Kacper Bura: Kibice w Lesznie dawno nie byli świadkami takie dreszczowca. Ty jednak, mimo dwóch słabych startów, poradziłeś sobie z presją.
Janusz Kołodziej: Ostatnio jeśli chodzi o punkty, to męczę się jak nigdy. Nie czuję się dobrze w tej roli, ale trzeba wiedzieć, że nie zawsze się wygrywa i umieć z tym żyć. Bardzo się cieszymy, bo zakończenie zawodów było bardzo ekstremalne i "hardcorowe". W mojej sytuacji, gdy nie mam optymalnej formy i 100% pewności na torze, ciężko jest wygrać, gdy wszystko decyduje się w ostatnim biegu i to w dodatku w meczu z liderem tabeli.
W ostatnim biegu na Jarosławie Hampelu oraz tobie ciążyła duża odpowiedzialność. Co czułeś przed startem do tego biegu?
- Co prawda byliśmy u siebie, ale w świadomości wiedziałem z kim jadę i ile od tego biegu zależy. Udało nam się dobrze wystartować. Ja byłem święcie przekonany, że Jarek wygra start. Udało mi się rozegrać to tak, aby nie zajechać mu drogi. On odjechał do przodu, ja poleciałem za nim i jakoś się udało.
Po trzech wygranych biegach miałeś na koncie komplet punktów. Potem jednak przydarzyły ci się dwa słabsze starty. Co było tego przyczyną?
- Po tych pierwszych biegach czułem, że motocykl mam coraz słabszy. Później był już zdecydowanie za słaby. W pewnym biegu nie zdążyłem odpowiednio szybko dojechać do łuku, później trochę wywiózł mnie Piotr Protasiewicz. Wylądowałem za Troyem Batchelorem i delikatnie złapałem jego szprycę, co mocno mnie przyhamowało.
Gdy zjeżdżałeś do parkingu po swoim pierwszym starcie ciągnęła się za tobą smuga dymu. Czy miał tam miejsce jakiś defekt, czy może było to coś niegroźnego?
- Gdzieś tam nagromadziło się dużo oleju, który pod koniec biegu wylał się na tłumik, który jak wiadomo jest bardzo gorący. Stąd wzięła się ta smuga dymu, ale ze sprzętem było wszystko ok i mogłem jechać dalej.
W ubiegłym sezonie na torze byłeś praktycznie nieomylny. Dlaczego w tym roku dobre starty przeplatasz słabymi?
- Szczerze mówiąc, w tym roku przestały działać wszystkie metody, które stosowałem od lat. Musiałem totalnie zmienić ustawienia, w tym zębatki. Jeździłem na nich przez 4 lata, zdobywałem mistrzostwo Polski używając ich, a teraz, gdy wprowadzono nowe tłumiki, ustawienia te przestały działać.
Sądzisz, że znalazłeś już rozwiązanie swoich problemów?
- Musiałem przejść na coś innego, a na tym też się trzeba nauczyć jeździć, bo wygląda to nieco inaczej. Sprawia mi to trochę problemów, gdyż zmiany wymagają innego stylu jazdy czy startów. Cieszę się, że mogę opanować to od nowa. Przed meczem z Falubazem byłem pełen obaw, bo chyba pierwszy raz w życiu startowałem w Lesznie na zupełnie nowych ustawieniach. Na szczęście nie było źle i cały czas liczę się w stawce.
W ostatnim turnieju Grand Prix nie zaprezentowałeś się z najlepszej strony. Jak skomentujesz ten bądź co bądź słaby występ?
- Sprzęt na GP i na ligę mam ten sam. Jeśli chodzi o Grand Prix Danii, to nie było tzw. "olimpiady", a jedynie "Audi" (śmiech). Starałem się, ale coś nie wyszło. Oczywiście dużo w tym mojej winy i nie mogę tego zwalać na nikogo innego. Wiem co źle zrobiłem i pracuję nad tym. Na zawody wziąłem najmocniejsze silniki, a takie nie były tam po prostu potrzebne. Czasami można się zagubić w bardzo prosty sposób. Tym razem przytrafiło się to mi. Mam nadzieję, że następnym razem będzie już lepiej.
Skład leszczyńskiego zespołu jest bardzo przetrzebiony. Damian Baliński i Jurica Pavlic leczą kontuzje. Sądzisz, że klub zdecyduje się na zatrudnienie dodatkowego zawodnika?
- Wierzę, że chłopaki niebawem do nas dołączą. Podczas meczu Damian Baliński był z nami w parkingu i patrząc na niego, miałem wrażenie, że w każdej chwili może wsiąść na motor i startować w tych zawodach. Wiem, że było to niemożliwe, gdyż ma przecież rękę w gipsie. Myślę, że chłopaki wkrótce się wykurują i dołączą do drużyny, bo naprawdę bardzo ich potrzebujemy.
"Koldi" w meczu przeciwko Falubazowi zdobył 12 punktów oraz bonus