Przyznam szczerze, że z dużym zaciekawieniem czytam opinie przedstawicieli większości klubów ENEA Ekstraligi, którzy są zadowoleni z przebiegu okresu transferowego. Każdy ma się wszak, czym pochwalić. Siedem klubów ekstraligowych dokonało przynajmniej po jednym poważnym wzmocnieniu. Unibax pozyskał Sajfutdinowa, Jaskółki Hancocka, Włókniarz Walaska, Stal Zagara, Leszno Pedersena a Wrocław Janowskiego. Personalnie ENEA Ekstraliga będzie w nadchodzącym sezonie silniejsza i co do tego nikt nie powinien mieć wątpliwości. Będą w niej jeździć rzeczywiście najlepsi, na co wpływ miało zniesienie KSM i zmniejszenie Ekstraligi do ośmiu zespołów.
To wszystko teoretycznie mogłoby napawać optymizmem. Ktoś mógłby pomyśleć, że czeka nas pasjonujący sezon, w którym siedem drużyn będzie bić się o awans do fazy play-off. Pojawia się jednak pytanie, w jaki sposób kluby, które przed początkiem procesu licencyjnego, głośno mówiły o swoich problemach, a wcześniej głosiły tezy, że jedynym ratunkiem dla ich finansów jest KSM, były w stanie pozwolić sobie na tak znaczące wzmocnienia?
Przeprowadzone ruchy kadrowe jasno wskazują, że w nadchodzącym sezonie każdy z prezesów będzie musiał wydać więcej na utrzymanie swojego składu. Unibax Toruń zamiast Kamila Brzozowskiego będzie mieć w składzie Emila Sajfutdinowa. Falubaz musiał liczyć się z podwyżką dla Patryka Dudka, którego kontrakt będzie wyższy przynajmniej o ponad 20 proc. w porównaniu z poprzednim sezonem. Stal Gorzów dała podwyżkę Iversenowi, którego usługami była zainteresowana większość klubów w lidze. Dodatkowo miejsce w podstawowym składzie Pawał Hliba zajmie Matej Zagar. "Byki" z Leszna wymieniły Fredrika Lindgrena na Nickiego Pedersena. Betard Sparta musiała liczyć się z tym, że wzrosną wymagania Taia Woffindena. W dodatku, Piotr Baron zamiast Petera Ljunga ma w składzie swojej ekipy Macieja Janowskiego. Na rynku transferowym aktywnie działały również kluby z licencjami nadzorowanymi, które do dziś mają milionowe długi za poprzedni sezon. Łatwo policzyć, że dokonane ruchy kadrowe sprawią, że budżet każdego z klubów - przynajmniej na papierze - będzie zdecydowanie większy. Z drugiej strony nie słychać jednak o worku pieniędzy, który miałby otrzymać na pokrycie tych zobowiązań tej zimy w prezencie polski żużel.
To wszystko potwierdza moją wcześniejszą tezę, że polski speedway chyli się ku upadkowi. Nie jestem optymistą przed nadchodzącym sezonem i trudno mi się zachłysnąć opiniami o ciekawej rywalizacji w rozgrywkach ligowych. Wszystko odbywa się bowiem za dużym kosztem, za pieniądze, których w polskich klubach nie ma. Część prezesów nawołuje do dyskusji nad finansami, chce również ujawnienia audytów i kontraktów zawodników, żeby postawić polskiemu żużlowi właściwą diagnozę. Ja stawiam ją dziś: polski żużel umiera, zostało mu coraz mniej czasu. Jest jednak na to lekarstwo, którego niestety pacjent nie chce zażywać - radykalne podejście do procesu licencyjnego. Nawoływałem do tego już wcześniej. Szybko jednak okazało się, że to co najwyżej pobożne życzenie. Polski żużel wybrał inną, odwrotną drogę - zadłużonym chcę pomagać za pomocą... licencji nadzorowanych.
Osobiście uważam, że przyznać zadłużonemu klubowi licencję nadzorowaną to tak jak zaproponować alkoholikowi, żeby zamiast wódki napił się wina. Niby trochę zdrowiej, ale problem nie pozostaje w żaden sposób rozwiązany. Jest przecież przyzwolenie, żeby pić dalej. Tak samo jest z klubami i ich dalszym zadłużeniem w obliczu licencji nadzorowanych. Ale przecież liczba ośrodków na żużlowej mapie Polski musi się zgadzać. To cel, którzy przyświeca władzom polskiego żużla. Nie jest nim jednak bynajmniej uzdrowienie sytuacji finansowej w polskich klubach, bo to można osiągnąć zupełnie odwrotnymi narzędziami. Proces licencyjny należy uszczelniać, a tymczasem od dłuższego czasu możemy zaobserwować, że staje się on coraz bardziej przyjazny dla tych, którzy sobie nie radzą.
Dyskusje dotyczące KSM, Regulaminu Finansowego czy liczby zespołów w Ekstralidze są w mojej ocenie kwestiami drugorzędnymi. Jeśli w końcu doprowadzimy do sytuacji, że nie będzie przyzwolenia na długi i będą one karane w surowy sposób, dodatkowe mechanizmy nie będą potrzebne.
Nie oznacza to jednak, że nie warto nad nimi dyskutować. Zgadzam się w tym przypadku z prezesem Stali Gorzów Ireneusz Maciejem Zmorą, że polski żużel nie na nakreślonej wizji na kilka kolejnych lat. Przez ostanie zmiany, czyli zmniejszenie Ekstraligi i zniesienie KSM, doprowadziliśmy jedynie do sytuacji, że mamy najsilniejszą ligę na świecie, z najlepszymi zawodnikami, na którą nas nie stać. Równie dobrze mogliśmy mieć najbardziej wyrównane rozgrywki, w których startuje więcej niż osiem zespołów (w tym przypadku należałoby jednak utrzymać KSM).
Konkretnej wizji jednak nie widać. Pomijając już jednak ten fakt, należy stwierdzić, że polski żużel mógłby bez problemu podążać jedną lub drugą drogą. Jesteśmy w stanie stworzyć zarówno ligę najsilniejszą jak i najbardziej wyrównaną. Żaden z kierunków nie będzie jednak słuszny, jeśli najpierw nie zostaną uporządkowane sprawy finansowe. Śmiem twierdzić, że zmiany wprowadzone przed ostatnim procesem licencyjnym doprowadziły tylko do odłożenia pewnych spraw w czasie. Po sezonie 2014 finansowa bomba może wybuchnąć z podwójną mocą... Ale kto by się tym przejmował, przecież liga jest silna i czeka nas niezwykle emocjonujący sezon. Martwić będziemy się później...
Jarosław Galewski