Marek Cieślak: Gollob i Hampel mają zapierniczać, a nie czytać gazety

Nudny ten Mundial, jak żużel we Wrocławiu do niedawna. Tym chętniej więc w sobotni wieczór, zamiast popisów Eto'o i nieco już stęchlizną woniącego "duńskiego dynamitu", zasiądą fani, by zakosztować wreszcie prawdziwych emocji. I chyba raz jeden nikt już nie powie, że w Toruniu mają straszne wuwuzele.

W tym artykule dowiesz się o:

O tym kto w najbliższą sobotę wygra i dlaczego będzie to Tomasz Gollob, powiedziano już, a i powie się jeszcze niemało. Każdy wie, jak kapitan reprezentacji radzi sobie na toruńskim owalu. - Na pewno Tomek będzie moim faworytem tych zawodów. Bez dwóch zdań - nie kryje swojego typu trener Marek Cieślak.

Czy będzie tak odważny, by pokusić się o wytypowanie miejsca Jarosława Hampela? Bo tutaj jednak typowanie znacznie trudniejsze. Rok temu w finale IMP lidera leszczyńskiej Unii zabrakło. W lidze było 10 punktów, ale w sześciu startach. Gdyby od szybkości puszczania sprzęgła zależały triumfy w speedway'u, Jonsson już dawno byłby mistrzem świata. Albo mielibyśmy baraż z Hampelem. Nie brak głosów, że na takim torze, gdzie walka trwa pełne cztery okrążenia, "Małemu" może być o wiele trudniej, niż dotychczas. Czy Marek Cieślak przychyla się do takiej opinii? - Przychylę się może tylko do tego, że większe szanse ma Tomek. Z drugiej strony jednak - chociaż to wszystko prawda i statystyki nie kłamią - Jarek nie był wtedy w takiej formie, w jakiej jest dzisiaj. On teraz jest w gazie, jedzie wszędzie dobrze, w Szwecji robi piętnaście punktów, więc myślę, że ten tor nie będzie dla niego przeszkodą. Jeżeli się spasuje z tą nawierzchnią, będzie dobrze - uspokaja trener.

Dla biało-czerwonej husarii, której Cieślak hetmani, ten rok skończyć może się wspaniale. Chociaż na dobrą sprawę wcale tak się nie zapowiadało. Ba, wielu narzekało, że Leszno już na starcie podcięło skrzydła Gollobowi, przygotowując tor pod swoich, ale zupełnie nie leżący kapitanowi kadry. Teraz Toruń udostępnia obydwu naszym gwiazdom swój owal, by ci mogli się w spokoju przygotować. Czy najważniejsza persona w polskim żużlu dostrzega, że w środowisku zapanowało zjednoczenie, mobilizacja i pewna współodpowiedzialność za to by "tego" roku nie zmarnować? - Ja wiem czy mobilizacja i zjednoczenie... Ja bym powiedział inaczej - to jest normalność. I tak powinno właśnie być. Przecież to jest trzon kadry, dwaj najlepsi obecnie zawodnicy w naszym kraju. Ich wyniki powinny interesować wszystkich, bez wyjątku. A odnośnie wcześniejszego wątku, wcale nie przychylam się do tych głosów, że Leszno zrobiło tor dla swoich, a nie dla Golloba. To w ogóle się mija z prawdą. Mija, dlatego, że wtedy Tomek po prostu nie miał dnia, ani nie miał sprzętu na to - dlatego tak było. Tor był całkowicie normalny - wyjaśnia reprezentacyjny szkoleniowiec.

Jeżeli Gollob i Hampel tempa nie zwolnią - a wszyscy przecież na to liczymy - wkrótce może się okazać, że na placu boju pozostanie dwóch pretendentów do mistrzowskiej korony. I zacznie się dyskusja: czy bardziej na złoto zasługuje Tomasz (bo tyle lat sam ciągnął wózek z napisem "polski żużel"), czy Jarek (bo młodszy, bardziej perspektywiczny). Gorszego pytania opiekunowi obydwu zadać chyba nie sposób, ale czy najważniejsza persona w polskim żużlu może od niego uciec? - Ja już miałem takie myśli nie od wczoraj - kto zasługuje? Tylko, powiem panu tak, jeden mój znajomy powiedział mi: nikt nie zasługuje. W sporcie trzeba sobie wywalczyć. I ma rację, to jest krótka piłka. Nie ma nic za zasługi. W sporcie trzeba wygrać. To jest jedyna odpowiedź na to pytanie. Bo Tomek rzeczywiście, za całą karierę, za wszystko co zrobił, można by powiedzieć, że najbardziej sprawiedliwe by było, żeby wygrał. Ale z drugiej strony Jarek Hampel też chce wygrać. I czy jest w tym coś złego? To jest sport, na tym to polega - wyjaśnia "Narodowy".

To, co pozwoliliśmy sobie nieco górnolotnie nazwać zjednoczeniem środowiska, a Cieślak określa po prostu normalnością, może się okazać jedną z najjaśniejszych stron rywalizacji w GP 2010. Beneficjentami będziemy my wszyscy. Szansa jest, ale spekulacje też będą. A im bliżej finału, i im bardziej clou sprawy zamknie się w pojedynku Gollob kontra Hampel, tym emocje wzrosną. Czy tylko te zdrowe? Wszyscy wiemy jak takie dyskusje w Polsce potrafią wyglądać. Czy opiekun biało-czerwonych nie obawia się, że na kanwie rywalizacji Golloba z Hampelem my sami możemy tę dobrą atmosferę zniszczyć i urządzić sobie małe piekiełko? - Tu ma pan rację, bo my jesteśmy znani z tego, że potrafimy zrobić sobie problemy z niczego. A jak ich nie ma, to znajdziemy. Ale co z tym począć... To zależy od zawodników jednak. Bo wiadomo, że kibice i media będą spekulować. Teraz tylko zależy czy nasi zawodnicy będą czytać i oglądać. Trochę na pewno, bo ciężko się odciąć w stu procentach. Ale pytanie, czy będą na to odporni? Bo trzeba to wszystko brać z przymrużeniem oka, robić swoje i koniec.

I żadnych komentarzy na SportowychFaktach nie czytać? - Żadnych. Zapierniczać i tyle. Mają robić swoją robotę, a nie oglądać się za siebie i zajmować głowę pierdołami. A tak w ogóle, to ja bym jeszcze skóry na niedźwiedziu nie dzielił... Wie pan kto będzie największym rywalem naszych w tym cyklu?

Czyżby Kenneth Bjerre i słynne już "Jawki" papy Ivana? - A tam... Crump będzie najgroźniejszy. Bo Crump wraca do zdrowia i teraz czas pracuje dla niego. Proszę zobaczyć ile jeszcze tych turniejów zostało do końca, a jaką stratę ma Jason do liderów. My tu będziemy się spinać, a przykładowo: jedno nieudane Grand Prix, Crump wygrywa i mamy całkiem inną sytuację. Dlatego ja bym zawodnikom powiedział, że nie są jeszcze żadnymi mistrzami świata. Że droga jest daleka i po prostu mają jechać, a nie bawić się w żadne kalkulacje. A już tym bardziej kto wygra. Bo co tu dzielić skórę na niedźwiedziu, jak droga jeszcze piekielnie daleka - wyjaśnia swój punkt widzenia opiekun tak Jasona Crumpa, jak i biało-czerwonych.

Psychika zatem zadecyduje. Nie mniej, niż kolejne wyciągane z warsztatów super "szafy". - Jak najbardziej. Już rok temu jeden taki mając olbrzymią przewagę i tytuł mistrzowski w kieszeni, zaczął pod koniec cieniować. A zaczął właśnie dlatego, że w pewnym momencie przestraszył się, że go dogonią. I o mały włos by przegrał. Nawet Jason pokazał, że nie jest Robocopem. Niby twardy, wszystko zdobył, ale kiedy przyszło uciekać i doszedł olbrzymi stres, okazało się, że nie ma mocnych - przypomina Cieślak.

Piotr Protasiewicz. Niby cały świat na miesiąc zatrzymał się na przystanku "Mundial", ale co zapalczywsi pasażerowie ekspresu pod nazwą "speedway" chcą widzieć w liderze Falubazu żywą reklamę pięknej olimpijskiej idei. Wiemy już, że "PePe" w Toruniu pojedzie. Pięciu zer tym razem chyba jednak nie będzie? - Co ja tu mogę powiedzieć... No tak, przypuszczam, że pięciu nie będzie. Mówią, że ktoś inny powinien jeździć. Ale regulamin mamy taki, jaki mamy. Rok temu Kołodziej też mógł jeździć w finale tych eliminacji i wziąć miejsce np. Protasiewicza - ucina wątek trener kadry.

Źródło artykułu: