Jarosław Galewski: Czy twoim zdaniem, biorąc pod uwagę problemy wielu polskich klubów, których sam w tym roku najlepiej doświadczyłeś, to właściwy moment, żeby nawet w pierwszej lidze kluby nie startowały jako stowarzyszenia tylko sportowe spółki akcyjne?
Norbert Kościuch: Mówiłem o tym dokładnie dwa lata temu, także zgadzam się z tezą zawartą w tym pytaniu. Stowarzyszenia to mogą być nawet matek różańcowych i zaznaczam, że nikogo nie chcę teraz obrażać. Przy takich pieniądzach, jakimi obraca się w polskim żużlu powinniśmy jednak operować na bardziej jasnych zasadach.
Czy zgadzasz się, że z jednej strony Polska chwali się najsilniejszymi ligami na świecie a z drugiej ma olbrzymie problemy z wywiązywaniem się z umów i polski żużel mimo wielu sukcesów zmierza jednak w bardzo złym kierunku?
- Powiem szczerze, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się w stu procentach zgodzić. Z jednej strony jesteśmy silni, ale mamy też bardzo dużo problemów. Pewne sprawy trzeba jakoś wypośrodkować. Może nawet kosztem poziomu sportowego, ale na rzecz płynności finansowej. Nie sztuką jest zbudować drużynę. Możemy nawet zrobić to za chwilę razem i podejrzewam, że obaj znamy temat dobrze i całkiem nieźle by nam to wyszło. Tylko co dalej? Po sezonie nie miałbym odwagi podejść do zawodników i powiedzieć im: panowie, sorry, ale musimy się rozejść. Nie jestem taką osobą. Jak już mówiłem, zawsze staram się wywiązywać ze swoich obowiązków. Liczę, że w polskim żużlu też są takie osoby. Mam wielką nadzieję, że nie żyjemy w realiach, w których każdy tylko patrzy, żeby kogoś wysadzić w powietrze.
Pomijając wiele problemów, jaki to był rok dla ciebie?
- Ciężko jednoznacznie powiedzieć. Na początku zapowiadało się, że będzie fajnie i ciekawie. Sytuacje zależne nie ode mnie trochę jednak przeszkodziły. Mam na myśli między innymi kontuzje. Mimo że momentami wyglądało to groźnie, skutki nie były jakieś opłakane. Moja forma jakoś drastycznie nie spadła, nie musiałem kończyć przedwcześnie sezonu. Niebiosa były w tym roku dla mnie łaskawe i wychodziłem z takich sytuacji obronną ręką. Patrząc z perspektywy czasu i biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, nie był to dla mnie zły rok. Średniej sobie nie popsułem, załapałem się do Elitserien, gdzie pojechałem całkiem nieźle w kilku imprezach. W Anglii również nie było najgorzej. Może trochę gorzej na wyjazdach, ale nam Polakom na pewne sprawy na wyspach potrzeba nieco więcej czasu. Inni jeżdżą tam przez dziesięć lat i krótkie obiekty nie sprawiają im problemów. Tak czy inaczej, to bardzo dobra szkoła jazdy.
Był też medal w MPPK zdobyty wspólnie z Robertem Miśkowiakiem, który pokazał, że stać cię na rywalizację z najlepszymi. W barwach Lechmy Poznań już nie pojedziesz. Co dalej?
- Mam już pewne przemyślenia. Karierę trzeba kontynuować. Jeszcze nie czas i pora, żeby mówić, w jakim klubie. Jestem jednak przekonany, że gdzieś znajdę zatrudnienie. Nie powinienem narzekać na brak ofert pracy. Wybiorę dobry klub, który ma ciekawe aspiracje. Jeżeli to będzie pierwsza liga, to fajnie byłoby jechać o awans.
Zmieniają się przepisy w Ekstralidze i tacy zawodnicy jak ty czy Robert Miśkowiak niewątpliwie mają szansę na angaż w najwyższej klasie rozgrywkowej. Może już pora?
