Damian Baliński urodził się 5 sierpnia 1977 roku. Jako siedemnastolatek uzyskał certyfikat żużlowy i przez trzydzieści sezonów ścigał się na arenach krajowych i światowych, zdobywając medale mistrzostw Polski, świata i Europy. W tym roku jednak jego kariera oficjalnie dobiega końca.
Gdyby nie perturbacje Kolejarza Rawicz, to wciąż oglądalibyśmy go na żużlowych torach. Tym razem jednak w roli jeżdżącego trenera. - Szkoda, bo to są obiekty sportowe, gdzie można byłoby rozgrywać, chociażby zawody młodzieżowe, aby to żyło. Tym bardziej że tam niczego nie brakowało. [...] Gdyby to przetrwało, to podchodziłem z zamysłem, że jeszcze ten jeden sezon przejechałbym w barwach Kolejarza - przyznał Baliński na antenie Radia Elka.
Wszystko wskazuje na to, że przynajmniej na razie kolejnych Balińskich na żużlowych torach nie zobaczymy. - Były takie momenty, kiedy zaczynali (synowie - dop. red.) mówić, że chcieliby spróbować, ale wydaje mi się, że ja byłem takim żywym przykładem, że ten sport nie jest bezpieczny. Odwiedzali mnie w szpitalu, a to, że ja jeździłem i oni to wszystko widzieli, to skutecznie ich może nie wystraszyło, ale spowodowało, że wybrali inną drogą. Nie ukrywam, że bardzo się z tego cieszę - dodała ikona leszczyńskiego klubu.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Bajerski, Jabłoński i Przedpełski
Zawodnik w długiej rozmowie z Michałem Koniecznym opowiedział również m.in. o kilku momentach ze swojej kariery. Panowie przypomnieli m.in. turniej w ramach Grand Prix Challenge z 2004 roku w duńskim Vojens.
- Takich rzeczy się nie zapomina. Zakupiłem nowy silnik od Flemminga Graversena, kompletnie nowy i nie miałem możliwości, żeby się na nim przejechać. Tak się złożyło, że on w Vojens bardzo dobrze funkcjonował i wszystko pasowało. Niestety w tym feralnym biegu wyleciał kabel od cewki i został rozłączony prąd i niestety skutkowało to odpadnięciem z walki. Gdybym dojechał na tej pozycji, którą miałem, to najprawdopodobniej awansowałbym do Grand Prix. Widocznie tak miało być - wspominał Baliński.