Czasami trzeba wyjechać z kraju, aby przekonać się na własnej skórze, czego tak naprawdę w nim brakuje, co najmocniej boli. Dlaczego Czechy, trzykrotnie mniej ludny naród niż Polska, odnosi takie sukcesy na tenisowych arenach? Dlaczego pierwsza Biało-Czerwona flaga w rankingu ATP pojawia się dopiero na trzeciej stronie męskiego zestawienia? Na te i inne pytania wielu z nas zna odpowiedź, ale tak naprawdę od świadomości do zmiany i przełomu wiedzie długa i wyboista droga. Momentami mam wrażenie, że zbyt wyboista.
Pierwsze angielskie miasto, do którego przyjechałam, nie ujęło mnie swoją wielkością, liczbą zabytków czy ciekawą kuchnią, ale niewielkimi kortami, przy których nie było żadnego cennika, ani dziesiątek ludzi wokół odpowiedzialnych za pobieranie tych i tamtych opłat. Kort był darmowy. Każdy mógł pograć. I nie jest to małe miasteczko. Wręcz przeciwnie, jedno z największych w Anglii. Wówczas przypomniała mi się Polska. Ceny za 45 minut, za godzinę, za wypożyczenie rakiety, za to... i tamto.
Na początku tenisowej drogi pieniądze są niemal wszystkim – sprzęt, wynajmowanie kortów, treningi ze szkoleniowcem … i tak dalej. To nie jest lekkoatletyka czy pływanie, sporty, w których warunki do treningu można stworzyć prawie wszędzie. W naszym kraju wygrali dotychczas nieliczni, których rodziny decydowały się na ogromne poświęcenie - dla przykładu rodzice Jerzego Janowicza sprzedali sześć sklepów i mieszkanie. Agnieszka Radwańska otrzymała natomiast wsparcie od Ryszarda Krauze. PZT oczywiście w pewien sposób pomaga, ale zwykle to tylko kropla w morzu potrzeb. Takie historie nie zachęcają rodziców czy opiekunów. Wręcz przeciwnie. Uświadamiają im, jak wiele trzeba poświęcić i jaką presję będą wówczas nosić na swoich barkach ich dzieci. Czy same pieniądze to jedyny problem?
Wyobraźmy sobie sytuację, że młodzi tenisiści mają podobne wsparcie, co piłkarze lub chociażby siatkarze. Chodzi mi przede wszystkim o szanse rozwoju, nie same pieniądze. Nasi reprezentancie nie otrzymują dzikich kart do wielkich turniejów. Nie są w stanie napisać podobnej historii, jaką stworzyła Catherine Bellis w czasie US Open 2014. Polacy nie wymieniają się przepustkami z Amerykanami czy innymi krajami. Bo niby jak? Jeden turniej głównego cyklu WTA (który i tak już nie będzie rozgrywany od nowego sezonu) i ani jednego ATP. To prawda, że w kalendarzu znajdziemy kilka challengerów i futuresów, ale punkty tam zdobyte, choćby cała pula, nie doprowadzą do przełomu, takiego jak chociażby marsz Janowicza w Bercy. Łodzianin talentem i ciężką pracą sam wypracował sobie miejsce rankingowe. Zastanawiam się, ilu polskich tenisistów byłoby w Top 100, a nawet Top 50 i wyżej, gdyby regularnie dostawali dzikie karty do ważnych zmagań.
ZOBACZ WIDEO AC Milan nie spuszcza z tonu. Łukasz Skorupski puścił cztery gole - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]
Na myśl przychodzi mi szansa, którą otrzymał w 2014 roku Grzegorz Panfil. Zdołał pokonać Milosa Raonicia i Andreasa Seppiego w trakcie Pucharu Hopmana. Wówczas miejsce na wielkiej scenie dostał dzięki szczęściu i pozycji Agnieszki Radwańskiej. Później jednak musiał znów wrócić do turniejów najniższej rangi. Nikt się nim nie zainteresował, a o sukcesie opowiada już tylko dziennikarzom. Kibice szybko o nim zapomnieli. A przecież wykorzystał swoją szansę, czemu nie dostał kolejnej? Jakby się potoczyły jego losy, gdyby został obdarowany dziką kartą do głównej drabinki Australian Open czy innego turnieju? "What if..." Polacy często mają jedną szansę w życiu. Amerykanie i Australijczycy tysiące.
Tak wielu rzeczy nam brakuje. Szkoleniowców z największą wiedzą, którzy mogliby się pochwalić znajomością metod największych - Patricka Mouratoglou, Toniego Nadala czy Mariana Vajdy. Szkółek współpracujących z zagranicznymi bazami, polskich turniejów na wyższym poziomie, bezpłatnych kortów i przede wszystkim szans rozwoju. Kiedy ostatni raz Polka czy Polak z trzeciej i dalszej setki rankingu dostali dziką kartę do dużego, liczącego się turnieju? Nasi reprezentanci mogą pozazdrościć Christianowi Garinowi, który może trenować w akademii Rafaela Nadala i słuchać rad jego sławnego wujka.
Mój apel pewnie gdzieś utonie w morzu podobnych. W naszym kraju nie ma bowiem potrzebnego zainteresowania - tak naprawdę jest tylko Agnieszka i na niej na chwilę obecną występy Polaków w wielkich imprezach się kończą. Polski tenis wymaga renowacji i to od samych podstaw - darmowych miejsc do treningów, a nawet możliwości doskonalenia się na lekcjach wychowania fizycznego w szkołach. W kraju, w którym biały sport nigdy nie był bardzo popularny, będzie to wymagało trzykrotnie więcej poświęcenia. Nie jest przecież łatwo znaleźć chętnych sponsorów, którzy ruszą całą tą machiną. Na razie apele polskich tenisistów giną w akustycznym pokoju.
Karolina Konstańczak
Zobacz więcej tekstów Karoliny Konstańczak - >
Publicznie dostepne korty i bia Czytaj całość
- przesada posunieta do smiesznosci
i juz tekst traci na wiarygodnosci.
(ze Czytaj całość
Jak sie bierze na sztandar Panfila i lamentuje, dlaczego biedak "nie dostaje szansy??", to niech sie panna Karolina postawi na miejscu sponsora. Czy sama zainwestowala Czytaj całość