Pomimo schyłku kariery, mieszkaniec Kolonii dwa lata temu uplasował się na najwyższym miejscu na koniec roku w rankingu ATP. Jednak szybkiego spadku z 76. miejsca na początku poprzedniego sezonu nie zahamowała nawet trzecia runda turnieju w Indian Wells i zaskakujące zwycięstwo z Jeremym Chardym. Dręczony kontuzjami, w szczególności nawracającym urazem lewego kolana, wielokrotnie przegrywał w pierwszych rundach niewielkich turniejów i w konsekwencji spadł do czwartej setki rankingu. Zupełnie niespodziewanie, ponownie dał o sobie znać w Zagrzebiu. Przeszedł przez kwalifikacje, a w drugiej rundzie głównej drabinki wyeliminował Michaiła Jużnego. W Chorwacji awansował do swojego pierwszego półfinału w głównym cyklu od kwietnia 2009 roku (porażka w Houston z Waynem Odesnikiem). - To dla mnie wielki sukces. Staram się wrócić do formy i wygrywać więcej meczów. Jeśli to się uda, znów będę mógł awansować w rankingu - mówił przed tygodniem w chorwackiej stolicy.
Mały Björn już jako czterolatek rozpoczął grę w tenisa, trenując ze swoim indonezyjskim ojcem w przydomowym klubie w Niemczech, rodzimym kraju matki Giseli. W wieku 17 lat zdobył tytuł halowego mistrza kraju juniorów i niedługo później został zaproszony do dołączenia do juniorskiego zespołu Mercedes-Benz. Niemal od samego początku zachwycał się szybkością Michaela Changa i starał się naśladować jego styl gry. - Był świetny zza linii końcowej, grał tam niesamowicie solidnie. Był również bardzo szybki, ale operował oburęcznym bekhendem. Ja gram jedną ręką, to główna różnica w naszej grze. Oprócz Amerykanina, podziwiał również uderzenia Andre Agassiego i siłę mentalną Borisa Beckera, z którym za czasów juniorskich miał nawet okazję trenować.
Za swój największy sukces w niemal 15-letniej karierze, Phau do dziś uważa zwycięstwo właśnie nad Agassim, dziewiątą wówczas rakietą świata. W drugiej rundzie turnieju w Dubaju w 2006 roku, Niemiec pokonał dziewięć lat starszego Amerykanina 7:5, 7:5. - Dorastałem oglądając i podziwiając Agassiego. Jest legendą. To zdecydowanie największe zwycięstwo w mojej karierze. Myślę, że kluczem do sukcesu był bardzo dobry serwis, co nie jest u mnie normalne - powiedział zaraz po meczu. Utytułowany Amerykanin był zaskoczony przede wszystkim szybkością Niemca, jednak nie tylko to uznał za jego plus. - Nie grałem źle, ale z pewnością niewystarczająco dobrze. Musiałem uspokoić swoją grę, ale tak szybko, jak wchodziliśmy w wymiany, wykorzystywał swoje szanse. Trzeba mu przyznać, że zagrywał świetne piłki - mówił Andre, dla którego był to dopiero trzeci turniej po porażce w finale US Open 2005.
Bardzo ciekawe dla oka są zawsze jego pojedynki z Rogerem Federerem. Niewiele osób wie, że Phau w dwóch krótkich setach wygrał ich pierwsze spotkanie, zwyciężając dwa lata młodszego, nieradzącego sobie z ogromnym upałem Szwajcara w 1999 roku w Waszyngtonie. Od tego czasu Maestro z Bazylei gładko wygrał trzy kolejne pojedynki, jednak z uśmiechem na ustach wspomina spotkania z reprezentantem naszych zachodnich sąsiadów. - Pamiętam, jak graliśmy Futuresa w Grecji, spędziliśmy tam trochę czasu razem. Obaj czekaliśmy na miejsce w głównej drabince jako lucky loserzy. On się dostał, a ja nie, bo był przede mną w rankingu. A teraz proszę, jesteśmy na głównym korcie US Open. To niesamowite. Cieszę się, że Obaj dostaliśmy możliwość doświadczenia tego, co przeżyliśmy tego wieczoru - opowiadał w Nowym Jorku.
Walka o miejsce w drabince z nieznanym wówczas Federerem to nie jedyne ciekawe doświadczenie na greckich Futuresach w karierze Niemca. Jak mówi, w 1998 roku rozegrał tam najdziwniejsze spotkanie w życiu. - Graliśmy późnym wieczorem, było już ciemno, a światła, w dodatku żółte, były tylko z jednej strony kortu. Było zimno, mniej więcej trzy stopnie Celsjusza. W pewnym momencie zaczął padać śnieg, a my mimo wszystko kontynuowaliśmy grę.
Przez wielu zawodników (m.in. przez Agassiego), 34-latek uważany jest za najszybszego gracza w Tourze. Niewielki wzrost nie pomaga mu w siłowym prowadzeniu wymiany, dlatego to niesamowita walka i świetna praca stóp niejednokrotnie przeważają szalę zwycięstwa na jego korzyść. - Myślę, że moje szanse rosną wraz z długością wymiany. Na przykład, kiedy mój przeciwnik atakuje i uderza niemal kończącą piłkę w róg, ja wciąż jestem w stanie dobiec do niej i przebić ją na drugą stronę. [...] Gdybym mógł ścigać się z jednym z tenisistów na stadionie olimpijskim na 100 metrów, chciałbym spróbować zmierzyć się z Nadalem. On również jest jednym z najszybszych zawodników.
Oprócz wspomnianej szybkości, którą uważa za talent od Boga, bardzo ważnym elementem w grze podopiecznego Roberta Orlika jest jego ulubione zagranie - forhend po krosie. Jednak to nie tym uderzeniem zachwycają się kibice na całym świecie. Björn posiada jeden z najładniejszych i najsilniejszych jednoręcznych bekhendów w cyklu, a kierowany po linii, w czasie zwyżek formy sieje spustoszenie wśród rywali i entuzjazm wśród widzów. Wiele problemów przeciwnikom sprawia również podcinanie piłek i nadawanie im różnorakich rotacji. Mimo efektownej gry, Niemiec nigdy nie zdołał awansować nawet do finału turnieju najwyższej rangi, a najlepsza, 59. pozycja sprzed siedmiu lat, z całą pewnością nie jest satysfakcjonująca dla gracza z takim potencjałem i wolą walki.
Sympatyczny Niemiec z każdym miesiącem jest coraz bliżej definitywnego odstawienia rakiety i mimo iż najprawdopodobniej nie poprawi już swoich osiągnięć, wielu kibiców białego sportu będzie wspominać jego spotkania z uśmiechem na ustach.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!