Złote medale z mistrzostw świata i Europy. Złoto i brąz igrzysk olimpijskich i wiele innych wielkich sukcesów. Magdalena Fularczyk-Kozłowska jest kobietą sukcesu i powinna tryskać pozytywną energią. Polska wioślarka ma jednak za sobą kilka bardzo trudnych momentów, o których teraz opowiedziała w TVP Sport.
Problemy zaczęły się kilka miesięcy przed igrzyskami olimpijskimi w Rio de Janeiro. Fularczyk-Kozłowska podczas treningu doznała bardzo poważnej kontuzji. Był wielki ból, a także strach, że o kolejnym olimpijskim medalu może zapomnieć.
- Zakuło w plecach, odcięło nogi i zostałam w łódce w pochylonej pozycji, nie mogąc się ruszyć. Nie czułam nóg. Wyciągnięto mnie w łódki, szybka konsultacja lekarska i zaczęło się dziać... Nie mogłam normalnie funkcjonować. Mój mąż był bezradny jak nigdy w życiu. I szczerze mówiąc, wtedy się poddałam. Myślałam, że to koniec. Przekroczyłam linię, za którą Magdy już nie ma, już nie popłynie - wspomina w rozmowie z Jackiem Kurowskim.
Na szczęście wioślarka wygrała walkę z czasem i pojechała do Brazylii. Tam zdobyła złoto i polscy widzowie widzieli w telewizji szczęśliwą sportsmenkę. Teraz Fularczyk-Kozłowska przyznaje, że już wtedy walczyła z depresją.
ZOBACZ WIDEO MŚ 2018: czy reprezentacja Polski ma mocną ławkę?
- Zorientowałam się, że mam depresję, kiedy zdałam sobie sprawę, że przestałam lubić to, co robię na co dzień. Wtedy też wszystko się nasiliło, zaczęło sprawiać jeszcze większą trudność. Ale dzisiaj jest już lepiej, choć wracają "brzydkie dni". Depresja była gorsza niż kontuzja. Masz na koncie tyle dobrych wyników, tyle medali, a jednak jesteś słaby. Wtedy nazywałam to największą życiową porażką... Ale po raz kolejny dałam radę - przyznaje.
Depresja jest jednym z największych problemów w sporcie XXI wieku. W Polsce największe poruszenie wywołało przyznanie się do tej choroby Justyny Kowalczyk. Wybitna biegaczka narciarska dziś świetnie sobie radzi, ale w wywiadach często podkreśla, że cały czas musi walczyć.