Latem 1949 roku miejscowi działacze z Partenkirchen oraz Innsbrucku zaproponowali, by zorganizować Turniej Czterech Skoczni, który początkowo miał obejmować niemieckich i austriackich skoczków. Ostatecznie plany najbardziej tej prestiżowej imprezy opracowano w 1952 roku w miasteczku Seegrube pod Innsbruckiem, gdzie rok rocznie odbywa się trzeci z konkursów Turnieju Czterech Skoczni. Na pobliskim cmentarzu, który widać ze skoczni Bergisel spoczął także jeden z pomysłodawców tej imprezy, Putzl Pepeunig, będący przez lata honorowym prezydentem Turnieju. Długa historia Czterech Skoczni z pewnością wpływa na jej magię. Prestiż zawodów nie buduje się z dnia na dzień. Fakt, że od 58 lat najlepsi skoczkowie świata w okresie świąteczno - noworocznym przyjeżdżają w okolice Bawarii i Tyrolu, podkreśla znaczenie Turnieju Czterech Skoczni. Zamiast spędzać Sylwestra i Nowy Rok wraz z rodzinami, skoczkowie nie próżnują. W Sylwestra odbywają się kwalifikacje, a w Nowy Rok tradycyjny konkurs na Neue Grosse Olympiaschanze w Garmisch-Partenkirchen.
Miałem tę niewątpliwą przyjemność być bezpośrednim świadkiem czterech Turniejów Czterech Skoczni na przestrzeni ostatnich kilku lat. Co kusiło, by pojechać w te piękne wręcz bajeczne krainy, by obejrzeć zawody? W sezonie 2001/2002 z pewnością była to "Małyszomania", która wybuchła rok wcześniej właśnie podczas Turnieju Czterech Skoczni, wygranego przez naszego wspaniałego skoczka.
Właśnie turniej z przełomu lat 2001/2002 był wyjątkowy z wielu względów. Po pierwsze była to jubileuszowa 50. edycja określanego mianem "Wielkiego Szlemu" turnieju. Po drugie po raz pierwszy w tak długiej historii jeden skoczek wygrał wszystkie cztery konkursy. Tym, który przeszedł do historii był oczywiście Niemiec Sven Hannawald, który podczas pamiętnego 50.Turnieju Czterech Skoczni był w bajecznej formie. Wygrywał jak chciał i z kim chciał, zapisując się w annałach TCS, co oczywiście niemieckim kibicom sprawiło podwójną radość.
Warto dodać, że właśnie dla Niemców i Austriaków TCS jest szczególny. Dwa pierwsze konkursy odbywają się po stronie niemieckiej - w Oberstdorfie i Garmisch-Partenkirchen. To pierwsze miasteczko to alpejski kurort, odwiedzany przez wczasowiczów nie tylko podczas Turnieju Czterech Skoczni. Oberstdorf ma swój niepowtarzalny klimat. Droga prowadząca na skocznię przypomina nieco nasze zakopiańskie Krupówki. Tysiące kibiców nie tylko z Niemiec przyjeżdża tutaj tuż po Bożym Narodzeniu, by na żywo zobaczyć pierwszy z konkursów TCS. Wielokrotnie rozbudowywano trybuny na tamtejszej skoczni, by pomieścić jak najwięcej chętnych do obejrzenia na żywo rywalizacji skoczków. I choć w ostatnich latach, kiedy niemieccy skoczkowie nie nawiązywali do sukcesów Weissfloga, Thomy, Schmitta czy Hannawalda, to jednak trybuny Skoczni na Górze Cieni, czyli Schattenbergschanze były zawsze wypełnione po brzegi.
Po Oberstdorfie skoczkowie przenoszą się do Ga-Pa, położonego niedaleko granicy niemiecko-austriackiej. O ile konkursy w Oberstdorfie mogą odbywać się 28 lub 29 grudnia, o tyle Garmisch-Partenkirchen rok w rok w Sylwestra gości skoczków podczas kwalifikacji, a w Nowy Rok po szaleństwach sylwestrowej nocy kibice udają się pod skocznię olimpijską, by zobaczyć w akcji drugi turniejowy konkurs. I tutaj mamy przykład kolejnej magii TCS. - Pierwszy dzień nowego roku to od wielu lat drugi z konkursów Turnieju Czterech Skoczni. Dla nas w Garmisch-Partenkirchen to wręcz wydarzenie kultowe. Cały narciarski świat mówi o naszym kurorcie dzięki noworocznemu konkursowi, a tysiące turystów przyjeżdża do nas na Sylwestra właśnie z uwagi na Turniej Czterech Skoczni -powiedział mi jeden z mieszkańców Ga-Pa podczas wizyty na TCS.
Po noworocznym skakaniu latający cyrk Turnieju Czterech Skoczni przenosi się na austriacką stronę do Innsbrucku. To największe i chyba najpiękniejsze miasto, które gości uczestników turnieju. Każdy kto był w tym mieście, wie o czym piszę. Słowa nie oddadzą jego piękna. Innsbruck wygląda cudownie, gdy otaczające go góry pokryte są śniegiem, a w mieście panuje słoneczna, bezchmurna pogoda. Widok jak z bajki. Szczególnie oszałamiające wrażenie robi panorama miasta roztaczająca się ze skoczni Bergisel. Usytuowanej nad miastem. Górującej nad całym Innsbruckiem. Dla wybierających się na Turniej Czterech Skoczni w przyszłości warto dodać, że Innsbruck to nie tylko najpiękniejsze, ale także niestety najdroższe miasto spośród organizatorów TCS.
Konkursowe zmagania rozłożone zazwyczaj na 10 dni kończy tradycyjnie organizowany 6 stycznia w święto Trzech Króli konkurs w Bischofshofen. Niekiedy po trzech zawodach jest już zdecydowany faworyt do triumfu. Często jednak rywalizacja toczy się do samego końca. Magią Turnieju Czterech Skoczni jest także to, że w żadnych innych zawodach nie liczy się wynik aż ośmiu skoków. Ktoś kto marzy o zapisaniu się na listę triumfatorów TCS, wyjechaniu z Austrii luksusowym samochodem i wzbogaceniu konta o sporą sumę pieniędzy, nie może się mylić. Każdy z ośmiu skoków ma tutaj znaczenie. Raz, całkiem niedawno, podczas turnieju, na którym także miałem przyjemność gościć doszło do sytuacji wręcz niebywałej. Po ośmiu skokach dwóch skoczków - Janne Ahonen i Jakub Janda uzyskali identyczny wynik. Niby nieprawdopodobne, a jednak stało się faktem. Turniej Czterech Skoczni magiczny jest także dlatego, że kreuje praktycznie każdego roku nowych bohaterów. Nie zawsze wygrywają go faworyci. Czasami kończy się on niespodziewanie, a wręcz sensacyjnie. Najpiękniejszą sensacją dla Polaków był triumf Adama Małysza w sezonie 2000/2001. 49. edycja Turnieju Czterech Skoczni zapisała się złotymi zgłoskami w historii polskich skoków narciarskich. Dla mnie z kolei była bodźcem, by wybrać się osobiście na kolejny turniej i poczuć jego magię na własnej skórze. A że faktycznie jest magiczny najlepiej świadczy fakt, że w ciągu niespełna dziesięciu lat, trzykrotnie tam wracałem. Każdemu fanowi skoków narciarskich szczerze polecam eskapadę do Bavarii i Tyrolu. Wrażenia sportowe i turystyczne murowane.