W środowisku mówi się, że to największy profesjonalista w polskim tenisie. Profesjonalny do bólu, co odczuwa na własnej skórze jego najbliższa rodzina. - Czasami nas tym już denerwuje - śmieje się jego ojciec Janusz. Łukasz Kubot z pełną świadomością wybrał taką drogę swojej kariery, a jej efekty są nadzwyczajne.
W 2017 roku wygrał Wimbledon, sześć turniejów ATP i dotarł do finału Masters. Wszystko w deblu, w parze z Marcelo Melo, która na koniec sezonu została wybrana najlepszą parą ostatnich dwunastu miesięcy. I choć trudno w to uwierzyć, Brazylijczyk jest tą spokojniejszą częścią ich teamu.
Na co dzień 35-latek z Bolesławca to bowiem oaza spokoju, na pierwszy rzut oka człowiek bez układu nerwowego, a jak sam mówi, także bez talentu do tenisa.
Nigdy jednak pozbawiony determinacji i talentu do pracy. Tak jak wtedy gdy jako dzieciak o 5 rano sam dojeżdżał na rowerze na treningi w Lubinie. Do rozpadającej się hali by jeszcze przed szkołą ćwiczyć uderzenia z trenerem. Jak sam wspomina, wszyscy patrzyli na niego jak na kosmitę. Podobnie patrzą i teraz gdy dotarł na szczyt, bo dokonał tego w momencie, gdy wielu myślało o nim już jak o byłym tenisiście.
On jednak nie myśli o zakończeniu kariery. Stawia sobie nowe cele i już analizuje jak być jeszcze lepszym, choć kolejny rok może być dla niego trudniejszy niż poprzedni. Na szczycie trudniej się utrzymać niż na niego wejść. - Za nami fantastyczny sezon, ale czekamy już na kolejny. Nie myślimy o przeszłości, nie ma nic starszego niż wczorajszy mecz - przekonuje.
- Po takim sezonie gdy wygraliśmy najbardziej prestiżowy turniej jakim jest Wimbledon, oczekiwania są coraz większe. Będziemy występowali w roli faworytów, pojawi się na nas większa presja, z kolei rywale nie będą mieli nic do stracenia. Nie boimy się jednak tego, trzeba się z tym zmierzyć - mówi Kubot.
Polak wypowiada się nie tylko w swoim imieniu, ale i swojego partnera. Bo jego współpraca z Marcelo Melo będzie trwała nadal. - Było pewne, że w kolejnym roku będziemy razem grać, ja potwierdziłem to z Marcelo już po turniejach w Stanach Zjednoczonych we wrześniu. On troszeczkę zwlekał z odpowiedzią, ale nie było innej opcji abyśmy nie grali nadal razem - ujawnia.
Fantastyczny deblista nie potrafi dokładnie wyjaśnić na czym polega fenomen jego współpracy z Brazylijczykiem. Obaj doskonale się rozumieją, a co najciekawsze, to nie zawodnik z Ameryki Południowej ma w tej parze gorącą głowę. - Nawet ostatnio wysłał mi SMS-a, czy wpisałem sobie w wyszukiwarkę słowo "relax" - śmieje się. I trudno w to uwierzyć, gdy obserwuje się go w kuluarach. Spokojny, wręcz wycofany, niepewnie czujący się przed kamerą lub dyktafonem.
- Nie da się ukryć, że jesteśmy już trzy tygodnie po ostatnim meczu. Podczas turniejów tego czasu zawsze brakuje. Po ostatnim rozegranym punkcie w meczu człowiek od razu myśli, aby jak najszybciej się przenieść na kolejny turniej, zmienić hotel, żeby walizki przyszły na czas. To są takie małe rzeczy, które na pewno mam w głowie. To jest ciągła gonitwa. Dzisiaj tego nie ma, jest spokój, schodzi stres i dlatego może wyglądam na tak spokojnego człowieka - tłumaczy nam Kubot.
ZOBACZ WIDEO: Dawid Celt o cierpieniu Agnieszki Radwańskiej. "Każdy organizm ma swój kres"
Co ciekawe, jego współpraca z Marcelo Melo nie była przesądzona. Pod koniec ubiegłego roku Kubot był trochę niezdecydowany, ale wtedy wielką rolę odegrał człowiek, który jest dla niego wielkim autorytetem. To Wojciech Fibak namówił go na grę z Brazylijczykiem. - On przekonywał mnie, że może być z nas wybuchowa mieszanka i w perspektywie tego roku tylko się to potwierdziło - ujawnia tenisista. Dla niego Fibak jest mistrzem, którego rady i uwagi są traktowane z najwyższą powagą.
- To mój guru i ma niesamowity wpływ na moją karierę. Bardzo często rozmawiamy, ja jestem człowiekiem otwartym i zawsze chętnie wysłuchuje jego porad. Wiem, że w naszym kraju mogę od Wojtka się nauczyć najwięcej. Jego uwagi są dla mnie niezwykle cenne. Jest najlepszym tenisistą w naszej historii i jestem zawsze wdzięczny za jego uwagi, nie tylko te pozytywne.
Fantastyczny 2017 rok przyniósł Kubotowi wspaniałe puchary i sukcesy, ale co za tym idzie też ogromne pieniądze. Kilka tygodni temu ogłoszono, że Polak jest najlepiej zarabiającym deblistą w ostatnich dwunastu miesiącach. On jednak rzuca inne światło na wysokość jego zarobków.
- Zdaje sobie sprawę z tego jak działają media i gdy pojawi się informacja, że Łukasz Kubot jest najlepiej zarabiającym tenisistą w deblu to trzeba to pokazać. Jednak nikt nie patrzy na to ile pieniędzy wydaje w ciągu roku. Kiedyś jak zostawało 50 procent to było dobrze, dzisiaj jest dobrze gdy zostaje 1/6. Takie są koszta. To jest moja droga ale owocem tego jest m.in. puchar za wygranie Wimbledonu - tłumaczy.
W poniedziałek prezes PZT ujawnił, że jest plan budowy w Warszawie Narodowego Centrum Tenisowego, który skupi wszystkich trenerów i zawodników i gdzie będzie można wspólnie działać dla dobra tego sportu. Choć Kubot koncentruje się na swojej karierze nie zaprzecza, że po jej zakończeniu chciałby się zaangażować w taki projekt.
- Jeśli ja miałbym zostać jednym z tych, którzy mogliby uczestniczyć w rozwoju tego projektu to na pewno to rozważę. W tym momencie nie skupiam się na tym, liczę że jeszcze kilka lat pogram na wysokim poziomie. Niczego nie potwierdzam, ale mam nadzieję, że kiedyś będzie szansa aby wykorzystać moje doświadczenie.
Nie brakuje głosów, że za swoje wielkie sukcesy Łukasz Kubot powinien zostać nagrodzony statuetką dla Sportowca Roku w plebiscycie Przeglądu Sportowego. Tenisista z Bolesławca został do niej nominowany, co potraktowano jako formalność. On sam nie liczy jednak na wysokie miejsce.
- Jestem bardzo wdzięczny i zaszczycony tym, że w ogóle zostałem nominowany. Tym bardziej, że gram w deblu i trudno w tej konkurencji wybić się indywidualnie. Wszystko jest w rękach widzów i kibiców. Dla mnie to i tak niesamowite wyróżnienie, czuje się z tym super - podsumowuje.
Jego postawa jest godna podziwu :))
Oby Ci się Łuki dobrze działo :))