W tym roku mija sześć lat od tej edycji Grand Prix, w której swój pierwszy tytuł indywidualnego mistrza świata wywalczył Bartosz Zmarzlik. W ówczesnej edycji wygrał trzy z dziesięciu rund, jakie znajdowały się w kalendarzu. Druga z wiktorii miała miejsce we Wrocławiu, który po dwunastu latach wracał wówczas do harmonogramu elitarnego cyklu.
Całe zawody na Stadionie Olimpijskim były ucztą speedwaya. Wiele świetnych wyścigów i akcji sprawiało, że były one przez wielu uznawane za jedne z najlepszych w ostatnich latach. Ku uciesze polskich fanów, którzy w komplecie stawili się na obiekcie Sparty, do finałowego biegu tamtego wieczoru wjechało dwóch reprezentantów Polski - Zmarzlik i Janusz Kołodziej.
Ich rywalami byli w nim Martin Vaculik i Leon Madsen. Ten drugi, biorąc pod uwagę całą ówczesną kampanię GP, okazał się najgroźniejszym rywalem Zmarzlika. W decydującym wyścigu we Wrocławiu Duńczyk został jednak po starcie za całą stawką. Ostatecznie uniknął czwartego miejsca, bo na dystansie znalazł sposób na Kołodzieja.
Słowak natomiast objął po zwolnieniu taśmy prowadzenie, choć nie cieszył się nim zbyt długo. Już na prostej przeciwległej swoją firmową akcję wykonał Zmarzlik. Rozpędził maszynę i zrobił tzw. długą prostą, wjeżdżając od wewnętrznej pod Vaculika, a sekundę wcześniej zostawiając za sobą Kołodzieja. Stąd jest to znakiem rozpoznawczym polskiego mistrza, że podobnych ataków najlepszy żużlowiec świata wykonywał w trakcie kariery już całe mnóstwo. Ten był o tyle cenniejszy, że na miarę turniejowego zwycięstwa w GP Polski.
Zobacz wyścig finałowy GP Polski we Wrocławiu z 2019 roku:
ZOBACZ WIDEO: Brady Kurtz przebierał w ofertach. To dlatego wybrał Spartę