W sezonie 2014 obserwować będziemy dwudziestą, jubileuszową rywalizację w cyklu Grand Prix. Kiedy w 1995 roku mieliśmy inaugurację nowego systemu wyłaniania mistrza świata na żużlu rozgrywanych było tylko sześć rund. Później przez lata ewoluowała zarówno liczba turniejów jak i uczestników cyklu, a także jego zasady. Czy na lepsze, to już każdy kibic niech sam sobie oceni.
Fakt jednak niezaprzeczalny, że cykl Grand Prix rozrósł się bardzo, bo praktycznie porównując do jego początków podwojono liczbę turniejów. Niestety, na przestrzeni lat bynajmniej nie podwojono zarobków żużlowców w cyklu. Zwycięzca turnieju otrzymuje pieniądze na poziomie średniego występu w polskiej Enea Ekstralidze w jednym meczu. Ci, którzy zajmują odległe lokaty - twierdzą, że - dopłacają do interesu. - Ja bym się z tym nie zgodził - ripostuje Jacek Gajewski - ekspert SportoweFakty.pl. - Jeśli ktoś mówi, że dopłaca do startów w Grand Prix, powinien poszukać oszczędności w swoim teamie. Być może trzeba okroić liczbę mechaników czy menedżerów - dodaje Gajewski. - Faktem jednak jest, że od 1995 roku, czyli początku cyklu zarobki niewiele się zmieniły i nie są one nawet porównywalne z pieniędzmi w polskiej lidze. Grand Prix to jednak prestiż i splendor - uważa Gajewski.
Kiedyś starty w Grand Prix były ogromnym zaszczytem i nie do pomyślenia była rezygnacja z nich z pobudek finansowych. W przeszłości z cyklu rezygnowali już tacy mistrzowie jak Billy Hamill czy później Jason Crump, który ostatecznie nie tylko opuścił SGP, ale także zakończył karierę. Dobrowolne odejścia z SGP były jednak rzadkością. Prawdziwy exodus naprawdę klasowych żużlowców obserwujemy przed sezonem 2014. Nie ważna jest tutaj ilość, ale jakość zawodników, którzy na własne życzenie nie wystartują w cyklu, kontynuując przecież swoje sportowe kariery. - Rezygnacji Tomasza Golloba i Emila Sajfutdinowa nie porównywałbym ze sobą. W przypadku Polaka najwyraźniej czuł on już zmęczenie cyklem, co zresztą podkreślał w wywiadach. Na pewno na jego decyzję wpływ miał także upadek ze Sztokholmu. Bez wątpienia Tomaszowi Gollobowi bliżej niż dalej do końca kariery, stąd też pewnie ta decyzja - przyznaje Gajewski. - W przypadku Emila Sajfutdinowa być może faktycznie względy finansowe i jego sytuacja związana z występami w poprzednim sezonie w Częstochowie miała wpływ na decyzję Rosjanina. Może nie udało mu się zbudować takiego zabezpieczenia finansowego, by z powodzeniem walczyć w sezonie 2014 w SGP. Poza tym wraca on po ciężkiej kontuzji i być może to wszystko skłoniło Emila do rezygnacji - dodaje Gajewski.
Nie trzeba przekonywać nikogo, że Emil Sajfutdinow i Tomasz Gollob to barwne postacie żużlowego środowiska. Rosjanin w zeszłym sezonie miał ogromne szanse na tytuł mistrza świata. W pierwszej części sezonu był niedościgniony dla rywali. SGP bez "rosyjskiej torpedy" straci na atrakcyjności. Ba, po rezygnacji Emila ściana wschodnia, która przecież jest przyszłością i wciąż dopiero odkrywanym na żużla rejonem, nie będzie miała ani jednego przedstawiciela w tym doborowym towarzystwie.
