Derby Pomorza między Polonią Bydgoszcz a Apatorem Toruń zawsze wzbudzały duże emocje wśród kibiców. Jednak to spotkanie z 26 czerwca 1994 roku zapisało się w pamięci przede wszystkim przez dramatyczne wydarzenie, w którym udział miał Per Jonsson - lider toruńskiej drużyny, uznawany za mistrza stylu na żużlowych torach.
- Pamiętam wszystko bardzo dokładnie, ze szczegółami. To najdramatyczniejsze żużlowe wydarzenie, w którym, choć w sposób pośredni, brałem udział - wspominał przed laty Jacek Gajewski, były menedżer żużlowy, obecnie ekspert.
ZOBACZ WIDEO: Żadnego gwiazdorzenia. Takie zadania będzie miał u swojego podopiecznego Kasprzak
- W tych zawodach nie pełniłem funkcji kierownika drużyny, ale byłem blisko drużyny, bo w latach 90. ubiegłego wieku nie było wielu osób, które potrafiły się porozumieć z zagranicznymi zawodnikami. Pomagałem więc także jako tłumacz - dodaje.
Jonsson uderzył w ogrodzenie otaczające tor. Wówczas nie było mowy o bandach pneumatycznych, które obecnie chronią życie i zdrowie zawodników. Dodatkowo, na Szweda spadł motocykl rywala. Czwarty i piąty krąg szyjny kręgosłupa zostały zmiażdżone, a Per stracił czucie w nogach.
Jacek Gajewski, który był wówczas w parku maszyn, zobaczył fatalny karambol. - Widoczność stamtąd nie była najlepsza. Na początku nie wydawało się, że wypadek będzie miał aż tak poważne skutki. Wszyscy liczyli, że Per Jonsson wkrótce wstanie i wystartuje w powtórce - wspomina.
Dopiero gdy Gajewski podbiegł do leżącego na torze Szweda, dostrzegł, jak poważne są skutki wypadku. - Trzeba było zweryfikować nadzieje, że konsekwencje wypadku nie będą tragiczne. Per od razu powiedział mi, że stracił czucie w nogach. Wtedy stało się jasne, że doszło do poważnego urazu - dodaje.
Jonsson nie stracił przytomności i od razu zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Rozpoczęła się walka o jego życie i zdrowie. - Podejmowane były próby kontaktu ze szwedzkimi lekarzami. Rozważano transport do Szwecji, ale kiedy okazało się, jak poważny jest uraz, zapadła decyzja, że operacja musi odbyć się w Bydgoszczy. Istniało bezpośrednie zagrożenie życia - wyjaśnia Gajewski.
Jonsson przeszedł operację jeszcze w noc po wypadku. - Byłem drugą osobą po lekarzach, która miała kontakt z nim po operacji. Pierwszą rzeczą, o którą poprosił, było to, żebym złapał jego stopy. Kiedy to zrobiłem, a on nic nie czuł, powiedział tylko, że faktycznie jest źle - dodaje Gajewski.
Początkowo Jonsson nie mógł zaakceptować swojej niepełnosprawności. Nie przyjmował do wiadomości, że resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim. Odłamki kręgu poprzecinały rdzeń kręgowy, a szanse na odzyskanie sprawności były minimalne. Jonsson walczył, jak każdy sportowiec w takich sytuacjach.
Przez 31 lat od wypadku, Jonsson jest przykuty do wózka, jednak pogodził się z tym i potrafi cieszyć się życiem. Teraz radzi sobie jako osoba niepełnosprawna tylko dzięki swojej niezłomnej psychice. Po wypadku spotkały go jeszcze inne tragedie, ale nie poddał się. Dziś jego największą radością są wnuki.