Zawodnik, mechanik, toromistrz, a w końcu trener młodzieży - funkcji, jakie Andrzej Puczyński pełnił we Włókniarzu Częstochowa, trudno jest zliczyć. Z klubem tym związany jest niemal całe życie. Gdy stracił miejsce w składzie, nie chciał startować gdzie indziej. Kochał Włókniarz i postanowił zakończyć karierę. Decyzję tę podjął w wieku 27 lat. Po latach wyznał, że nie żałuje jej, choć na torach mógł spędzić jeszcze kilka lat.
Poszedł w ślady brata
W rodzinie Puczyńskich motocykle były obecne od zawsze. Interesował się nimi dziadek i pasja ta przeszła potem na ojca, a następnie na samego Andrzeja Puczyńskiego. Jako małe dziecko został zabrany na stadion żużlowy, by obejrzeć mecz i dopingować Włókniarza. To była dla niego miłość od pierwszego wejrzenia. Nie wyobrażał sobie, że może opuścić jakiś mecz. Sam chciał zostać żużlowcem.
Poszedł w ślady swojego starszego o sześć lat brata Jarosława. Ten na żużlu ścigał się głównie jako junior i oszałamiającej kariery nie zrobił. Startował jednak w czasie, w którym częstochowski żużel dopadł największy kryzys w historii. W latach osiemdziesiątych Włókniarz ledwo wiązał koniec z końcem. I wtedy też rozpoczęła się kariera Andrzeja Puczyńskiego.
ZOBACZ Darcy Ward szczerze o porównaniach z Bartoszem Zmarzlikiem. "Od 2016 roku walczylibyśmy o tytuły"
- W wielu przypadkach tak jest, że to jest rodzinne. Być może brat się obrazi, ale po prostu wiekowo mnie wyprzedził. Miłość do motocykli zaszczepili u mnie dziadek z ojcem. Brat był starszy i miał możliwość wcześniejszego zapisu do szkółki - wspominał swoją karierę Puczyński w emitowanym na kanale CzewaTV na YouTube programie "W Paszczy Lwa".
Młodszy z braci Puczyńskich również wielkich sukcesów nie odnosił. Kwalifikował się do finałów juniorskich rozgrywek, ale w nich zajmował odległe miejsca. Pierwsze ligowe zwycięstwo odniósł dopiero w czwartym sezonie startów. Ludzie go jednak uwielbiali za waleczną postawę na torze. Nie było dla niego straconych pozycji.
Niespełniony talent
Miał łatkę niespełnionego talentu. Sztab szkoleniowy liczył na to, że Puczyński wreszcie odpali. - Ciągle niespełnionym talentem jest Andrzej Puczyński. Ten chłopak daje z siebie wszystko, jest niezwykle pracowity i ambitny, ale słaba psychika powoduje, że spala się podczas zawodów. Nadal jednak liczmy, że kiedyś przełamie się i spełni pokładane w nim nadzieje - powiedział Wiktor Jastrzębski, wtedy trener Puczyńskiego.
Sam "Andzia" doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie ma problemy. Przyznał, że sukcesów nie odnosił, a w domu stoi "jakiś jeden czy dwa małe pucharki". Cieszył się jednak z tego, co robił i że mógł jeździć. Dlaczego nie osiągnął więcej? Nie potrafił udźwignąć presji.
- Na pewno nie doszedłem do takich wyników, o jakich marzyłem. Bardzo chciałem i starałem się nie zawieść kibiców i to powodowało paraliż. Być może, gdybym w tamtych latach miałbym team osób odpowiedzialnych za różne rzeczy... U mnie brakowało kogoś, żebym na luz wrzucił. Mecze wyjazdowe były dla mnie lepsze niż u siebie. Nie chciałem zawieść częstochowskich kibiców - powiedział Puczyński.
Szybki koniec kariery
Popularny "Andzia" karierę zakończył w 1994 roku. Miał wtedy zaledwie 27 lat. Stracił miejsce w składzie Włókniarza, który zaczął ściągać skuteczniejszych seniorów z innych klubów. Puczyński po prostu przegrał rywalizację o miejsce w składzie. Nie chciał jeździć gdzie indziej. Wygrała dla niego miłość do Włókniarza. Choć ta miała też gorzki smak.
- Na pewno miałem wiele ofert, ale przede wszystkim myślałem o tym, że tu jest mój dom, mój Włókniarz. Rodzina przez moją miłość przeżyła wiele problemów. Nie żałuję tej decyzji. Są niespełnione ambicje, ale spełniałem się w inny sposób - dodał.
Kilka lat temu Puczyński był cenionym toromistrzem, który potrafił świetnie przygotować nawierzchnię. Ta sprzyjała walce, a częstochowianie czuli się na niej doskonale. Dawały jednak znać o sobie też demony, które sprawiały, że Puczyński narobił sobie problemów.
W trakcie swojej żużlowej kariery poświęcił wiele dla Włókniarza. - Takie warunki były w klubie, nie narzekam na to, bo takie były czasy. Jechało się na tym, co było. Wymieniać można byłoby dużo kontuzji, jakie miałem. Mój zapęd studziły właśnie urazy. Dla przykładu, po upadku w Brezolupach złamałem dwa kręgi szyjne. Po tym upadku koledzy w Czechach załamali się i nie wierzyli, że kiedykolwiek jeszcze na motocykl wsiądę - powiedział.
Czytaj także:
MSZ reaguje po naszej publikacji. Świetna wiadomość dla Rosjanina
Canal+ pokaże imprezę, o której jeszcze nikt nie słyszał. To ma być nowa tradycja