Za kilka miesięcy upłynie 10 lat odkąd Szymański jest sternikiem GKSŻ. Największym sukcesem Przewodniczącego jest zbudowanie marki reprezentacji. Wielu krytykantów stwierdzi, że nasza żużlowa kadra sama zbudowała sobie markę wynikami na torze, bo takich rezultatów, jakie notujemy w drużynowych mistrzostwach świata w ostatnim dziesięcioleciu nie notowaliśmy nigdy. I tak i nie. Sukcesy żużlowców były fundamentem działań marketingowych, ale one same, bez pracy, wizji i zamysłu działaczy nie powstałyby. Sprecyzowane warunki działania kadry, selekcja zawodników, strategiczni sponsorzy, stanowisko trenera, liczne test-mecze, obozy kadry, czy profesjonalne konferencje, to zasługa Szymańskiego, który od początku piastowania swojej funkcji twardo zapowiadał rewolucyjne zmiany w zarządzaniu i kreowaniu polskiej reprezentacji żużlowej.
Na plus kadencji Szymańskiego trzeba odnotować wdrożenie restrykcyjnego procesu licencyjnego. Wprowadzone kilka lat temu absolutne novum w polskim żużlu mające za zadanie usprawnić przede wszystkim jego finanse do dziś rodzi wiele spekulacji, kłótni i komentarzy. Była to zmiana potrzebna i oczywista już od wielu lat, ale dopiero Szymański odważył się ją wdrożyć i zmagać się z jej konsekwencjami. Od początku wprowadzenia owych przepisów ich egzekwowanie przypomina poród w bólach, a Szymański dość nieudolnie realizuje ustalone zasady gry mówiące o tym, że nie ma miejsca dla bankrutów i dłużników.
Cztery lata temu na łamach Tygodnika Żużlowego dziennikarz Bartłomiej Czekański pisał:. "Prezes GTŻ-u Grudziądz Zbigniew Fiałkowski jęczał w mediach, żeby PZM pozwolił klubom spłacić zawodników dopiero na koniec pierwszej rundy części zasadniczej rozgrywek, czyli gdzieś koło... czerwca 2012 roku! A jednocześnie skonstruował całkiem mocny skład na nadchodzący sezon! To pokazuje, do czego prowadzi pobłażliwość władz polskiego żużla. Do coraz większej patologii. Aż to wszystko pieprznie i pobankrutuje. Zobaczymy, czy i tym razem PZM zachowa się niczym dobry wujaszek, który jak dotąd rozdaje klubom licencje (często niezasłużone) na lewo i prawo, dla rzekomego "dobra żużla" i że niby... regulaminy nie pozwalają mu odmówić. Czy więc i teraz pobłażliwy wujo Endrju Witkowski z PZM uchyli kary nałożone przez GKSŻ? Czy Polak choć raz może być mądry przed szkodą?"
Powyższe słowa brzmią dziś jak proroctwo w kontekście tegorocznej zimy i mega problemów w procesie licencyjnym, ale idealnie oddają również sytuację "na górze" i pokazują kto tak naprawdę rządzi. Cokolwiek ustali Szymański z ekipą, to i tak idą do weryfikacji przez absolut Witkowskiego. Dlatego pomimo najczystszych chęci i wzorowej postawy funkcjonowanie przewodniczącego GKSŻ i jej członków obarczone jest defektem systemowym. Otóż GKSŻ jest wyłącznie organem opiniodawczym i nie może samodzielnie podejmować decyzji bez wiedzy i akceptacji PZM, czyli bez Andrzeja Witkowskiego. W środowisku niezmiennie panuje opinia, że w polskim żużlu od 30 lat rządzą dwie osoby - Andrzej Witkowski i Andrzej Grodzki, a reszta działaczy jest od wypełniania woli wymienionej dwójki. Wszystkie kluczowe decyzje w polskim żużlu podejmuje Zarząd Główny PZM oraz Trybunał PZM i zatwierdzają bądź nie pomysły GKSŻ. W ten sposób dochodzi teoretycznie do kuriozalnej sytuacji, że o losach żużla decydują ludzie pełniący funkcje w PZM, którzy z żużlem mają niewiele wspólnego. Teoretycznie bowiem oni są tylko od wypełniania woli Witkowskiego, a ten radzi się swojej sprawdzonej od lat żużlowej prawej ręki, czyli Andrzeja Grodzkiego. Witkowski decyduje tak, jak mu Grodzki podpowiada. Ten pierwszy ma na głowie wszystkie organizacje motorowe i żużel jest tylko częścią całego bałaganu, którym kieruje od ponad trzydziestu lat. Grodzki natomiast, to człowiek od żużla. Siedzi w nim całe życie. Zaczynał jako działacz w Opolu.