Tomasz Gollob to legenda żużla i cyklu Grand Prix. Wygrał pierwsze historyczne zawody we Wrocławiu. Triumfował w sumie w 22 turniejach. Zdobył 7 medali i najdłużej ze wszystkich żużlowców z SGP czekał nas swój pierwszy tytuł mistrza świata. Wreszcie go zdobył i czuje się sportowcem spełnionym. Nie musi nic nikomu udowadniać. Nie musi ścigać się w cyklu Grand Prix, który jest wyczerpujący i generuje ogromne koszty. Bez możnych sponsorów ta zabawa niektórym się nie opłaca, co udowodnił Emil Sajfutdinow. Rosjanin podkreśla, że nie żegna się z cyklem, ale mówi mu do widzenia. Pytanie tylko, czy łatwo mu będzie tam powrócić. Czy Brytyjczycy z BSI przyjmą z powrotem "syna marnotrawnego", kiedy ten zbuduje budżet i będzie chciał znów powalczyć o tytuł mistrza świata? - BSI musi zastanowić się nad polityką kadrową cyklu. Chris Harris i Troy Batchelor, którzy klasą sportową nie dorównują Tomaszowi Gollobowi i Emilowi Sajfutdinowowi, więc z czysto sportowego punktu widzenia rezygnacja Polaka i Rosjanina osłabiła cykl. Organizator musi podjąć decyzję, czy stawiać na "zgrane karty", jak Harris czy "świeżą krew" jak młodzi Polacy czy Michael Jepsen Jensen - uważa Gajewski.
Tak rozbudowany cykl Grand Prix, który rozpoczyna się na początku kwietnia i kończy w październiku staje się niestety chlebem powszednim. Turnieje rozgrywane co dwa tygodnie nie są już taką atrakcją dla fanów, jak kiedyś, gdy raz w miesiącu zasiadali na stadionie lub przed telewizorami i z wypiekami na twarzy śledzili wyczyny najlepszych żużlowców świata. W Polsce znów będziemy mieli trzy turnieje. Pierwszy z europejskich w Bydgoszczy obroni się chyba, choć nie jest to wcale takie pewne bez Tomasza Golloba. Ostatni w Toruniu zawsze zgromadzi publikę, bo to finał, a przede wszystkim magiczna Motoarena, na której ściganie jest zawsze najwyższej jakości. Ale co z Gorzowem, co z Pragą, która przecież też jest prawie "polska"?
Czy na tych stadionach w połowie sezonu będziemy mieli komplety widzów czy też ciężko będzie przyciągnąć kibiców na jeden z kolejnych "standardowych" turniejów SGP? - Tu nawet nie chodzi o to, czy turniejów jest za dużo czy za mało, a o geografię cyklu Grand Prix. Nie licząc Grand Prix Nowej Zelandii, zamykamy się w Europie. Pod tym względem żużel nie może porównywać się do MotoGP czy Super Bike'ów, gdzie zawody odbywają się na różnych kontynentach. Moim zdaniem, jeśli jest to rywalizacja o tytuł mistrza świata, nie powinna zamykać się praktycznie tylko do Europy. Australia, czy Stany Zjednoczone to miejsca, w których powinno się szukać rynków dla żużla. BSI zrezygnowało także z ekspansji na Wschód czy Niemcy. Ludzie z One Sport udowadniają, że jest tam zapotrzebowanie na żużel - zaznacza Jacek Gajewski.
Być może debiutanckie areny SGP w Tampere i Rydze będą nowym rozdaniem dla skostniałego cyklu, w którym startują co roku niemalże ci sami żużlowcy, a na dodatek zawody odbywają się prawie na tych samych obiektach. Finlandia żużlem jednak nie stoi. Łotwa - poza Daugavpils - też nie. O frekwencję na stadionie Lokomotivu nie trzeba było się martwić. Powrót SGP na Łotwę przed rokiem okazał się trafionym pomysłem. Zobaczymy, jak będzie z przenosinami do stolicy, a przede wszystkim turniejem w Finlandii. Wydaje się, że jest to dobry krok BSI. Wszystko zweryfikuje czas. [nextpage]Marek Cieślak od lat jest zwolennikiem mniejszej liczby turniejów SGP. Trener naszej kadry uważa, że dwanaście rund to zdecydowanie za dużo, a mniej turniejów zwolniłoby kilka sobót na inne atrakcyjne zawody.
