiego Związku Piłki Siatkowej. - Damiana poznałem, kiedy zostałem w lutym zeszłego roku prezesem PZPS. Słyszałem o nim bardzo pozytywne opinie i zaproponowałem, żeby poprowadził Wydział Marketingu. Jak się później okazało, to była bardzo trafna decyzja. Jego wcześniejsza działalność biznesowa i dziennikarska bardzo przydała się do naszych codziennych prac. Czymś niezwykle cennym była także jego miłość do siatkówki młodzieżowej. Potrafił się wykazać na poziomie wojewódzkiego związku w Wielkopolsce. Pamiętam miłość Damiana do tych dzieciaków. Stworzył znakomitą aurę wokół siatkówki i potrafił zjednoczyć środowisko. Miałem być przyjemność na tegorocznych wyborach Wielkopolskiego Związku Piłki Siatkowej. Damian bez głosów przeciwnych został wybrany ponownie na prezesa. To pokazuje, w jaki sposób potrafił działać, rozmawiać i przekonywać do swoich racji. To był również twardy zawodnik. W cztery oczy, ale i w towarzystwie nie bał się wypowiedzieć swojego zdania. Często jego uwagi były krytyczne, ale za każdym razem poparte wnikliwą analizą sytuacji. Zasłużył na duży szacunek - wspomina wiceprezes PZPS Paweł Papke. - Damian był zafascynowany minisiatkówką i uważał, że jest to podstawa rozwoju naszej dyscypliny. Miał w tym zakresie bogate doświadczenie, które przy wielu okazjach starał mi się przekazywać. Był człowiekiem, który miał wizję rozwoju tej dyscypliny. Dotyczyła nie tylko najbliższego czasu, ale i kolejnych lat. Jego odejście jest stratą nie tylko dla wielkopolskiej, ale i polskiej siatkówki - dodaje Ryszard Ciężki, prezes Kujawsko-Pomorskiego Związku Piłki Siatkowej.

Środowisko siatkarskie łączyło z Damianem ogromne nadzieje. To były wieloletnie plany. W środę (kilka dni przed śmiercią) w Warszawie Damian usiadł do kolacji z Pawłem Papke. Obaj odbyli wtedy szczerą rozmowę na temat przyszłości polskiej siatkówki. Rozmawiali także o zaangażowaniu Damiana.

- Chcieliśmy go jeszcze bardziej wciągać do naszej codziennej pracy. A teraz... będziemy musieli sobie jakoś poradzić bez niego - mówi z wielkim żalem wiceprezes PZPS. - Nie mam wątpliwości, że jego dzieło należy kontynuować. A zrobił naprawdę wiele. Wystarczy powiedzieć, że Damian w ciągu czterech lat potrafił stworzyć jeszcze raz taki budżet. Doskonale organizował turnieje. Miałem być przyjemność kilka miesięcy temu w Luboniu, gdzie organizacja była fantastyczna. Podobnie było podczas Volleymanii w Kaliszu. To było dzieło jego i współpracowników. Ogromne nadzieje wiązał z turniejem świątecznym. Mam nadzieję, że mimo jego braku ta impreza zostanie zorganizowana. Tam miały pojawić się polskie reprezentacje młodzieżowe i kilka czołowych klubów. On był inicjatorem tych przedsięwzięć, brał wszystko na swoje barki i z pomocą ludzi działał na najwyższym poziomie - dodaje.

Damian odszedł w sobotę. Zostało po nim mnóstwo tekstów, zrealizowanych projektów i wspomnień ludzi, którzy mieli z nim kontakt na co dzień. Zostały także... plany. - O jednej rzeczy po jego śmierci sobie przypomniałem. Od dawna na coś się umawialiśmy i teraz nie mogę pogodzić się z tym, że tego nie zrealizujemy. Damian był wspaniałym kucharzem. Półtora roku temu spotkałem się z nim i Darkiem Górznym. Umówiliśmy się na kolację. Darek miał zakupić produkty, Damian przygotować posiłki, a moim zadaniem było przywiezienie odpowiednich napojów. Przekładaliśmy to z miesiąca na miesiąc. Teraz żałuję. Do tej kolacji nigdy nie dojdzie - wspomina Zbigniew Fiałkowski, członek GKSŻ, a prywatnie bliski kolega Damiana.

Damian miał wielki talent i zmysł kulinarny. Każde urodziny czy inne spotkanie w jego domu były ucztą dla podniebienia. - Jego kuchnia, której próbowaliśmy, bardzo nam smakowała. Starał się przygotowywać posiłki ze zdrowej żywności. Jak sam podkreślał, praca w kuchni działała na niego odprężająco. Mógł wtedy uciec od swojej pracy i działalności sportowej, której poświęcał znaczną część swego życia - dodaje Ryszard Ciężki, prezes Kujawsko-Pomorskiego Związku Piłki Siatkowej.

Miał wiele planów w życiu prywatnym. Szukał w nim nowych bodźców, bo to pomagało mu zachować trzeźwy umysł. Chciał polecieć do Australii, którą od dawna był zafascynowany. - Tego dotyczyła nasza ostatnia rozmowa - wspomina Tomasz Lorek. - Mówił o swojej fascynacji tamtejszą przyrodą, kulturą, jaskiniami, Aborygenami i generalnie całym kontynentem. Facet z naprawdę otwartym umysłem. Nie zaszywał się tylko wokół dysz i zapłonów - dodaje.

Poza tym, był człowiekiem o bardzo wyrafinowanym poczuciu humoru. Wszystkie żarty, podobnie jak posiłki, serwował z dużym smakiem. Pewnego dnia Damian poprosił Darka Górznego o wolne. Powiedział wtedy: dziś mam rocznicę ślubu, więc wieczorem nie będę dostępny. - Którą to już zapytałem? Odpowiedział: Piętnastą. – Jak to? Przecież ślub miałeś kilka lat temu? – Lata ciężko przeżyte liczy się potrójnie - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem. I często tak mówił, oczywiście żartując - wspomina jego przyjaciel Dariusz Górzny.

Ludzie, którzy znali Damiana zawodowo wiedzą, że stworzył czołowy serwis sportowy, że był świetnym dziennikarzem, publicystą i działaczem. Odniósł wielki sukces. Damian wygrał jednak także w życiu prywatnym. To w nim spotkał swoją największą miłość. Była nią żona Karolina. Kochał ją zdecydowanie bardziej niż żużel i siatkówkę - całym swoim sercem. To przestało bić w minioną sobotę. W tym samym czasie pękło serce najważniejszej osoby w jego życiu. - Gdy myślę o idealnym małżeństwie to pierwszy obraz jaki widzę to właśnie Damian z Karoliną. Łączyła ich pasja do sportu, ale także niezwykle szczera chęć pomagania innym. Przebywając w ich obecności czuło się to ogromne ciepło jakim siebie otaczali, to bezgraniczne zaufanie, zrozumienie bez zbędnych słów - mówi Darek Górzny. O Damianie śmiało można powiedzieć, że był człowiekiem spełnionym zarówno zawodowo jak i prywatnie. A wszystkiego dokonał w bardzo krótkim czasie. Odszedł przecież w wieku 36 lat. To pokazuje, że żadnego dnia w swoim życiu nie zmarnował. 

Karolino, jestem przekonany, że czytasz teraz ten tekst, który dla mnie jest zdecydowanie najtrudniejszym w życiu. Nigdy nie chciałem go napisać. Chcę jednak, żebyś wiedziała, kim dla nas był Twój mąż. A był nie tylko wymagającym szefem czy po prostu kolegą z pracy. Dla wielu z nas był także przyjacielem. Autorytetem, który miał ogromny wpływ na nasze życie, który przyczynił się do naszego rozwoju, zainspirował do działania i sprawił, że wielu z nas jest obecnie w takim, a nie innym miejscu. Z pełnym przekonaniem mogę dziś powiedzieć, że w moim życiu był jedną z najważniejszych osób, której zawdzięczam naprawdę wiele. Czuję ogromny żal, ból nie do opisania, bo wiem, że odszedł zdecydowanie za szybko. Czuję też wdzięczność. Za to, że go poznałem, że był, za każdy dzień, za każdy telefon, wspólny wyjazd i spotkanie. Damian, po prostu dziękuję. Nigdy Cię nie zapomnę. Do zobaczenia przyjacielu.

Jarosław Galewski

Źródło artykułu: