Najstarszy żyjący mistrz Polski wspomina przesiedlenie. "Niemcy przymusowo zatrudnili mnie do pracy"

Newspix / Eugeniusz Warminski / Na zdjęciu: Edward Kupczyński
Newspix / Eugeniusz Warminski / Na zdjęciu: Edward Kupczyński

Edward Kupczyński żył pod okupacją radziecką, potem niemiecką, był wysyłany na ciężkie roboty przymusowe, a jako 16-latek został przesiedlony ze Lwowa do Wrocławia. Dziś 93-latek wspomina najtrudniejsze lata swojego życia.

W tym artykule dowiesz się o:

Najstarszy żyjący indywidualny mistrz Polski na żużlu jest jednym z ostatnich świadków gigantycznych przemian w polskim społeczeństwie i początków żużla w naszym kraju. Dramatowi Polski przyglądał się początkowo z perspektywy małego chłopca, ale ostateczne rozstrzygnięcia pamięta już jako nastolatek.

Jego rodzinny Lwów najpierw znajdował się pod okupacją radziecką, potem trafił w ręce niemieckie, a potem znów został odbity przez ZSRR.

- Doskonale pamiętam, jak w trakcie roku szkolnego nagle zmuszono nas do nauki języka rosyjskiego, a zajęcia z języka polskiego zmniejszono do absolutnego minimum. Mimo to znacznie gorzej wspominam okupację niemiecką, która nadeszła zaledwie kilka lat później. Choć byłem jeszcze dzieckiem, to Niemcy tak bardzo potrzebowali siły roboczej, że przymusowo zatrudnili mnie do pracy w wielkim zakładzie HKP. To były warsztaty samochodowe, a ja konkretnie pracowałem w blacharni i codziennie musiałem montować mnóstwo błotników. Dziś to wydaje się niemożliwe, ale wtedy te części były produkowane z blachy i mocowane na śrubę. To była bardzo trudna praca dla 12-latka - wspomina po latach Edward Kupczyński.

ZOBACZ WIDEO Co dalej z przyszłością Chomskiego? Trener Stali mówi o emeryturze i licznych obowiązkach menedżerów

Pomogła mu porażka Niemiec

Wybawieniem okazały się dla niego porażki nazistowskich Niemiec na froncie wschodnim, które sprawiły, że okupanci łagodzili swoją postawę wobec ludności cywilnej. Polak wykorzystał to i zmienił pracę na znacznie lżejsze obowiązki w zakładzie fotograficznym.

Warunki do mieszkania wciąż miał jednak bardzo dobre, bo jego ojciec był podoficerem w 14. pułku ułanów, a przed wybuchem wojny należał do lwowskiej elity. Wydarzenia z 1939 roku zmieniły jego status.

- Ojciec przez krótki okres brał jeszcze udział w walkach podczas II wojny światowej, ale ja zapamiętałem bardziej to, że za okupacji niemieckiej wracał do domu po zmroku. Tak bardzo bał się zatrzymania i ewentualnej wywózki do obozu - dodaje Kupczyński.

Mieszkając we Lwowie, 16-latek nie zdawał sobie sprawy, jak naprawdę wygląda wojna, a to zobaczył dopiero po przymusowym przesiedleniu ze Lwowa do Wrocławia, w którym on i jego rodzina uczestniczyła w 1945 roku.

- Przyznam się szczerze, że opuszczając Lwów, nie wiedziałem zupełnie, czego możemy się spodziewać w nowym miejscu. Powiedziano nam jedynie, że musimy się wyprowadzić, bo Lwów nie jest już polskim miastem. Z tamtego wydarzenia nie pamiętam jednak strachu, a bardziej ekscytację, bo dla 16-latka tak to właśnie mogło wyglądać - przyznaje. Okazuje się, że jeszcze wtedy wiedza o mordach na Wołyniu nie była powszechna wśród ludności największych miast.

fot. Ryszard Olszewski / na zdjęciu: Edward Kupczyński
fot. Ryszard Olszewski / na zdjęciu: Edward Kupczyński

Widział Niemców opuszczających swoje domy

Kupczyński nie pamięta dokładnej daty przesiedlenia jego rodziny, ale do Wrocławia musiał dotrzeć wraz z rodziną jako jedni z pierwszych, bo przypadło im mieszkanie w eleganckiej dzielnicy Zimpel (obecne Sępolno). Państwo Kupczyńscy dostali trzypokojowe mieszkanie w jednym z dwukondygnacyjnych domów.

- Pamiętam, jak od razu po przyjeździe trafiliśmy do Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, czyli do urzędu, który był odpowiedzialny za rozmieszczanie repatriantów w nowym mieście. Urzędnicy wozili nas i pokazywali kolejne lokalizacje. Z tamtych chwil utkwił mi w pamięci widok Niemców, którzy na naszych oczach opuszczali swoje domy i byli przesiedlani w głąb Niemiec. Gdy pracowałem we Lwowie w warsztatach samochodowych, nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek taki los spotka również ich - dodaje legendarny polski żużlowiec.

Choć miasto było zniszczone w 1945 roku, to dzielnica, w której zamieszkali, była praktycznie nietknięta. - Wokół domu mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy i przynajmniej w pierwszym okresie praktycznie się stamtąd nie ruszaliśmy. Każda wycieczka do centrum była strasznym przeżyciem, bo faktycznie pozostała część miasta wyglądała fatalnie. Wszędzie było pełno gruzów. Nie kursowały też tramwaje, a większość mieszkańców jeździła na rowerach lub motocyklach - dodaje.

Żużlowcem został przypadkowo

Edward Kupczyński szybko stał się fanem motocykli, a dzięki temu niedługo dostał szansę na sprawdzenie się w wyścigach motocyklowych. Stało się tak w 1950 roku, gdy podczas jazdy na motocyklu po wrocławskich ulicach spotkał go Bronisław Ratajczyk. Młody chłopak nie przestraszył się wyzwania i już po kilku treningach zadebiutował w Związkowcu Wrocław w mistrzostwach Polski maszyn przystosowanych.

Drużyna złożona praktycznie z samych debiutantów nie miała żadnych problemów z pokonaniem Włókniarza Żagań i AZS-u Wrocław w rozgrywkach Dolnośląskiej Ligi Okręgowej. Nie można się temu dziwić, bo w barwach tamtej drużyny jeździli także Adolf Słaboń czy późniejszy wybitny reprezentant Polski Mieczysław Połukard. Rok później Kupczyński wraz z Połukardem trafili do pierwszoligowej Spójni Wrocław, która przez kolejnych kilka lat co roku kończyła sezon na medalowej pozycji.

Indywidualnie też wiodło Kupczyńskiemu, który już jako 23-latek zdobył złoty medal indywidualnych mistrzostw Polski i aż do końca lat 60. był czołowym polskim żużlowcem. Po zakończeniu kariery był trenerem m.in. Wybrzeża Gdańsk i do dziś mieszka w tym mieście, tuż nad morzem.

Mateusz Puka, WP Sportowefakty

Czytaj więcej:
"Łotysze mają do nas duży szacunek"
Czy należy się martwić o Świątek?

Źródło artykułu: