To jeden z tych biegów, który musi obejrzeć każdy, kto interesuje się speedwayem lub jest na początkowym etapie zainteresowania tą dyscypliną. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że jeżeli zobaczy to raz, po chwili zrobi to drugi, trzeci, czwarty itd. A już na pewno będzie przewijać "taśmę", żeby dokładniej przyjrzeć się temu, co wydarzyło się na czwartym okrążeniu finału Grand Prix Polski we Wrocławiu w sobotę 3 lipca 1999 roku.
Stadion Olimpijski znów wyjątkowy
- To był jeszcze turniej na starym, zmurszałym Skansenie Olimpijskim, który nie miał gospodarza, tylko kustosza. I na dużo węższym niż obecnie torze. Gdy się jednak ten obiekt zapełniał i robił biało-czerwony, stawał się piękny. A po tym wyścigu odleciał - rozpoczyna wspomnienia Wojciech Koerber, felietonista WP SportoweFakty.
Po zdobyciu brązowych medali w 1997 i 1998 wielu kibiców w Polsce głęboko wierzyło, że w kolejnym roku Tomasz Gollob sięgnie po złoty. Zaczęło się wspaniale, bo w deszczowej Pradze wygrał pierwszą rundę. Następnie był piąty w Linkoeping i na trzeci turniej w sezonie, który odbywał się w stolicy Dolnego Śląska, przyjeżdżał jako lider klasyfikacji. To tam cztery lata wcześniej Polak wygrał pierwszą, historyczną rundę nowopowstałego cyklu Grand Prix.
- Wtedy były tzw. eliminatory, w zawodach jeździło 24 zawodników, a z Polaków byli jeszcze Rafał Dobrucki i Robert Dados. Tomek wystartował dopiero w czternastym biegu, bo był rozstawiony. W sumie pojechał czterokrotnie, raz przegrał z Ryanem Sullivanem - wspomina z dokładnością w rozmowie z WP SportoweFakty Jerzy Kanclerz, który był obecny na zawodach i z bliska oglądał drogę najlepszego polskiego żużlowca po sukces.
Gollob we wrocławskim turnieju dobitnie potwierdził, że jest w wysokiej dyspozycji. Być może nawet życiowej. - Szybko upłynęło, pamiętam ten finał. Oprócz Tomka startowało w nim trzech Szwedów: Jimmy Nilsen, Stefan Dannoe i Tony Rickardsson. To na pewno jeden z lepszych wyścigów, jakie widziałem na żywo w życiu - kontynuuje prezes Abramczyk Polonii Bydgoszcz.
Boniek padł przed nim na kolana
Po starcie na prowadzeniu był Nilsen słynący ze świetnych wyjazdów spod taśmy. Gollob jechał za nim od początku. Na czwartym okrążeniu Szwed zaczął opadać z sił i dopingowany przez cały obiekt Polak zwietrzył szansę. Na prostej przeciwległej na pełnej prędkości minął rywala, wjeżdżając pod niego w łuk. Bydgoszczanina wyniosło pod samą bandę, od której delikatnie się odbił i po kolejnym odkręceniu manetki wpadł na metę przed czującym, co się święci Nilsenem.
- Miałem przyjemność oglądać z bliska ten wyścig i te zawody, przed którymi Władysław Gollob przekonywał, że Tomek jest maratończykiem, więc nawet jeśli nie wygra, choć "Papa" twierdził, że wygra, to i tak stratę w generalce odrobi później. Na szczęście maratończykiem nie okazał się Nilsen, bo słabł z kółka na kółko i w ostatnie wiraże wchodził już nieco asekurancko, z lewą nogą przy przednim kole, wystawioną jako radar bezpieczeństwa. To też pomogło, choć przede wszystkim Gollob pomógł sam sobie. Dał tyle, ile miała fabryka i dodał sporo od siebie - opisuje WP SportowymFaktom przebieg finału Koerber.
- Rozpędził się, wjechał pod Nilsena i po chwili wszyscy się cieszyliśmy. Razem ze Zbyszkiem Bońkiem, który padł przed Tomkiem na kolana, jeszcze na torze. To jest na pewno wyścig godny uwagi - dodaje natomiast Kanclerz.
ZOBACZ WIDEO: Świetne wieści dla Unii. Ważny zawodnik za chwilę wznowi treningi?!
Nilsen cały czas "czeka" na pieniądze
Dramaturgii dodaje fakt, że Gollob odebrał zwycięstwo zawodnikowi latami goniącemu za takim właśnie zwycięstwem. - Nilsen do dziś może żałować, że mu się nie udało, bo on w ogóle nie wygrał żadnego finału - mówi sternik Polonii, słusznie zwracając uwagę, że Szwed, wówczas indywidualny wicemistrz świata, mimo kilku dużych szans nigdy nie wdrapał się na pierwsze miejsce w pojedynczej rundzie elitarnego cyklu.
Sam Nilsen po czasie docenia klasę polskiego żużlowca i z uśmiechem wspomina słynny finał, który także i jemu mocno zapadł w pamięć. - Tomasz nigdy nie zapłacił mi za ten wyścig. Pomogłem Gollobowi stać się słynnym w Polsce. Wciąż czekam na pieniądze od niego - śmiał się przed kilkoma laty w programie "This is speedway" w Canal+ Sport.
Szwedzki żużlowiec tym bardziej mógł czuć niedosyt, bo miesiąc przed zawodami we Wrocławiu na swojej ziemi w Linkoeping też długo prowadził w finale, lecz tam dał się wyprzedzić szarżującemu Markowi Loramowi. A żeby było ciekawiej, sezon 1999 w GP zakończył na czwartym miejscu z niewielką stratą do trzeciego Hansa Nielsena.
Złoty medal odłożony w czasie
- To był wyczerpujący bieg i wydaje mi się, że pokazałem trochę żużla. Oby ta forma była do końca w tym roku, bo chciałbym zdobyć mistrzostwo świata - przyznawał wyczerpany Gollob krótko po słynnym pościgu w rozmowie z Tomaszem Lorkiem z Wizji TV. Wtedy upragnionego mistrzostwa nie udało się jednak reprezentantowi naszego kraju zdobyć.
- Byłem przekonany, że to się wydarzy. Pamiętam jednak ten upadek ze Złotego Kasku. Entuzjazm, że się uda, minął. Była załatwiana awionetka do Vojens, ale ostatecznie nie udało się wygrać. Nie był w pełni sprawny przez bolesną kontuzję, pogoń Rickardssona była skuteczna i było trzeba czekać aż jedenaście lat na ten jeden tytuł, choć ja zawsze uważałem, że Tomek mógł zdobyć dwa lub trzy tytuły - stwierdza Kanclerz.
Mowa jest o innym także słynnym, ale ze znacznie innego powodu wydarzenia, jakie miało miejsce na Stadionie Olimpijskim. - Dwa i pół miesiąca później byłem też we Wrocławiu na pamiętnym finale Złotego Kasku, który zakończył sezon Gollobowi i Piotrkowi Protasiewiczowi, a Polonii Bydgoszcz odebrał pewny tytuł w DMP. Powstała też legenda, że ten karambol odebrał tytuł Tomaszowi, choć osobiście się z tym nie zgadzam - to z kolei słowa Koerbera o kraksie, w której ówczesny kandydat do złota doznał wstrząśnienia mózgu i musiał przejść zabieg amputacji opuszka palca.
Ten paskudny wypadek Golloba, w którym przeleciał przez bandę, miał miejsce zaledwie tydzień przed ostatnią rundą w Vojens, do której przystępował z czterema punktami przewagi nad Rickardssonem. - O ile w pierwszej części sezonu Tomasz był niezwykle mocny, o tyle w drugiej części sześciorundowego wtedy cyklu GP rządził już niepodzielnie Rickardsson. Dość powiedzieć, że w tej fazie mistrzostw, a więc w trzech turniejach, ani razu nie mijał mety jako trzeci czy czwarty. Trzykrotnie przyjeżdżał drugi, a pozostałe biegi wygrał! To był jego czas. Z pełni sprawnym Polakiem też powinien sobie poradzić, choć tego już nie sprawdzimy. I na szczęście nie musimy sobie zaprzątać tym głowy, bo Tomasz w pięknym stylu dogonił marzenia w 2010 roku - przyznaje felietonista naszego portalu.
Ćwierć wieku temu zyskujący coraz większą popularność, również dzięki tak fantastycznym akcjom jak ta we Wrocławiu podjął w Danii walkę, ale mocno obolały zakończył mistrzostwa rozczarowany, bo ze srebrnym medalem. Kilka miesięcy później został uznanym najlepszym sportowcem w kraju i mimo że wielu potem go skreślało, złoty krążek zawisł na jego szyi, gdy miał 39 lat. Tomasz Gollob został wtedy drugim polskim mistrzem globu po 37 latach od czasu sukcesu Jerzego Szczakiela na Stadionie Śląskim w Chorzowie.
Tomasz Janiszewski, redaktor WP SportoweFakty
CZYTAJ WIĘCEJ:
Zmarzlik z kolejnym rekordem w cyklu GP. Właśnie wyprzedził Rickardssona
System punktacji GP bez znaczenia dla Zmarzlika. W starym też by deklasował