Andy Murray i wielkie oczekiwania

Brytyjska tenisowa publiczność jest zniecierpliwiona. Można by rzec, że zdenerwowana. Z roku na rok dawka goryczy jest coraz większa. A wszystko to spowodowane jest brakiem sukcesów rodaka na Wimbledońskich trawnikach od 73 lat.

Przełamanie Brytyjskiej suszy przy Church Road to zadanie samo w sobie bardzo trudne. Jeżeli dodamy do tego stojących na drodze Rafaela Nadala i Rogera Federera to zwycięstwo wydaje się niemożliwe. Chyba że jesteś Andy Murray’em. Bo przecież niemożliwe nie istnieje.

W tym roku oczekiwania Brytyjskich kibiców będą inne. Od wielu lat cała nadzieje fanów tenisa spoczywała na barkach Tima Henmana. Szczerze mówiąc kibice na Wyspach w większym stopniu wyrażali nadzieję na dobry wynik Brytyjczyka niż naprawdę wierzyli w jego końcowy sukces. Gra Henmana była nie tylko przyjemna dla oka co ryzykowna. Cztery ćwierćfinały i cztery półfinały to za mało dla głodnych sukcesu kibiców. Dzisiaj mogą przestać trzymać kciuki nerwowo oczekując w niepewności co pokaże ich pupil. Dzisiaj kluczową postacią jest Andy Murray. Nowy idol, o tyle lepszy od poprzedniego, że jego sukces jest dla fanów dyscypliny sprawą oczywistą. Urodzony w Glasgow Szkot swoją grą potwierdza, że nawet w najgorętszych momentach na korcie potrafi zachować zimną krew.

Henman i Murray to tenisiści o zupełnie odmiennych stylach gry. W pamięci kibiców na zawsze pozostanie typowa dla kortów trawiastych gra Henmana – serw i wolej. Szkot to gracz, który do siatki wybiera się rzadko ale posiada coś o czym Tim mógł tylko marzyć – instynkt zabójcy. To cecha, która daje podstawy do porównywania 22-latka z ostatnim Brytyjczykiem, który wygrał Wimbledon - Fredem Perrym. -Zawsze wyznawałem zasadę, że w momencie gdy przeciwnik jest osłabiony, należy go dobić. Nieważne w jakim turnieju i na jakiej nawierzchni. Nigdy nie chciałem dać przeciwnikowi szansy do podniesienia się - podkreśla Perry.

Cechą łączącą Henmana i Murray’a jest ogromna presja Brytyjskich kibiców, jaką obaj zawodnicy muszą wziąć na swoje barki. Murray już rok temu pokazał że zawsze jest groźny (osiągnął ćwierćfinał imprezy). Różnica jest taka, że rok temu nikt nie zakładał zwycięstwa numeru 11 na świecie. W tym roku Szkot jest trzecią rakietą świata. W tym roku ze świeczką szukać osób, które nie zakładają zwycięstwa tenisisty z Glasgow. W rzeczywistości po osiągnięciu swojego pierwszego Wielkoszlemowego finału (US Open 2008), wygraniu trzech turniejów rangi ATP Masters 1000 oraz czterech rangi ATP w ciągu ostatnich 11 miesięcy Brytyjscy fani zakładają, że Szkot wygra każdy turniej, w którym uczestniczy.

-Każdy, kto ogląda sport rozumie, że nie jesteś w stanie wygrać każdego spotkania - podkreśla Murray dla magazynu DEUCE. - Niestety w tenisie nie ma remisów. Nawet Manchester United przegrał w sezonie pięć czy sześć spotkań. Postaram się dać z siebie wszystko podczas tegorocznego Wimbledonu ale jeżeli nie wygram turnieju to nie odbiorę tego jako porażki - dodaje Szkot. - Nie będzie to łatwe zadanie. Być może będę musiał pokonać jednego z dwóch najlepszych graczy wszech czasów. Możliwe że obu - kończy Murray.

Od wygrania Wimbledonu o wiele trudniejszym zadaniem może okazać się objęcie prowadzenia w rankingu, które jak sam Szkot podkreśla jest jego celem. Aby to uczynić Murray musi poprawić grę na nawierzchni ziemnej gdzie w chwili obecnej i Nadal i Federer są od niego o wiele lepsi. Dla tak utalentowanego tenisisty nie powinno stanowić to większego problemu.

Sam Henman twierdzi, że Murray to przyszłość męskiego tenisa: -Andy osiągnie w swojej karierze o wiele więcej niż ja. Ten fakt naprawdę mnie cieszy. Nie mam najmniejszych wątpliwości że Murray to przyszły zwycięzca wielu Wielkoszlemowych turniejów w tym Wimbledonu.

Wimbledon 2009 będzie bardzo ciekawy. Roger Federer, Rafael Nadal, Novak Djokovic, Andy Murray, Juan Martin del Potro, Andy Roddick i wielu innych znakomitych tenisistów ma ochotę na wzniesienie Wimbledońskiego trofeum.

Kibice zacierają ręce. Start turnieju już 22 czerwca.

Komentarze (0)