Aleks Jovičić: Panie prezydencie, za nami kolejny sezon żużlowy. Dla częstochowskich zawodników nie był on łatwy, gdyż ci już trzeci rok z rzędu musieli walczyć o utrzymanie w szeregach najlepszych. Tym razem udało się uniknąć spotkań barażowych. Jak podsumuje pan tegoroczne zmagania Włókniarza Częstochowa w ENEA Ekstralidze?
Krzysztof Matyjaszczyk: W porównaniu z poprzednim sezonem, kiedy żużlowcy Włókniarza musieli walczyć o utrzymanie w lidze dosłownie do samego końca, ten rok był spokojniejszy. Wprawdzie nie zabrakło wybuchów radości na trybunach, niemniej były też momenty, gdy nadzieja na zwycięstwo znikała trochę za szybko. Mimo, że nie udało się uplasować na wysokim miejscu, wierzę, że przyszły sezon zakończy się dużo przyjemniej.
"Lwy" były zespołem dość niekonsekwentnym. Podziela pan tę opinię? W końcu udało się pokonać silną drużynę z Leszna, zremisować z Falubazem Zielona Góra czy wywieźć punkty z Bydgoszczy, lecz nie udało się zdobyć punktów w starciu z PGE Marmą Rzeszów, która nie należała do ligowych herosów.
- Czasami zawodził sprzęt, innym razem zmęczenie dało się we znaki. Były też mecze, w których nasi zawodnicy nie mogli "poczuć" przygotowanego przez przeciwników toru. Ale prawdziwe lwie serce nigdy nie przestało bić, czego przykładem było na przykład dziesięciopunktowe zwycięstwo z zespołem z Bydgoszczy.
Mimo mało okazałego wyniku sportowego w tym roku na Arenie Częstochowa nie brakowało emocji. Które spotkanie najbardziej zapadło w pamięć, i dlatego akurat ono?
- Każde ze spotkań na stadionie Arena Częstochowa jest prawdziwym wydarzeniem i ucztą dla oka. To w ogromnej mierze zasługa naszych kibiców, którzy należą do jednych z najlepszych w Polsce. Mecz, który ja szczególnie zapamiętałem, to spotkanie 18. kolejki z Unią Leszno, kiedy nasza drużyna zapewniła sobie utrzymanie w Ekstralidze. Nasi żużlowcy naprawdę walczyli, jak lwy, czego przykładem był np. Rafał Szombierski, który zdobywał punkty mimo upadku i uszkodzenia żeber. Takich emocji nie można było przegapić.
Ulubieńcem częstochowskiej publiczności jest Grigorij Łaguta. Panu również właśnie on najbardziej imponował, czy może ktoś inny?
- Nie da się ukryć, że sposób walki o miejsce oraz efektywność "Griszy" naprawdę imponuje. Uwielbiam te momenty, gdy niemal przyklejony do bandy wyprzedza przeciwników. Emocje, jakie temu towarzyszą, naprawdę są nie do opisania. Ale nie tylko on jest w stanie porwać tłumy. Pamiętam spotkanie z Bydgoszczą, gdy oprócz Łaguty, świetnie punktowali Zengota, Jabłoński, Nermark, czy Czaja.
Przed nami sezon transferowy. Do składu Włókniarza przymierzanych jest kilka nazwisk. Kogo pan najchętniej widziałby z lwem na piersi?
- Składy drużyn w większości zostały już skompletowane. Zespół Włókniarza wygląda bardzo obiecująco. Grigorij Łaguta, Emil Sajfutdinow, Michael Jepsen Jensen, Rune Holta, Rafał Szombierski oraz silna podstawa juniorów. Nie chcę zapeszać, ale wygląda to na zapowiedź walki o medale. Życzyłbym sobie, by ten skład stał się wymarzonym składem sezonu 2013.
Wielu częstochowian pamięta czasy, gdy sport pod Jasną Górą stał znacznie lepiej. W latach dziewięćdziesiątych Włókniarz był Drużynowym Mistrzem Polski, siatkarski AZS kilka razy sięgał po krajowy czempionat, a piłkarze Rakowa grali w najwyższej klasie rozgrywkowej. Czy możemy mówić o swego rodzaju zastoju? Co może być przyczyną takiego stanu rzeczy?
- Dobra passa nigdy nie trwa wiecznie. Po wzlotach zwykle następują upadki, a każdy mistrz zna również smak porażki. Najważniejsze, że Włókniarz wciąż pozostaje w elitarnej lidze żużlowej, a jazda Lwów cieszy naszych kibiców w sposób niezmienny. Poza tym, skoro wcześniej Częstochowie udało się zdobywać laury w wielu dziedzinach sportu, to znaczy, że jest to osiągalne i trzeba być na to przygotowanym, bo może to przyjść szybciej niż nam się wydaje. Trzymam za to kciuki.
[nextpage]Czy są jakieś plany zacieśnienia współpracy pomiędzy Włókniarzem, a miastem?
- Klub na 10 lat otrzymał możliwość korzystania ze stadionu miejskiego. Ponadto wspólnie z Włókniarzem przygotowujemy się do organizacji Drużynowego Pucharu Świata na żużlu w 2013 roku. Być może uda się również doprowadzić do organizacji startów w ramach Grand Prix.
Wiele się mówi o tym, że inne ośrodki w Polsce dostają większe środki z miejskiej kasy. Czy jest możliwość, aby systematycznie powiększać dotacje na rzecz żużla? Na dzień dzisiejszy Włókniarz to najsilniejsza drużyna w Częstochowie.
- W ubiegłym sezonie Włókniarz Częstochowa, w ramach promocji miasta poprzez sport otrzymał dotację w wysokości 450 tys zł - o 180 tys więcej, niż w roku poprzednim. W przyszłym roku w projekcie budżetu także zarezerwowane są pieniądze na promocję miasta poprzez sport. Chcemy tę kwotę znacząco zwiększyć z 910 tys zł na 1,3 mln zł. Prawdopodobnie ich część otrzyma Włókniarz. Następują też zmiany na stadionie, które również pomagają klubowi. Inwestujemy np. w budowę strefy wejściowej wraz z monitoringiem, czy nowe ogrodzenie.
Od kilku lat jesteśmy świadkami incydentów ze strony fanów Rakowa, którzy dość brutalnie manifestują swoją niechęć wobec Włókniarza. W tym roku apogeum było obrzucenie kamieniami autobusu MPK, na którym widnieje logo klubu żużlowego oraz zdjęcia kibiców na stadionie. Co według pana może być przyczyną takich zachowań? Nie sądzi pan, że częstochowianie powinni być solidarnymi kibicami?
- Agresywne zachowania pseudokibiców niestety pojawiają się w większości miast. Z tym problemem walczą przede wszystkim służby porządkowe, prewencyjne. Także kluby sportowe starają się wyeliminować udział pseudokibiców ze swoich spotkań. Raków Częstochowa na przykład, organizując mecze, połączone z festynem dla całych rodzin. Nie zawsze jednak udaje się osiągnąć pełen sukces, ponieważ problem jest natury nie tyle organizacyjnej, czy sportowej. Winę za takie zachowania ponoszą ludzie - zwykli chuligani, wandale, a nawet przestępcy, dla których tak naprawdę sport nie ma żadnego znaczenia, ważna jest adrenalina podczas bójki. Ja apeluję do kibiców wszystkich klubów sportowych, by dopingowali zawodników reprezentujących Częstochowę niezależnie od dyscypliny, jaką uprawiają.
Nie uważa pan, że w dzisiejszym sporcie żużlowym brak regionalnego patriotyzmu? Młodzi zawodnicy jeszcze w okresie juniorskim opuszczają swoje macierzyste drużyny. Z kolei sternicy klubów często zamiast na wychowanków stawiają za żużlowców zza granicy.
- Świat idzie do przodu i to naturalne, że wszystko się zmienia. Dawniej nie było takiego przepływu informacji, możliwości analiz, finansowania, czy choćby rozwoju techniki. Dzisiaj to nie problem, by żużlowiec był zawodnikiem zarówno w polskiej, jak i zagranicznej lidze, który z dnia na dzień może występować w innym kraju. Z jednej strony naturalnym jest, że przyjemniej dopinguje się lokalnego sportowca, czego najlepszym przykładem jest np. Sławomir Drabik. Z drugiej jednak, dzięki możliwościom dzisiejszego świata, o wiele łatwiejszy stał się dostęp do żużlowców, którzy stanowią o poziomie klubu i dają mnóstwo radości swoim fanom. Dzięki takim możliwościom mamy przecież Łagutę.
Również we Włókniarzu brakuje częstochowskich nazwisk. W zasadzie od
czasów Sławomira Drabika i Sebastiana Ułamka żaden rodowity częstochowianin nie zawojował krajowych torów. Czego pana zdaniem brakuje w Częstochowie, by wyszkolić chociażby przyszłego Indywidualnego Mistrza Polski?
- Żużel nie jest tanim sportem i należy szukać źródeł finansowania, ale najważniejsze to znaleźć odważnych młodych ludzi, którzy z zamiłowaniem będą uprawiać tę ryzykowną dyscyplinę. Żużel wymaga sporych poświęceń, cierpliwości i ryzyka – nawet własnego życia. Motywacji ze strony trenerów na pewno nam nie brakuje.
Jak wyglądałaby drużyna marzeń oczami Krzysztofa Matyjaszczyka?
- To taka, która spowoduje, że na stadionie Arena Częstochowa zabraknie wolnych miejsc, a kibice będą go opuszczać wyłącznie w doskonałych nastrojach.
Rozmawiał: Aleks Jovičić