German Tennis Championships - Dublet Fogniniego na niemieckiej mączce

Na legendarnym już obiekcie Am Rothenbaum w Hamburgu została rozegrana 107. edycja Międzynarodowych Mistrzostw Niemiec. Do rywalizacji przystąpiło m.in. pięciu naszych reprezentantów.

Na centralnym korcie z oryginalnym dachem w kształcie odwróconego parasola zwyciężali najwięksi mistrzowie rakiety: Rod Laver, Levis Hoad, John Newcombe, Roy Emerson, Manuel Orantes, Guillermo Villas, Ivan Lendl czy Gustavo Kuerten.

Organizatorzy flagowego turnieju niemieckiego już od pięciu lat znajdują się w bardzo niekomfortowej sytuacji. Właśnie wtedy cofnięto Niemcom status turnieju serii Masters. Konsekwencją był przydział koncesji na imprezę dużo mniejszej rangi, zaledwie "500", a także zmiana na bardzo niekorzystny termin turnieju. Niemcy nie pogodzili się z werdyktem władz ATP i wystąpili w Stanach Zjednoczonych na drogę sądową. Niestety, proces po licznych odwołaniach, ostatecznie przegrali. Dodatkowo, pozostało do zapłacenia około 15 mln dolarów kosztów sądowych. Powyższa, bardzo kontrowersyjna sprawa, rozstrzygnięta po raz pierwszy na drodze prawnej ma niebagatelne znaczenie. Utrata bowiem tak renomowanego statusu turnieju powoduje brak gwarancji udziału czołowej dziesiątki światowego rankingu, co automatycznie skutkuje drastycznym spadkiem zainteresowania ze strony telewizji, sponsorów i widzów. Podobnie jak w Halle, mecze turnieju głównego poprzedziła w niedzielę gra pokazowa. Lombardium Classics, w której wystąpili Michael Stich i Mats Wilander, oglądało ponad 5 tys. widzów. Jak przed laty, fani tenisa podziwiali grę serwis-wolej mistrza Wimbledonu i wyrafinowane minięcia siedmiokrotnego zwycięzcy turniejów wielkoszlemowych.

Oglądając na żywo największe turnieje świata, zawsze szukam śladów polskich sukcesów w danej imprezie. W 1955 roku w singlowym finale wystąpił Władysław Skonecki, gdzie przegrał w pięciu setach z Amerykaninem Larsenem, w 1978 roku Wojciech Fibak przegrał w finale z Villasem, a w parze z Tomem Okkerem wygrał rywalizację deblową. W tym roku Polacy wystąpili w wyjątkowo szerokim, pięcioosobowym składzie, i jak się później okazało z zasłużonym, deblowym happy endem. Jerzy Janowicz już w pierwszym meczu został poddany najwyższemu wyzwaniu. Holender Robin Haase skapitulował dopiero w tie breaku trzeciego seta po blisko dwuipółgodzinnej walce na centralnym korcie. Nieźle wylosował, po przejściu kwalifikacji Łukasz Kubot, ale tego dnia przeciętny Jan Hajek był wyjątkowo dysponowany, oddając Polakowi zaledwie pięć gemów. Trzeba nadmienić, że w następnej rundzie Czech pokonał mającego spory potencjał i rosnące aspiracje Ernestsa Gulbisa w trzech setach. W meczu o ćwierćfinał nasz półfinalista Wimbledonu po przegranym pierwszym secie 5:7, skreczował przy stanie 0:4 w drugim secie meczu z Hiszpanem Fernando Verdasco. Niestety, odezwał się ponownie uraz prawego łokcia, do którego według mojego odczucia z trybuny prasowej, przyczyniły się w pewnym stopniu dosyć ciężkie i mało kompresyjne piłki.

