Aleksandra Mirosław: To było dla mnie bardzo ważne osiem tysięcznych sekundy

WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Aleksandra Mirosław
WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Aleksandra Mirosław

- Kiedy na górze ściany wcisnęłam przycisk i zobaczyłam wynik 6,24, wiedziałam, że wróciłam. Wynik był lepszy od poprzedniego rekordu zaledwie o osiem tysięcznych, ale wtedy to było dla mnie bardzo ważne osiem tysięcznych - mówi Aleksandra Mirosław.

W sierpniowych mistrzostwach świata w Bernie nieoczekiwanie nie awansowała do finału i nie wywalczyła awansu na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Miesiąc później, w czasie  kwalifikacji do igrzysk, które odbywały się w Rzymie, niespodzianki już nie było. Najszybsza zawodniczka na świecie we wspinaczce na czas wygrała całą imprezę, a w drodze po triumf poprawiła własny rekord świata, który obecnie wynosi 6,24 sekundy. Teraz jest już pewna startu w przyszłorocznych IO, na których będzie jedną z największych polskich nadziei na złoto.

W rozmowie z WP SportoweFakty Mirosław mówi o tym, jak trudne były dla niej tygodnie pomiędzy zawodami w Bernie i w Rzymie, o odnalezieniu właściwego podejścia do startów i o tym, dlaczego ponowne ustanowienie rekordu świata miało dla niej ogromne znaczenie. Zdradza też temat pracy licencjackiej, którą niedawno obroniła i zapowiada, że przed samymi igrzyskami w Paryżu zrobi sobie medialną ciszę. 
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jakie to uczucie mieć już pewność, że za rok w Paryżu powalczysz o olimpijskie złoto?

Aleksandra Mirosław, rekordzistka świata we wspinaczce na czas: Czuję teraz duży spokój. Już wiem, że tam będę, że mogę układać wszystkie swoje plany pod konkretny dzień - dzień w którym będziemy walczyć o medale. Cieszę się, że zapewniłam sobie awans już teraz, że nie muszę czekać do kolejnych zawodów kwalifikacyjnych, które odbędą się dopiero półtora miesiąca przed igrzyskami.

Ten mój obecny spokój mocno kontrastuje z emocjami, które towarzyszyły mi w czasie kilku tygodni dzielących mistrzostwa świata w Bernie, gdzie powinęła mi się noga, od zawodów kwalifikacyjne w Rzymie, w których wywalczyłam awans. To był najtrudniejszy okres w całej mojej karierze. Fizycznie czułam się dobrze, natomiast jeśli chodzi o aspekt mentalny, byłam w bardzo mrocznym miejscu.

Zaskoczyłaś mnie tym wyznaniem. Kiedy rozmawialiśmy kilka dni po mistrzostwach świata, sprawiałaś wrażenie dużej optymistki, dla której niepowodzenie w Bernie było wręcz uwalniające. Mówiłaś, że ono odblokowało cię psychicznie, otworzyło ci głowę.

Wtedy tak się czułam. I tak, byłam dużą optymistką. Spojrzałam na swoją sytuację z szerszej perspektywy, dostrzegłam wiele rzeczy, na przykład to, że moja ścieżka na igrzyska jest dużo szersza, niż wydawało mi się przed mistrzostwami świata. Jednak z czasem do głosu doszły nieprzyjemne myśli. Z rodzaju "Co jeśli?", "Co będzie, jeśli mi się nie uda?". Wiedziałam, że nawet gdyby w Rzymie mi się nie udało, będą kolejne szanse i brak awansu na igrzyska raczej mi nie grozi. Ale mimo wszystko nie mogłam się od tych złych myśli opędzić. W czasie tych czterech tygodni między Bernem a Rzymem miałam mentalne "upadki", z których mój trener i mąż Mateusz dzielnie mnie podnosił. Na szczęście udało się nam wspólnie znaleźć odpowiednie nastawienie na kwalifikacje.

Jakie to było nastawienie?

Podjęliśmy decyzję, że chcemy przeżyć ten start najpełniej, jak się da. I cieszyć się nim. Ja w Rzymie cieszyłam się samym uczestnictwem w tak ważnych zawodach. Byłam dumna, że w nich występuję i że do kolejnych biegów potrafię przystępować z uśmiechem na twarzy. Czerpałam radość z każdej wygranej i z rekordu świata, który tam poprawiłam. Co prawda symbolicznie, bo to wynik lepszy od mojego poprzedniego rekordu zaledwie o osiem tysięcznych sekundy, ale w tamtym momencie to było dla mnie bardzo ważne osiem tysięcznych.

O ile zawody w Bernie mogłaś odbierać jako koszmarny scenariusz, o tyle w Rzymie spełnił się dla ciebie ten wymarzony - wygrałaś, awansowałaś na igrzyska, no i jeszcze ten rekord.

