Pierwotnie miało być inaczej. Pierwsze zdanie miało brzmieć: złoty medal mistrzostw Polski należy się trzykrotnemu mistrzowi świata jak, za przeproszeniem, psu buda. Ale słusznie zaprotestował redakcyjny kolega z pokoju w leszczyńskim hotelu: - Takie porównanie żużlowego mistrza do czworonoga nie przystoi. Nawet jeśli jest to popularne powiedzenie. Święta racja. W świętym miejscu. Leszno na żużlowej mapie można określić podobnie jak niedawno powiedział Pedersen o polskiej lidze. - To mekka speedwaya - rzucił Duńczyk. Najbardziej utytułowane miejsce w naszym żużlu. Z faktami się nie dyskutuje. Nicki od 10 lat jest gwiazdą ekstraligowych torów. Z oszałamiającymi statystykami i niedoścignionymi średnimi. Wielkie, indywidualne wyczyny. - Byłem przekonany, że on nie podpisze kontraktu, w którym daliśmy próg punktowy 2,5/bieg. A on przeczytał, porozmawiał i podpisał. Wie pan, jaką średnią miał na koniec sezonu? - pytał mnie ostatnio były szef częstochowskiego żużla Marian Maślanka. Wiem, sprawdziłem. Prawie 2,8. Przyzwoicie...
Sprzeczności, sprzeczności...
W niedzielny poranek Nicki przyjechał do Leszna prosto z lotniska. Trochę wcześniej przyleciał z Grand Prix w Sztokholmie. - Ooo, przyjechał ten Pedersen - zauważyła hotelowa kelnerka, zerkając przez okno. Było poruszenie. On, mechanicy Tomek i Marek wysiedli z auta i za chwilę byli już na śniadaniu. - Cześć, spoko, spoko - przywitał się po polsku Pedersen. Uśmiechnięty i głodny. To już jakaś 197. polska niedziela, kiedy kontrowersyjny Duńczyk nie ukrywa apetytu na zwycięstwo. I owszem, wygrywa poszczególne wyścigi, zdobywając punkty jak rozpędzona maszyna już od 1999 roku. A drużyna? - Przed ostatnim wyścigiem poprosiłem Nickiego o to, by pojechał z pierwszego toru. Miał po starcie tak się zachować, żeby razem z partnerem wygrać wyścig drużynowo. Zrobił idealnie to, o co prosiłem i odnieśliśmy zwycięstwo jednym punktem - opowiadał ostatnio były kierownik rzeszowskiej drużyny Jacek Ziółkowski. - On nie umie jeździć parą. Poza tym potrafi prawie wszystko - wyznał nasz reprezentacyjny trener Marek Cieślak. Takich sprzeczności związanych z barwnym Duńczykiem jest mnóstwo. - Winnym sytuacji z Doylem nie był Pedersen, ale Australijczyk, który wystawił nienaturalnie lewą nogę - tłumaczył w Poznaniu były sędzia Jerzy Kaczmarek. Nicki w pamiętnym meczu dostał czerwień i kopnął w parku maszyn Jacka Gajewskiego. - To profesjonalista zawsze przygotowany do meczu - przyznał parę tygodni po toruńskim zdarzeniu menedżer Aniołów.
Ładne kwiatki
Mało? To jeszcze na koniec jeden przykład konkretnych rozbieżności. Szefowa pewnego klubu wzięła do drużyny Pedersena i spytała wielkiego Polaka co o tym sądzi. Ten odradzał taki kontrowersyjny ruch. Kilka lat później tenże Polak polecał Nickiego do zespołu, w którym wówczas startował. Takie tam, kwiatki. Jest kilka takich historii w reportażu "Nicki po polsku". Pedersen mówiący w naszym języku, Kalifornijczyk Hancock o częstochowskich czasach, trener Koselski o debiucie "zwykłego Duńczyka" w polskiej lidze. No i te opowieści prezesów i osób z najbliższego, polskiego otoczenia. Taki obraz Duńczyka w oczach ludzi z żużlowego środowiska. Wielkie emocje w wielkim finale, a potem "Nicki po polsku". Zapraszam do nsport+. Czuję, że warto.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+
Jest prezentacja zawodników a oni ględzą o tym, że żużel to nie szachy i tym podobne pierduły. Jest to jeden z przykładów "prof Czytaj całość