Robert Miśkowiak w poprzednim roku wygrał Łańcuch Herbowy Ostrowa. Nic więc dziwnego, że był zaliczany do faworytów imprezy otwierającej sezon w tym mieście. Początek zawodów, kiedy to po dwóch kolejkach były mistrz świata juniorów miał na koncie dwie "trójki" zdawał się potwierdzać aspiracje do czołowych lokat. - Na początku było dobrze. Później jednak trochę miałem problemów z odczytaniem tego toru i potraciłem punkty. Nie ukrywam, że turniej w Ostrowie potraktowałem jako dobry trening. Zawsze takie zawody są lepsze niż jazda indywidualnie na treningu. Do Ostrowa mam sentyment i często tutaj przyjeżdżam. Jak tylko mam okazję, to chętnie korzystam z zaproszenia tutejszych działaczy. Fajnie było ponownie pościgać się dla ostrowskich kibiców - przyznał po zawodach "Misiek".
Nie tylko Robert Miśkowiak nie krył lekkiego zaskoczenia przygotowaniem ostrowskiego toru. - Tor był twardszy niż zazwyczaj w Ostrowie. Wydaje mi się, że nie dość, że twardy to nie był zbyt dobry. Przynajmniej ja na nim nie czułem się najlepiej. Zwyciężyli zawodnicy, którzy jeżdżą częściej na takiej nawierzchni. Gratuluję kolegom, którzy stanęli na podium - mówił były żużlowiec ostrowskiego klubu.
W wyścigu dodatkowym tercet Kacper Gomólski, Adam Skórnicki i Robert Miśkowiak stoczył kapitalny pojedynek. Właśnie ten bieg był najładniejszy w całym turnieju. - Faktycznie, walka była fajna, ale zły jestem na siebie, bo popełniłem w tych zawodach kilka błędów, które kosztowały mnie miejsce na podium. Straciłem trzy punkty, co w konsekwencji zaprzepaściło moje szanse na "pudło". Jestem tym faktem rozczarowany. Nie kryję tego, że przyjechałem do Ostrowa zwyciężyć. Myślałem jednak, że będzie nieco inny tor. Wygrali zawodnicy, którzy lubią twardsze nawierzchnie. Myślę, że na przyczepniejszym torze byłoby lepiej w moim wykonaniu – kończy Robert Miśkowiak.