Już podczas czwartkowego pierwszego podejścia do kwalifikacji pachniało skandalem. Przerwano walkę o miejsce w konkursie po skoku czterdziestu kilku zawodników. Później nie było sensu już kontynuować "zabawy". W piątek w kwalifikacjach również wiało nierówno. Przekonał się o tym najbardziej nasz mistrz z Wisły Adam Małysz. Polaka puszczono w warunkach, które zagrażały jego zdrowiu. Doświadczony skoczek poradził sobie i szczęśliwie wylądował, ale o odległości dającej kwalifikacje trzeba było niestety zapomnieć.
Przykra dla nas sensacja stała się faktem. Polak po wylądowaniu nie wykonywał nerwowych ruchów, nie awanturował się. Przyjął z pokorą porażkę z naturą i sędziami, którzy nie powinni puszczać w tak ekstremalnych warunkach nie byle jakiego skoczka. Adam Małysz to nazwisko, które coś znaczy w skokach narciarskich i sędziowie choćby ze względu na szacunek do jego sukcesów powinni się z nim liczyć. Polak w konkursie drużynowym udowodnił wszystkim, że skok z kwalifikacjach był wypadkiem przy pracy.
Szkoda tylko, że dziwne decyzje sędziów oraz Waltera Hofera nie są niestety tylko wypadkiem przy pracy. Powoli staje się regułą, że kiedy Austriakom idzie nie tak jak trzeba, są w stanie zmienić regulamin w trakcie gry. Jak bowiem nazwać to, co stało się w piątkowym konkursie drużynowym, kiedy to po słabym skoku Andreasa Koflera - w beznadziejnych nomen omen warunkach - anulowano całą drugą kolejkę skoków? Przecież wszyscy skoczyli - cała czternastka. A że jednym wiało mniej, a drugim bardziej? Ot, po prostu życie. Takie są skoki narciarskie. Loteryjne od lat i jak widać, takie mają być, skoro nie wprowadzono na stałe nowych zasad punktacji, które testowano podczas Letniej Grand Prix.
Podczas drużynówki w Kussamo miał miejsce jeden z większych skandali w skokach narciarskich w ostatnich latach. Co przeszkadzało Walterowi Hoferowi? To, że Polska po dwóch świetnych skokach Kamila Stocha i Krzysztofa Miętusa była na prowadzeniu? Owszem, mieliśmy szczęście, ale przecież fortuna wpisana jest w skoki narciarskie. Jednym ona sprzyja, drugim nie. Polacy stracili już wiele w kwalifikacjach, bo Adam Małysz w normalnych warunkach w cuglach zakwalifikowałby się do konkursu. Straciły na tym także zawody, które bez najlepszego skoczka XXI wieku z pewnością nie będą tak porywające - przynajmniej dla Polaków - jakby mogły być. Przecież Hofferowi powinno zależeć, by telewizja mogła pokazywać porywające pojedynki Schlierenzauera, Ammanna, Małysza, Ahonnena i innych. Skoki narciarskie to nie spektakl jednego aktora Waltera Hofera.
To prawda, że austriacki dyrektor Pucharu Świata jest osobą najczęściej pokazywaną w trakcie telewizyjnych relacji. Nie oznacza to jednak, że Hofer, który i tak pociąga za wszystkie sznurki w światowych skokach, może z nich robić cyrk. Kibic nie jest głupi i nie da się długo robić w balona. Spadnie oglądalność, będzie mniej sponsorów, a co za tym idzie - mniej kasy. Chyba nie o to chodzi Hoferowi? Lobbowanie austriackiej ekipy u "swojego" dyrektora wzbudza niesmak. Austria jest potęgą w skokach narciarskich i nie musi być wspomagana przez "siły wyższe".