Żużel. "Gorzej niż nasze sarny". Jan Kvech o podróży do Australii

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Jan Kvech
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Jan Kvech

Jan Kvech jest jednym z Europejczyków, którzy tej zimy udali się do Australii na żużlowe tournee połączone z wakacjami. Dla Czecha była to pierwsza styczność z czarnym sportem na drugim końcu świata.

W tym artykule dowiesz się o:

Jan Kvech postanowił przerwę międzysezonową spędzić w Australii. Celem wyjazdu było nie tylko utrzymanie formy na torze, ale także podróże i aktywny wypoczynek. Młody Czech wziął udział w dwóch turniejach, co pozwoliło mu wrócić do ścigania po trzymiesięcznej przerwie.

- Podróż była długa, ale przynajmniej nie musiałem prowadzić - żartuje Jan Kvech w rozmowie z portalem speedwaya-z.cz. - Lot trwał 22 godziny z jedną przesiadką. Na pokładzie nie mogłem usiedzieć w miejscu, więc przeszedłem samolot wzdłuż i wszerz. Pierwsze dni były trudne z powodu różnicy czasu, ale szybko się zaaklimatyzowałem - dodaje.

Pierwsze zawody odbyły się w Gillman. - Tor był ładny, przypominał europejskie standardy - mówi Kvech. - Po trzech miesiącach przerwy czułem, że nie jestem jeszcze w pełni rozluźniony, ale żużla się nie zapomina.

ZOBACZ WIDEO: "To jest sygnał". Apeluje do władz żużlowych o zmianę regulaminu

Mimo początkowych trudności Kvech zajął trzecie miejsce w zawodach o medal Leigh Adamsa. - Rywalizacja była wymagająca - Australijczycy byli w formie, a ja startowałem na wypożyczonym sprzęcie. Miałem jednak swój silnik, który udało się dobrze ustawić.

Czech musiał radzić sobie bez swojego teamu, działając także jako mechanik. - Pomagał mi jeden z lokalnych chłopaków, ale w dużej mierze musiałem polegać na sobie - przyznaje.

Drugi wyścig, Phil Crump Solo Classic, odbył się w Mildurze. - Tor był bardziej techniczny, w stylu angielskim, co sprawiało mi większą frajdę - opisuje. - Trudności sprawiały starty, ale i tak było świetnie. Do finału awansowało sześciu zawodników, a Sam Masters zdominował rywalizację, choć starałem się dotrzymać mu kroku.

Kvech, oprócz rywalizacji, poświęca czas na zwiedzanie. - Byłem w Brisbane, teraz jestem w Sydney, a wkrótce lecę do Adelajdy. Dużo spaceruję, trochę ćwiczę i korzystam z wolnego czasu. Jest tu co robić - mówi z entuzjazmem.

Na pytanie o spotkania z kangurami odpowiada z uśmiechem: - Jest ich tu mnóstwo, gorzej niż nasze sarny. Skaczą pod koła, ale najważniejsze, że mogłem trochę potrenować w okresie, gdy w Europie nie ma zawodów.

Komentarze (0)