BSI pewnie nie będzie chciała zmniejszać liczby turniejów. Może jednak tak się stać, gdy wygasną umowy z polskimi miastami jak Gorzów czy Toruń i nie zostaną one przedłużone. Być może już wkrótce Anglicy przekonają się, że Polska to nie jest studnią bez dna. Jeśli organizatorzy nie wynegocjują ogromnych pieniędzy od polskich samorządów, jeśli polscy sponsorzy będą wycofywali się z cyklu SGP, siłą rzeczy zmniejszy się liczba turniejów. Póki co, zmniejszyła się liczba klasowych żużlowców rywalizujących w SGP. Z całym szacunkiem dla Martina Smolinskiego, Chrisa Harrisa, Troya Batchelora, Fredrika Lindgrena a czy Kennetha Bjerre, nie są to żużlowcy magiczni, którzy przyciągają tłumy na trybuny.
Bezbarwną jazdę Harrisa, Bjerre czy Lindgrena z przerwami oglądaliśmy już przez ładnych kilka lat. Można przypuszczać, że Smolińskiego Grand Prix pewnie przerośnie pod każdym względem, a Batchelor "obudzony za pięć dwunasta" nie będzie w stanie przygotować się tak, by jako debiutant rywalizować z najlepszymi. Oby tak nie było, bo każda nowa twarz jest mile widziana w tym hermetycznym środowisku.
Inna sprawa, że w cyklu, który w dużej mierze utrzymują Polacy jeździ tylko dwóch reprezentantów naszego kraju. Jesteśmy żużlową potęgą, ale mamy tylko dwóch naszych przedstawicieli w tym wydawałoby się elitarnym gronie.
Polska firma One Sport pokazuje, że można organizować czy to SEC czy SBPC w nowych miejscach, w których kibice są spragnieni żużla wysokim poziomie. Zeszłoroczny sukces Togliatti, obecna świetna sprzedaż biletów na SEC w Guestrow czy organizacja SBPC w Landshut pokazują, że jak się chce, to można poszerzać geografię speedwaya. Trzeba jednak mieć głowę na karku i nie myśleć tylko przez pryzmat zysków (one przyjdą z czasem), ale mieć przede wszystkim wizję rozwoju dyscypliny.
Anglikom z BSI chyba tego zabrakło. Przez ostatnie lata liczyli tylko pieniądze (głównie te z Polski), nie licząc się rosnącymi z kosztami żużlowców. Panicznie przestraszyli się konkurencji, a tak naprawdę zmiany w myśleniu Brytyjczyków mogą nastąpić na skutek decyzji samych żużlowców, kibiców oraz sponsorów. - Nie spodziewam się, żeby odejścia z cyklu SGP były stałą tendencją. Akurat przed tym sezonem dwóch nietuzinkowych żużlowców zrezygnowało, ale tak jak mówiłem, przesłanki tych odejść były różne. Pewnie, że możemy powoli obserwować, że jeden czy drugi ze starszych zawodników, jak teraz Gollob czy wcześniej Crump, będą odchodzić z SGP. Podkreślam jednak, że walka o tytuł mistrza świata jest nadal najbardziej prestiżowa dla żużlowców. Złoty medal IMŚ jest największym laurem, po które może sięgnąć zawodnik. Oczywiście jest jeszcze sfera finansowa, która wygląda średnio na tle zarobków polskiej ligi i na pewno jest tutaj temat do przemyśleń dla BSI - uważa Gajewski.
Ten sezon pokaże, czy rezygnacje Tomasza Golloba i Emila Sajfutdinowa to początek końca cyklu SGP takiego, jaki znamy od lat. Być może jednak da to do myślenia BSI i będzie to impuls do zmian i budowy nowego, lepszego i ciekawszego cyklu SGP? Oby, bo zarówno SGP, SEC jak i SBPC mogą istnieć obok siebie, być ciekawe dla kibiców i sponsorów, nie konkurować, a stymulować się nawzajem do tworzenia jak najlepszego żużlowego produktu.