W ostatnich latach liczne grono młodych zawodników uzyskiwało licencję żużlową w barwach Włókniarza Częstochowa. Formalnie byli oni wychowankami klubu, lecz część z nich doświadczenie na torze zdobywali w innych miejscach. Taki właśnie przebieg miała także krótka kariera Adriana Woźniaka. Już jako dziecko zafascynował się sportem żużlowym i dążył do spełnienia swojego marzenia o ściganiu się na torze.
- Od najmłodszych lat jeździłem na motocrossach i skuterach. Pewnego dnia tata zabrał mnie na mecz żużlowy, od tamtej pory regularnie chodziłem na stadion, aż w końcu sam chciałem spróbować jazdy. Kiedy wsiadłem na motocykl, poczułem, że to coś dla mnie i tak zaczęła się cała przygoda. Po zdobyciu licencji rozpoczęła się zupełnie nowa zabawa - opowiadał po jednym z pierwszych startów.
ZOBACZ WIDEO: Co za słowa znanego dziennikarza. Kibice Falubazu będą szczęśliwi!
Woźniak, urodzony 28 lutego 1999 roku, egzamin licencyjny zdał w czerwcu 2015 roku na torze w Lesznie. Test przeszedł bez większych trudności. Był cichym i skromnym zawodnikiem, który koncentrował się na treningach, walcząc o miejsce w składzie Włókniarza. Jednak w swoim pierwszym sezonie nie miał okazji do ligowych startów, ponieważ klub nie otrzymał licencji z powodu zaległości finansowych.
W kolejnym roku rywalizował o miejsce w składzie z Oskarem Polisem i Hubertem Łęgowikiem, ale jako mniej doświadczony junior miał niewielkie szanse na regularne występy. Podjęto więc decyzję o jego wypożyczeniu do Kolejarza Opole. W siedmiu meczach zdobył z bonusami 23 punkty.
Przełomowy moment w jego karierze nastąpił 23 sierpnia 2016 roku. Podczas 20. biegu IV rundy Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski w Opolu doszło do groźnego wypadku, w którym uczestniczyło trzech zawodników: Woźniak, Sebastian Niedźwiedź i Arkadiusz Pawlak. Na wejściu w drugi łuk trzeciego okrążenia Pawlak zahaczył motocyklem o Niedźwiedzia, a następnie z impetem uderzył w nich Woźniak.
Na opolskim stadionie było niewielu kibiców, lecz po wypadku zapadła kompletna cisza, a wszyscy z niepokojem oczekiwali informacji o stanie poszkodowanych. Wieści nie były optymistyczne: u Woźniaka stwierdzono poważne złamanie kości udowej. Jego noga została zmiażdżona, a sytuacja była na tyle poważna, że istniało realne zagrożenie dla jego życia.
- Nie było możliwości transportu Adriana, ponieważ jego noga znajdowała się na wyciągu i trzeba było zachować szczególną ostrożność, by nie uszkodzić tętnicy. Gdybyśmy go poruszyli, mogłoby to skończyć się tragicznie. Na szczęście jego stan się ustabilizował - relacjonował ojciec zawodnika, Zbigniew Woźniak.
Po wypadku żużlowiec przeszedł skomplikowaną, sześciogodzinną operację, podczas której lekarze złożyli złamaną kość. W jego nodze umieszczono aż 17 śrub. Czekała go długa i żmudna rehabilitacja, a wielu nie wierzyło, że kiedykolwiek wróci na tor. On jednak nie zamierzał się poddać. Pracował z fizjoterapeutami, a w jego powrót zaangażował się prezes Włókniarza, Michał Świącik.
- Od początku mogłem liczyć na wsparcie rodziców oraz znajomych, w tym mojego mechanika, Borysa Miturskiego. Kiedy prezes Włókniarza Częstochowa, Michał Świącik, dowiedział się o moim wypadku, zapewnił, że klub mnie nie zostawi. Słowa dotrzymał - podkreślał Woźniak
Cztery miesiące po wypadku nadal nie był w stanie samodzielnie chodzić, poruszał się o kulach. Ciężko pracował nad odbudową mięśni i stopniowo zwiększał zakres ruchu w kolanie. - Nie wyobrażam sobie życia bez żużla, chcę wrócić do ścigania – zapowiadał ambitnie.
I dopiął swego. W 2018 roku zadebiutował w PGE Ekstralidze, najlepszej lidze żużlowej na świecie. Wystąpił w trzech spotkaniach, zdobywając dwa punkty. Startował również dla Kolejarza Opole i PSŻ-u Poznań, ale po sezonie 2019 podjął decyzję o zakończeniu kariery. Najważniejsze było jednak to, że wygrał swój najtrudniejszy wyścig - ten, który stoczył w szpitalu, walcząc o życie.