Dlatego działacze z GKSŻ z Przewodniczącym na czele nie mają i nie chcą mieć własnego zdania, opinii i wizji na żużel. W dalszym ciągu organ jest społeczny mimo zapowiedzi Szymańskiego, że czas z tym skończyć. W dalszym ciągu działają nieśmiertelni "społeczni działacze", którzy w polskim nowoczesnym żużlu wciąż mają się bardzo dobrze. Twardy, skostniały układ powoduje, że na stołki w GKSŻ nie ma chętnych wśród takich, którzy naprawdę chcieliby coś zmienić, bo w obecnym kształcie wyborów składu GKSŻ nawet nie mają szans się do niej dostać i to jest największa porażka polskiego speedwaya, którego krajobraz jako żywo przypomina widmo jednej jedynej słusznej partii.
GKSŻ jest fasadą demokracji i pluralizmu, której tak naprawdę w polskim żużlu nie ma za grosz. W dalszym ciągu panuje PRL bis. Przewodniczący jest bowiem mianowany przez ZG PZM, a reszta członków jest przez niego dobierana. Stąd stadko wiernych i bezkrytycznych osób wokół Szymańskiego. Wszystko dzieje się pod osłoną miłości do speedwaya i oddania się na jego rzecz, no bo przecież to tylko funkcja społeczna. Tymczasem fucha w GKSŻ dla kogoś, kto lubi żużel, to przyjemne profity z rozliczanych wyjazdów i delegacji oraz co nowszych lukratywniejszych funkcji w światowych i europejskich organizacjach FIM i UEM. Każda osoba działająca w polskim żużlu wie, że jeśli chce jakkolwiek zaistnieć musi być całkowicie posłuszna Szymańskiemu, czytaj Witkowskiemu, dlatego nikt nie skrytykuje jego poczynań, wizji i pomysłów. Z kolei ta dwójka niestety oddała skórę za stołki w FIM i UEM, dlatego Andrzej Witkowski kompromituje się zgodą na to, aby ponownie na warszawską rundę GP tor układał Ole Olsen.
Dlatego nie walczą i nie będą walczyć o polskie sprawy. Dlatego marynarki z FIM z cwaniakami z BSI będą robić z nami co chcą, dlatego będą takie kwiatki, jak ostatnie przejęcie przez BSI rozgrywek par. Staram się podchodzić do problemów żużla beznarodowo, obiektywnie, bez uprzedzeń i nigdy nie będę słodził SEC i opluwał SGP tylko dlatego, że pierwszy cykl organizują Polacy, a ten drugi Brytyjczycy. Kierując się dobrem żużla jako dyscypliny nie obchodzi mnie, z jakiego kraju firma na nim zarabia, ale cyrk z parami dobitnie ilustruje, że klika FIM - BSI ma się bardzo dobrze i nasi najważniejsi ludzie od żużla nie postawią im się na salonach ani na jotę. O całej tej układance jasno przekonuje odejście Adama Krużyńskiego z szeregów GKSŻ. Nawet tak wpływowa osoba, opiniotwórcza i co ważne z kieszenią pełną forsy, musiała odejść z władz polskiego żużla. Oficjalnie Krużyński sam odszedł, ale wiadomą sprawą jest, że musiał odejść, bo był za bardzo kreatywny, niewygodny i forsował swoje pomysły, które koncentrowały się na umacnianiu polskiej pozycji kosztem Brytyjczyków.
W sobotę odbyły się ogólnopolskie wybory władz SLD. Odbyły się na zasadach czytelnych i demokratycznych. Czy doczekamy się takich przemian w polskim żużlu? Demokratyczne standardy w postkomunistycznej partii wyprzedziły zasady w niby nowoczesnym i profesjonalnym sporcie żużlowym. Czy jest szansa, aby to wszystko zmienić? Czy doczekamy w polskim żużlu słów: sztandar wyprowadzić?
Grzegorz Drozd