I co równie ważne - znalazłam odpowiednie nastawienie do zawodów. To, o którym przed chwilą mówiłam. Moje wcześniejsze starty to było jak odhaczanie kolejnych zadań z listy rzeczy do zrobienia. Trochę za mało radości, a za dużo rutyny. A Rzym, tak jak mówiłam wcześniej, był dla mnie dużo głębszym przeżyciem. Cieszyłam się każdym momentem, każdą spędzoną tam chwilą, a euforia moja i Mateusza po zdobyciu upragnionej kwalifikacji była nie do opisania.

Jak dziś patrzę na ten Rzym, na to jak do niego podeszłam - że cieszyłam się startem, wygrałam, pobiłam rekord świata, to widzę w tym fajny kawałek swojej własnej opowieści. Fragment jak z historii o superbohaterce: przetrwałam trudne chwile, podniosłam się po niepowodzeniu i zakończyłam sezon zwycięsko, z awansem na igrzyska w garści. Po przejściu takiej drogi masz poczucie, że możesz zdobyć cały świat.

Przechodząc tą drogę zbudowałaś kolejny kawałek swojej sportowej tożsamości?

Zdecydowanie tak. Mam 29 lat, w samym wspinaniu jestem od 16, a mimo to cały czas się uczę, rozwijam, ewoluuję. I chyba właśnie z tego jestem najbardziej dumna. Myślę, że ta umiejętność nauki, wybierania najlepszej dla mnie drogi, najlepszego nastawienia, na podstawie tego, co już przeszłam, będzie ogromnie ważna wtedy, kiedy przyjdzie czas na walkę o ten najważniejszy medal.

Dlaczego rekord świata, choć poprawiony nieznacznie, był dla ciebie tak ważny?

Ze względu na moment, w którym go ustanowiłam. Był dla mnie symboliczny. Pobiłam go w zawodach, w których najważniejsze było dla mnie udowodnienie samej sobie, że wciąż potrafię biegać szybko i bezbłędnie w najważniejszych biegach. I zrobiłam to właśnie rekordowym wynikiem w eliminacjach. Kiedy na górze ściany wcisnęłam przycisk i zobaczyłam wynik 6,24, wiedziałam, że wróciłam. I zyskałam olbrzymią pewność siebie na wieczorne finały, które zakończyłam zwycięstwem i zdobyciem biletu do Paryża.

Poprawienie rekordu tylko o 0,01 sekundy to znak, że zbliżasz się do granicy swoich możliwości?

Nie. Myślę, że mogę biegać jeszcze szybciej. Nie zastanawiam się jednak na jaki czas mnie stać. Nigdy nie skupiałam się na rekordach i nie chcę tego robić. Czas pokaże, na jaki wynik mnie stać.

Wcześniej powiedziałaś, że traktowałaś zawody jak sprawy do załatwienia z listy zadań. Zwycięstwa, których w ostatnich dwóch sezonach odniosłaś bardzo dużo, z czasem ci spowszedniały?

Nie użyłabym słowa "spowszedniały". Zwycięstwo stało się dla mnie zadaniem do wykonania. Oczekiwano ich ode mnie i ja sama też ich od siebie oczekiwałam. Czułam bardzo silną presję, zarówno wewnętrzną, jak i zewnętrzną. Z czasem razem z Mateuszem sami zaczęliśmy tak na to patrzeć - że ja po prostu muszę wygrywać. W tym kontekście przegrana w Bernie była cenną lekcją, bo przypomniała mi, że nie da się zwyciężać bez końca, że ja też czasem będę popełniać błędy. I już na przykład w Wuijang, w ostatnich zawodach Pucharu Świata, w których odpadłam w ćwierćfinale, nie czułam się z tym źle i nie miałam do siebie pretensji. Wiedziałam, że byłam tam mocna, że dałam z siebie ile mogłam, ale przydarzył mi się błąd. I tyle.

Mówiłaś też, że czułaś ogromną presję. Czy nie próbowałaś widzieć jej tak, jak przedstawiał ją kiedyś Novak Djoković - jak na przywilej mistrzów? Wydaje mi się, że we wspinaniu na czas jest niewiele zawodniczek obarczonych presją oczekiwań.

Zgadzam się, że ona jest dużym przywilejem, dotyczy tylko najlepszych w swojej dziedzinie, ale trzeba też umieć sobie z nią radzić. Możemy przytaczać słowa Djokovicia czy Kobe'ego Bryanta - on mówił, że nie przytłacza go presja zewnętrzna, bo nikt nie jest w stanie oczekiwać od niego tyle, ile on sam od siebie oczekuje, i te słowa są mi bliskie. Jednak znać taki czy inny cytat a rozumieć go to dwie inne rzeczy. Żeby je w pełni zrozumieć, musisz chyba najpierw przejść swoją własną drogę i samodzielnie dojść do tych samych wniosków, co wspomniani mistrzowie.

Wracając do Rzymu, to nie tylko sama zdobyłaś tam olimpijski awans, ale też zobaczyłaś na własne oczy, jak polscy siatkarze wygrywają mistrzostwa Europy. Jak ci się podobało na ich meczu o złoto?

Pierwszy raz byłam na meczu siatkówki i to, co zobaczyłam, zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Siedziałam tam jak małe dziecko, które ktoś zaprowadził do Disneylandu, i z szeroko otwartymi oczami chłonęłam to, co się działo. Kapitalne widowisko w kapitalnej atmosferze, bez dwóch zdań jedno z najwspanialszych wydarzeń sportowych, na jakich byłam. Wcześniej myślałam, że u nas na zawodach wspinaczkowych jest głośno. Teraz już wiem, że jest cicho (śmiech). Bilety na mecz wręczył mi osobiście Bartek Kurek, mogłam go poznać, zamienić kilka zdań, co sprawiło mi wielką radość. Cieszę się, że widziałam, jak nasz zespół zdobywa mistrzostwo i że Rzym okazał się we wrześniu szczęśliwy nie tylko dla mnie.

Sezon zakończyłaś Pucharem Świata w Chinach, ale zaraz po powrocie miałaś przed sobą jeszcze jedno wyzwanie. Jak poszła ci obrona pracy magisterskiej?

Licencjackiej! Przewodnicząca mojej komisji egzaminacyjnej popełniła ten sam błąd, co ty - przywitała mnie na egzaminie magisterskim. Niestety musiałam sprostować, że magisterka to jeszcze nie teraz. Licencjat obroniłam na piątkę.

Powiesz trochę więcej o tym egzaminie?

Warszawska Akademia Wychowania Fizycznego, kierunek wychowanie fizyczne, temat: Motywy podejmowania aktywności fizycznej jaką jest wspinaczka sportowa u osób trenujących rekreacyjnie i wyczynowo. W skrócie - dlaczego ludzie zaczynają się wspinać.

Dlaczego?

Z ankiet, które wysłałam, wyszło że nie tylko dla przyjemności, ale też ze względu na przynależność do grupy, na możliwość aktywnego spędzenie czasu w gronie znajomych. Wyszło na to, że czynnik społeczny jest ważny dla osób uprawiających wspinaczkę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zwierzę wpadło na murawę. Podczas meczu!

Co do wychowania fizycznego, to zdaje się że kiedyś pracowałaś w szkole jako nauczycielka WF-u.

Nie jako nauczycielka, bo nie miałam uprawnień. Jako instruktorka. Prowadziłam zajęcia na ściance wspinaczkowej w ramach lekcji wychowania fizycznego. Ale tak, przez jakieś półtora roku pracowałam w szkole i prowadziłam lekcje. Jednak uprzedzając pytanie - w przyszłości nauczycielem raczej nie zostanę. Jak dla mnie z wykonywaniem tego zawodu wiąże się trochę za dużo papierologii. Co innego wzbudzanie wśród dzieci i młodzieży miłości do wspinaczki - w czymś takim zdecydowanie się widzę. Już niedługo ruszymy z warsztatami wspinaczkowymi organizowanymi przez moje stowarzyszenie, na razie w szkołach średnich. Będziemy jeździć ze swoją własną, przenośną ścianką i pokazywać, jak fajny jest nasz sport.

Może za rok w trakcie takich warsztatów będziesz już szukała następczyni polskiej mistrzyni olimpijskiej we wspinaczce na czas?

Oby. Ale jeszcze nie czas na rozmowę o tym. Póki co tą mistrzynią nie jestem.

Czujesz ekscytację, kiedy myślisz o przyszłorocznych igrzyskach?

Jasne. To będą moje drugie igrzyska w karierze, będę tam jedyną zawodniczką w mojej konkurencji z olimpijskim doświadczeniem. Nie nastawiam się na żaden konkretny scenariusz, chcę po prostu czerpać ile się da z czasu, który tam spędzę.

Musisz się jednak oswajać z myślą, że kiedy przed igrzyskami będziemy wymieniać kandydatów do złotego medalu dla Polski, zawsze będziesz się pojawiać na jednym z pierwszych miejsc.

Dlatego przed samymi igrzyskami zrobię sobie ciszę medialną, żeby z wami o tym nie rozmawiać. A że telewizji nie oglądam, wiadomości na swój temat nie śledzę, a w mediach społecznościowych staram się spędzać tylko tyle czasu, ile to konieczne, zetknięcie z takimi dywagacjami, z wieszaniem mi złotego medalu na szyję, raczej nie będzie mi groziło.

Czytaj także:
Nie ma granic. Kosmiczny rekord świata Polki
Dokonała to jako trzecia Polka! Ogromny sukces w Chinach

Komentarze (0)