Trochę żużla staram się wstawić w prawie każdy serial - rozmowa z Domanem Nowakowskim, scenarzystą i kibicem żużla

Dzięki Domanowi Nowakowskiemu (rodem z Zielonej Góry) żużel pojawił się w serialu "39 i pół". Ze scenarzystą "Skrzydlatych świń" i wielkim fanem sportu żużlowego rozmawialiśmy o Falubazie Zielona Góra i speedwayu w telewizji.

Adam Zasimowicz: Dzięki pana scenariuszowi żużel zawitał na ekrany telewizyjne w serialu "39 i pół". Czy w kolejnych pańskich dziełach zobaczymy wzmianki o żużlu? Jeśli tak, to kiedy i gdzie?

Doman Nowakowski: Trochę żużla staram się wstawić w prawie każdy serial - robiłem tak w "Miodowych latach", "Świętej wojnie", "Kocham Klarę". O "39 i pół" już nie wspomnę. Zatem bardzo możliwe, że będę kontynuował tę "świecką tradycję". Problem w tym, że na razie seriale sobie odpuściłem. A jeśli chodzi o filmy kinowe, to cały czas chodzi mi po głowie jeden motyw, a nawet w porywach dwa. Coś tam kilka lat temu zacząłem nawet wymyślać z reżyserem Jurkiem Bogajewiczem - historia amerykańskiego chłopaka, który mieszka w Kalifornii, jeździ na żużlu i jest tam uznawany za nieszkodliwego świra. Za to kiedy przyjeżdża do Polski, z miejsca staje się celebrytą - dziennikarze, panienki, uwielbienie tłumów. Może wrócę do tematu. Temat drugi to oczywiście derby Ziemi Lubuskiej. Pokazać takie wydarzenie od strony artystycznej, zapleść wokół tego fajną fabułę - to by było coś. Ale z tym muszę jeszcze - z pewnych względów - parę lat zaczekać...

Serial "39 i pół" odniósł spory sukces. Czy w "warszawce" nie było problemów z przeforsowaniem takiego sportu jak żużel dla szerokiego grona odbiorców?

- Były cholerne problemy, ważni ludzie w TVN pytali mnie: "What the fuck z tym żużlem?! Co to w ogóle jest?! O co tu chodzi?!". Na szczęście czujny był Robert Dowhan, prezes Falubazu. Najpierw nawiązał kontakt ze mną, przeze mnie z Tomkiem Karolakiem, a potem - już wspólnie z prezydentem Zielonej Góry, Januszem Kubickim - wykonali "piarowską ofensywę", coś w rodzaju "ataku na Warszawę". Wspólnie zaprosili odpowiednich ludzi i kiedy po meczu ligowym ważna producentka pokazała mi brudną rękę i powiedziała z zachwytem w głosie, że - cytuję - "to jest kurz z kewlaru Zengoty" - poczułem, że chyba jest dobrze, że magia zadziałała. I rzeczywiście stał się cud: ci sami ludzie, którzy wcześniej młotkowali mnie w stylu "po cholerę tyle tego żużla?!", nagle zaczęli mi robić awantury, że... żużla jest w serialu za mało. Co więcej, serial dawno się skończył, a niektóre z "TVNowskich dziewczyn" ciągle jeżdżą po Polsce "za Falubazem". Czy to nie magia?! (śmiech)

Jak złapał pan żużlowego bakcyla? Jak długi jest pański staż żużlowy?

- Mój staż jest cholernie długi, liczy sobie już bowiem 35 lat (rocznica minie w kwietniu). Od biedy mógłbym go sobie nawet przedłużyć o jeszcze 4 lata, bo ja się na żużlu po raz pierwszy pojawiłem w roku 1972, na derbach z Gorzowem - oczywiście przegranych, jak wszystkie wtedy, ale co mógł o tym wszystkim sądzić czterolatek, poza tym, że hałas, kurz i tłum? Pamiętam jedynie jakieś upadki i to, że wszyscy zbiegali z trybun popatrzeć z bliska na leżącego delikwenta, a mnie mama nie puszczała - ojca jakoś puszczała!. Natomiast mój "pierwszy świadomy żużel" wydarzył się w kwietniu roku 1976 - i od tego dnia datuję swoje kibicowanie. Mecz Falubazu, znowu ze Stalą, ale tym razem tą z Torunia. I bardzo znane nazwiska, bo w Falubazie jechał Protasiewicz, a w Toruniu Ząbik, Kościecha, Krzyżaniak... Oczywiście byli to tatusiowie dzisiejszych wyczynowców. I tak oto "bakcyl został złapany", a potem już poszło, jak u wszystkich. Pamiętam siebie jako dzieciaka idącego po meczu piechotą przez Zieloną Górę - z gębą tak brudną, że wszystko było jasne i ludzie nie pytali "chłopczyku, gdzieś się tak uświnił?", tylko od razu "jaki był wynik?" Ot, byłem jednym z tych właśnie, zakręconych na punkcie żużla dzieciaków...