- Miło mi to słyszeć, dziękuję za taką opinię. Powiem szczerze, że moja praca jest ukierunkowana właśnie na Ekstraligę. Przed sezonem miałem szansę podpisać kontrakt ligę niżej w Szwecji. Chciałem jednak czegoś więcej i cieszę się, że kilka spotkań udało się odjechać. Pokazałem się z dobrej strony i to pokazuje, że stać mnie na rywalizację z najlepszymi. W Anglii moja średnia też nie była tragiczna mimo wpadek na wyjeździe. Były też jednak dobre momenty. Poza tym, medal w MPPK, o którym wspomniałeś, też o czymś świadczy. Myślę, że jestem w stanie podjąć rękawicę. Chociaż lepiej powiedzieć, że jestem po prostu na to gotowy.
Także pod względem finansowym po tym ciężkim sezonie w Poznaniu?
- Mam wspaniałych sponsorów. Myślę, że nimi bym sobie poradził i na pewno nie miałbym żadnej krzywdy. Sami może nie tyle, że mnie namawiają, ale wysyłają jakieś sygnały, że to może właściwy moment na Ekstraligę. Zawsze mogłem na nich liczyć i tak pewnie byłoby i tym razem w przypadku walki z najlepszymi. Jeżeli mówię, że mogę podjąć rękawicę, to znaczy, że tak naprawdę jest. Na pewno dałbym sobie jakoś radę.
Dzwonił już ktoś z Ekstraligi?
- Nie chciałbym mówić na ten temat. Były już jakieś telefony z luźnymi zapytaniami. To były jednak krótkie i szybkie rozmowy. Głębsze ustalenia nie miały do tej pory miejsca. Na to przyjdzie jeszcze pora.
Przez ostatnia lata poza sponsorami mogłeś liczyć na poznańskich kibiców, dla których obecna sytuacja to duży cios. Chciałbyś im coś powiedzieć?
- Żal mi, że tak to się potoczyło. Po tylu latach było już widać, że na stadionie stworzyła się grupa wiernych fanów. Sam poznawałem z czasem niektórych stałych bywalców. Mieliśmy około cztery, pięć tysięcy fanów. Byli z nami bez względu na wszystko, niezależnie od tego, czy było dobrze czy źle. Szkoda mi tych ludzi, bo oni również włożyli w to wiele serca. Nie dopuszczałem do siebie nigdy myśli, że to może się skończyć. Sam jako ostatni schodziłem z tego statku. Wierzyłem, że ten okręt złapie jednak trochę wiatru w żagle. Tak się jednak nie stało i można tylko żałować. Klimat, który udało się stworzyć przez te lata, udzielał się także zawodnikom. Zapewniam, że ze swojej strony robiłem wszystko, co mogłem. Nie w każdej sytuacji mogłem pomóc, ale tam gdzie było to możliwe, byłem obecny i skory do pomocy. Mam czyste sumienie i z nim odejdę z Poznania. Kibiców proszę, żeby o nas nie zapominali i wspierali nas nawet, kiedy będziemy jeździć w innych klubach. Dla każdego zawodnika taki kibic to skarb.
Grupa wiernych fanów rzeczywiście była, jednak niewiele razy udało się wypełnić stadion po brzegi…
- Tak często bywa w miastach, gdzie jest piłka nożna. W naszym klubie jednak nikt z tą dyscypliną nie rywalizował. To byłoby zresztą pozbawione jakiegokolwiek sensu. Pewną grupę wiernych fanów jednak zbudowaliśmy. Wiem, że co roku były narzekania na frekwencję. Kluby mają na to jednak niewielki wpływ. Tak przynajmniej uważam. Gospodarka w naszym kraju jest taka a nie inna. Spadek frekwencji był widoczną tendencją na polskich stadionach. Tak się dzieje z roku na rok. Ludzie zarabiają mniej z i to jest problem. Teraz trzeba wyjść do ludzi i zrobić wszystko, żeby nas jak najliczniej dopingowali. To zostawiam jednak prezesom. Zawodnicy mają się ścigać.