Dzień wcześniej najlepszy polski tenisista w duecie z Tomaszem Bednarkiem przegrali, po niewykorzystanym w tie breaku trzeciego seta meczbolu przy serwisie Janowicza, z późniejszymi, finałowymi przeciwnikami naszej reprezentacyjnej pary deblowej. Kubot wraz z Jeremym Chardym ulegli w pierwszej grze solidnemu hiszpańskiemu duetowi Marcel Granollers i Marc Lopez. Tymczasem, trochę w cieniu singlowej rywalizacji, świetnie sobie radzili Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski, którzy po pokonaniu w ćwierćfinale wspomnianych powyżej Hiszpanów, wygrali ostatecznie finał German Open Championships 2013 z austriacko-brazylijską parą Alexander Peya / Bruno Soares. Był to już 14. tytuł ATP Tour naszej pary, i co równie ważne, ogromne wzmocnienie ich sfery mentalnej, która może zadecydować o wyniku całego meczu z Australią i historycznym awansie do Grupy Światowej Pucharu Davisa. Miło było oglądać uśmiechniętych Mariusza i Marcina pozujących do zdjęć ze srebrnym trofeum, symbolizującym portowy Hamburg, w kształcie trzech napędowych śrub okrętowych.

Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski sięgnęli w Hamburgu po 14. trofeum
Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski sięgnęli w Hamburgu po 14. trofeum

Pisząc na początku artykułu o pewnego rodzaju fatum, zawisłym od paru lat nad niemieckim turniejem, trzeba również zauważyć, że w tym roku organizatorzy z dyrektorem turnieju Michaelem Stichem mieli absolutnie niespodziewane, nieprawdopodobne wręcz szczęście – akces startowy zgłosił, po wyjątkowo krótkiej przygodzie na Wimbledonie, dotychczasowy czterokrotny zwycięzca Roger Federer. Jego rywalizacja z urodzonym w Hamburgu Haasem, z Hiszpanami Verdasco i Almagro oraz z obrońcą tytułu Monaco zapowiadała spore emocje. Na początku turnieju nikt nawet nie wspomniał o pewnym kwalifikancie z Argentyny... Słynny Szwajcar po raz pierwszy zagrał główką rakiety o rozmiarze 98 cali, poprzednio grał 90, i tym samym dołączył do Nadala i Djokovicia, którzy grają 100.

Niestety, nowe parametry sprzętowe nie wpłynęły na powimbledoński wzrost formy Federera. Najpierw niełatwy, trzysetowy mecz z obchodzącym w tym dniu 26. urodziny Danielem Brandsem, w ćwierćfinale ogromne męczarnie z niewygodnym, ale średniej klasy Florianem Mayerem, a w półfinale niewyobrażalna sensacja in minus i zasłużona porażka z kwalifikantem Federico Delbonisem. Federer przegrywał wymiany z głębi kortu, przeciętnie serwował, a nawet zaliczył stosunkowo dużo niecentrycznych uderzeń. No cóż, czas mija nieubłaganie i każdemu tenisiście bez wyjątku po 30. roku życia zapala się... żółte światełko. Prawie "nobody" na ATP Tour Argentyńczyk wyeliminował wcześniej uznanego Robredo, a w ćwierćfinale po dramatycznym, 3-setowym meczu, broniąc meczbole, aspirującego do tytułu atletycznego Verdasco. Następnego dnia, wczesnym przedpołudniem obserwowałem cały trening Argentyńczyka, bezpośrednio po którym, odpowiadając na moje pytanie, krótko i stanowczo stwierdził: "Interesuje mnie tylko pozycja lidera światowego rankingu".

W drugiej połówce tabeli wszyscy obserwowali elegancką grę Tommy'ego Haasa, ale już w ćwierćfinale nadzieje na występ Niemca w finale pogrzebał mierzący zaledwie 178 cm wzrostu Fabio Fognini. Idealnie dopasowywał się do rytmu gry i wzorcowo wykorzystywał geometrię kortu zarówno przy plasowaniu piłek z głębi kortu, jak i przy stopwolejowych akcjach. Należy odnotować, że dokładnie tydzień wcześniej Włoch również ograł Haasa podczas Mercedes Cup w Stuttgarcie. Kolejną ofiarą Fogniniego stał się bardzo groźny na ziemnych kortach Nicolás Almagro, który po pokonaniu zwycięzcy sprzed roku, Juana Monaco, tym razem zbyt często znakomite zagrania przeplatał z niewymuszonymi błędami.