Tomasz Karolak, Doman Nowakowski i Rafał Dobrucki

Foto - Tomasz Groński (www.tomaszgronski.pl)

Czy w Zielonej Górze można normalnie funkcjonować bez sportu żużlowego?

- Można. Ale po co? (śmiech)

Mimo że pracuje pan w Warszawie, jest pan częstym gościem na meczach w Zielonej Górze. Czy z racji tego, że bliżej stolicy są Bydgoszcz, Toruń, Częstochowa, jeździ pan także za Falubazem na wyjazdy?

- Od długich lat żyję, pracuję i mieszkam w Warszawie. Prawdę mówiąc, przez te długie lata jeździłem za Falubazem głównie na wyjazdy. Po prostu na wyjazd mam zawsze bliżej, niż do Zielonej - nie licząc wyjazdu w Gorzowie. Zwłaszcza Toruń i Częstochowę zaliczam obowiązkowo, a jak Falubazowi przydarza się jakaś katastrofa, to wtedy najbliżej jest Łódź i Lublin.

Dzięki panu i serialowi "39 i pół" kibicem żużla został Tomasz Karolak. Czy inni aktorzy (jacy?) interesują się także sportem żużlowym? Czy w Warszawie można w ogóle dyskutować o czarnym sporcie?

- Dyskutować można, ale sporo trzeba tłumaczyć. Nie tylko aktorom. Już w latach 80-tych zacząłem swoją misję "zabierania warszawiaków na żużel". Nie było takich, którym by się nie podobało (ale może po prostu wiedziałem kogo warto zabrać?). Żeby jednak znaleźć kogoś znanego, kto naprawdę interesuje się w Warszawie żużlem... hmm... na pewno Tomek Lis, ale jego historia poniekąd jest identyczna z moją - nawet do tej samej podstawówki chodziliśmy. W temacie orientują się Rafał Bryndal i Maciek Dowbor, no ale oni z kolei są z Torunia. Dla całej reszty jest to czarna magia - tym niemniej doceniają to, co widzą. Np. Hubert Urbański - bardzo mi dziękując, że go namówiłem na przyjazd - powiedział coś w stylu "to niesamowite zobaczyć tylu ludzi w jednym miejscu, którzy tak bardzo fascynują się czymś tak niezwykłym". Owszem, to jest trochę taka reakcja, jakby komuś z nas pokazać indyjską ligę wyścigów na słoniach (pełne trybuny, doping, oprawa) - raczej zdumienie, że coś takiego w ogóle istnieje. Ale cóż - tak właśnie ten nasz żużel jest postrzegany w ośrodkach "nieżużlowych"... Pełna egzotyka.

Czy z racji tego, że w Warszawie nie ma żużla i prawdopodobnie za prędko nie będzie, można spotkać pana np. na meczach Legii lub Polonii?

- Oczywiście. Od 20 lat kibicuję Polonii Warszawa. Niesamowity klub z niesamowitą historią i niesamowicie twardymi kibicami - tych ludzi i tego klubu w zasadzie nie powinno być - tak potężne siły swego czasu się przeciwko niemu sprzysięgły. A on przetrwał czasy, kiedy zanikał, kiedy na trybuny chodziło po 500 osób - i od mniej więcej 20 lat powoli się odradza, choć do lat 50-tych, kiedy cała Warszawa kibicowała Polonii, a Legii prawie nikt, powrotu raczej nie ma. Dziś na jednego kibica Polonii przypada pięciu, sześciu Legii (ale już nie 50, 60 - jak 25 lat temu). Poloniści są twardzi, nie dają się, "mają jaja". To od zawsze wzbudzało mój wielki szacunek - aż się chciało do takich ludzi dołączyć. Czasem gdy ktoś pyta czy wolę Polonię, czy Falubaz, odpowiadam, że Myszka Miki to moja żona, a Polonia to kochanka. Czasem zdradzam jedną, a czasem drugą - zawsze jest przyjemnie (śmiech). Oczywiście znajomi "szalikowcy" z obu stron kręcą nosem na tę moją "prywatną zgodę", ale co mnie w sumie obchodzą "szalikowcy"? Moje życie, moja biografia, mój wybór. Zresztą tak to bywa, kiedy się przez prawie 30 lat żyje "okrakiem" między dwoma miastami, a kiedyś do tego dochodziła jeszcze Łódź, z którą bardzo byłem związany... Dodam tylko, że do stadionu Polonii mam z domu całe 300 metrów.

Za nami 2010 rok pełen sukcesów dla polskiego i zielonogórskiego żużla. Jakby pan go ocenił?

- Mam mieszane uczucia. Z jednej strony ulga i radość - zwłaszcza ta historia z Gollobem, bo należało się facetowi jak nikomu innemu. Mam frajdę, bo pamiętam Tomka jeszcze w barwach Wybrzeża Gdańsk - i to, co wyprawiał wtedy na torze... Czułem, że facet albo się zabije, albo osiągnie szczyty nieosiągalne dla innych polskich rajderów, bo to była zupełnie "inna bajka" - przy czym, żeby było śmieszniej, on wtedy nie bardzo jeszcze umiał jeździć na tym żużlu... Ale czuło się niebywały wprost talent. Więc z jednej strony radość, z drugiej zaś niepokój - czy ci Polacy rządzący żużlem nie oznaczają przypadkiem, że ten sport po prostu zamiera wszędzie indziej? To co się dzieje w Anglii, problemy finansowe w Szwecji. No nie wiem. Na razie wypada się cieszyć...

Falubaz skompletował już skład na przyszły sezon. Jak go pan ocenia?

- Powiem krótko: mniej Falubazu w Falubazie - bo Lindgren był bardzo, bardzo nasz. Ale niewątpliwie siła jest większa. Jonsson jest lepszy niż "Fred", wystarczy, że zachowa średnią 2,0 i będzie git, a przecież stać go na więcej. Davidsson niech walczy z "Zengim" i niech jedzie lepszy - oczywiście kibicuję Grześkowi, który jest o cały jeden dzień starszy od mojego starszego syna i rodzili się obaj w tym samym szpitalu, pewnie nawet widziałem Grześka na porodówce, ale nic nie mówił, że będzie żużlowcem, więc go nie pamiętam (śmiech). No i zmiana trenera: "falubazerski do bólu" Piotrek Żyto odszedł, przyszedł "obcy" Cieślak, ale mówią o nim, że merytorycznie jest lepszy, bo ponoć jest lepszy od wszystkich świętych, więc tu zmiana też niby na plus? Zobaczymy. Okaże się w praniu. Na pewno spadnie nieco "współczynnik imprezowy". Trochę szkoda (śmiech).

W opinii części kibiców Falubaz jest głównym faworytem do złota. Podziela pan tą opinię?

- Odczuwam pewnego rodzaju niepokój: po raz pierwszy od roku bodaj 1992 jesteśmy przez wielu uważani za faworyta ligi. A faworyci rzadko wygrywają ligę (w 1992 też się zresztą nie udało). Wygląda na to, że nie ma słabych punktów, kiepskie ogniwa wymieniono na lepsze. Medal wydaje się prawie pewny - w związku z tym obawiam się, czy przypadkiem nie skończymy na 6. miejscu, jak to bywa ostatnio z "pewnymi medalistami"... Trzy ostatnie krążki to były wszak "ataki z drugiego szeregu", a tak się walczy łatwiej. No ale zobaczymy. Na papierze wygląda to niewątpliwie świetnie, ale Leszno, Toruń i Gorzów też wyglądają jak cholera, choć Unię wielu spisuje na straty po Adamsie. Nie byłbym taki pewny.

Czego można panu życzyć w 2011 roku?

- Najchętniej powtórki roku 2010. Niech Falubaz znowu rozwali Stal, a Polonia Legię. Mnie to w sumie wystarczy, choć jeśli trafi się jakiś medal - proszę uprzejmie, nie pogardzę (śmiech). Pozdrawiam wszystkich kibiców żużla, futbolu i wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!

Doman Nowakowski

Źródło artykułu: