Arkadiusz Pawłowski: W jaki sposób zainteresowałeś się pro wrestlingiem?
Jason Knight: Po raz pierwszy zobaczyłem wrestling w Londynie, gdzie mieszkałem przez pewien czas z rodzicami. Od razu złapałem bakcyla. Kiedy osiedliłem się w Stanach Zjednoczonych w latach '70 śledziłem wrestling w telewizji i podczas gal na żywo, by samemu zacząć trenować w 1977. Mój trening nie ograniczał się do wrestlingu, zajmowałem się też kulturystyką, judo, karate i innymi sportami wytrzymałościowymi, które miały mi pomóc w karierze zapaśnika.
W świecie pro wrestlingu trening to podstawa. Jaką lekcję zapamiętasz do końca życia?
- Lata temu sport był bardzo hermetyczny i weterani strasznie dawali w kość żółtodziobom, żeby nie wpuścić do światka byle kogo. Byliśmy testowani, obrywaliśmy solidnie, wszystko po to, żeby sprawdzić, czy się do tego naprawdę nadajemy. Siła fizyczna i psychiczna to podstawa, tak samo jak cierpliwość... i tego się trzymam do dziś.
Czy jest ktoś kogo nazwałbyś swoim mentorem?
- Trenowałem z weteranem Johnnym Rodzem i bardzo wiele się od niego nauczyłem. Potem poznałem Bobby'ego Bald Eagle'a i stał się nie tylko moim trenerem, ale i przyjacielem, wręcz członkiem rodziny. Jestem też wdzięczny tym największym jak Ric Flair, Tully Blanchard, Rick Martel, Steve Keirn, oraz Kevin Sullivan, Terry Funk, Sal Bellomo i Paul Heyman... Wiele się od nich nauczyłem, z tym ostatnim pracowałem w ECW przez 7 lat. Lepszego treningu wymarzyć sobie nie mogłem.
Byłeś częścią legendarnej federacji ECW, która osiągnęła spektakularny sukces pomimo wielu przeszkód, które ostatecznie doprowadziły do jej upadku. Jak wspominasz ten czas i samo ECW?
- Mam wiele pięknych wspomnień i do końca życia będzie mi brakowało tej federacji. To było coś niesamowitego, federacja przygarnęła wszystkich, którzy z jakichś powodów zostali odrzuceni przez największe marki i wokół nas stworzyła nową jakość światowego pro wrestlingu. Ciężar odpowiedzialności był na naszych barkach, nie mogliśmy sobie pozwolić na gorsze dni, bo od tego zależało wszystko. Teraz, po upadku ECW, nadal robimy to co kochamy i jesteśmy częścią sportu, który tak wiele nam dał.
Jakie były twoje ambicje i cele dotyczące wrestlingu gdy zaczynałeś karierę? Czy udało ci się je spełnić?
- Zawsze byłem realistą i nie bałem się prawdy. Ta kwestia jest złożona, więc odpowiem: i tak, i nie. Ciężko pracuję każdego dnia by być w najlepszej możliwej formie i móc dotrzymać kroku znacznie młodszym ode mnie. Wydaje mi się, że zostałem obdarowany przez los wieloma darami, ale rozmiar, który wiele znaczy w tym sporcie, nie jest jednym z nich. Wydaje mi się, że przez to nie wypełniłem w pełni mojego potencjału, ale ze względu na wygląd i umiejętności byłem w stanie przyciągnąć fanów na gale. Jestem dumny i usatysfakcjonowany tym, co osiągnąłem.
Kto byłby twoim wymarzonym przeciwnikiem?
- Nie jestem pewien na 100 procent, ale Finlay byłby na pewno ciekawą opcją, najlepiej seria walk w całej Europie.
Byłeś członkiem WWE, wtedy WWF, największej federacji pro wrestlingu na świecie. Od tego czasu minęło jednak ponad 20 lat. Kiedy federacja prezentowała wyższy poziom? Wtedy, czy obecnie?
- Myślę, że produkt oferowany przez federację był wtedy o wiele lepszy, obecnie ciężko się to ogląda. 20 lat temu prym wiodło WCW, ale potem popełniło parę błędów próbując naśladować WWF, co źle się dla nich skończyło... (Federacja upadła i została wykupiona przez WWF/E - przyp.red.)
Czy są jakieś inne sporty, którymi się interesujesz?
- Będąc częściowo Europejczykiem (a konkretniej Serbem), uwielbiam futbol, ten prawdziwy, nie amerykański (śmiech). Poza tym kulturystyka, judo i karate, którymi zajmuję się od czasu, gdy skończyłem 6 lat. Poza tym uwielbiam sporty olimpijskie i mam doświadczenie w europejskich militarnych sztukach walki.