Oprócz obowiązkowego obserwowania uznanych gwiazd, zawsze "podglądam" młodych, początkujących na ATP Tour zawodników. Tym razem moją uwagę zwrócił grający z dziką kartą Alexander Zverev. 16-letni Niemiec, młodszy brat Mischy Zvereva, tegoroczny finalista juniorskiego French Open, zaimponował mi nie tylko dobrymi warunkami fizycznymi, ale przede wszystkim pełną techniką tenisową i dojrzałością mentalną. W podobny sposób, przed wieloma laty, zapisałem w swoim notesie trzech nastolatków: Ivanisevicia, Kordę i Krajicka. Czas pokaże, czy Zwieriew stanie się następcą Beckera i Sticha.

Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!

Niedzielna, finałowa obsada była, po porażce Federera, największą niespodzianką rozgrywanego przy 30-stopniowym upale, tygodniowego spektaklu. 7 500 widzów delektowało się meczem, który momentami osiągał szczyty emocji i dramaturgii.
Podstawowe pytanie dotyczyło fizyczno-mentalnej dyspozycji Delbonisa. Przeszedł kwalifikacje, pokonał w dwóch ciężkich meczach Robredo i Verdasco, ograł Federera, łącznie rozegrał siedem meczów. Po drugiej stronie siatki stosunkowo mało obciążony dotychczasowymi meczami Fognini: rozegrał ich tylko cztery, nie tracąc ani jednego seta. W centrum prasowym niektórzy prorokowali, że powtórzy się sytuacja z 2001 roku, kiedy to również kwalifikant Albert Portas wygrał turniej główny.

Początek meczu potwierdza w dalszym ciągu stabilną psychikę Delbonisa, który w pierwszym gemie broni pięciu break pointów, a następnie wygrywa pierwszego seta 6:4. Sensacyjnie przebiega drugi set, w którym mierzący 190 cm wzrostu Argentyńczyk prowadzi już 4:1, jednak ambitny Włoch doprowadza do tie breaka, który zawsze rządzi się swoimi prawami. Delbo, tak nazywany jest w tenisowym światku, ma trzy meczbole przy 6-5, 7-6 i 8-7. Szczególnie akcję przy siatce przy pierwszym meczbolu sympatyczny i spokojny Latynos zapamięta do końca życia. Tymczasem Fogna, pseudonim Włocha, dosyć szczęśliwie przetrwał krytyczną sytuację i trzeciego seta rozgrywał już pod swoje dyktando. Mówiący czterema językami Fognini dokonał dużej sztuki wygrywając drugi turniej w ciągu dwóch tygodni. Z reguły zwycięzcy turnieju odpoczywają następny tydzień gruntownie regenerując swój organizm.

Bet-at-home-open German Tennis Championships 2013 przeszedł już do historii. Z Hamburga wracałem z lekko mieszanymi uczuciami w kontekście arcyważnego meczu na warszawskim Torwarze. Z jednej strony triumf Matki i Frytki, z drugiej strony krecz Jurka. Oby pozostały czas potwierdzał formę naszych deblistów i, co bardzo istotne, uwolnił lidera polskiej drużyny Pucharu Davisa od uporczywej dolegliwości. Na zakończenie chciałem podkreślić wspaniałą atmosferę panującą nie tylko na trybunach, ale na całym obiekcie. Wielki telebim obok kortu centralnego, wręcz plażowanie na rozkładanych fotelach, kulinarne smakołyki, niekończące się dyskusje i tenisowe analizy – wszystko to sprzyjało autentycznemu relaksowi dla 75 000 kibiców i znakomicie promowało zalety białej dyscypliny sportu.

I na koniec absolutny deser, trenujcie Państwo celność uderzenia! Bo, w codziennym konkursie na korcie centralnym, należało trafić jednym uderzeniem w otwór, niewiele większy od piłki tenisowej, na tablicy stojącej przy siatce. Kandydat do odebrania czeku zagrywał z końcowej linii kortu, czeku w wysokości... 100 000 dolarów!!! (stu tysięcy dolarów). Przyjemnego treningu i do zobaczenia w przyszłym roku w Hamburgu.

Maciej Dobrowolski

Źródło artykułu: