Chcąc w trzech słowach opisać Davida Nalbandiana, należałoby zapewne wybrać: geniusz, niespełniony, choleryk. 31-latek z argentyńskiej Córdoby już od ponad dekady czaruje rywali i kibiców na światowych kortach. "El Rey", król bekhendowego dropszota, będzie pierwszym rywalem debiutującego w kalifornijskim słońcu Jerzego Janowicza.
Jak wielu znakomitych tenisistów, Nalbandian ma za sobą bogatą karierę juniorską, zwieńczoną tytułem w Nowym Jorku i finałem Rolanda Garrosa w grze pojedynczej, a także deblowym zwycięstwem na trawnikach Wimbledonu. Obdarzony niezwykłą wizją gry i talentem, miał w swoich rękach wszystko, by zostać zawodnikiem wybitnym. Pokładane w nim nadzieje zaczął spełniać bardzo szybko, już w wieku 20 lat osiągając wielkoszlemowy finał przy Church Road, przegrany w trzech setach z Lleytonem Hewittem. Jak się później okazało, jedyny.
Dlaczego geniusz? Bo tak. Bo bez pomocy zwierzęcej siły potrafił sprawić, że bezradny przy nim był Roger Federer. Bo w hali młody Rafael Nadal wyglądał przy nim jak zagubiony uczniak w trakcie lekcji z błyskotliwym profesorem. Bo o jego oburęcznym bekhendzie można pisać poematy. To jedno z najpiękniejszych uderzeń, jakie widział tenis. Nikt nie uderza piłki z bekhendu tak czysto jak David Nalbandian, który z lewej strony potrafi zagrać piłkę pod absolutnie nieprawdopodobnym kątem, kończące uderzenie po linii, magicznego dropszota czy genialnego stop-woleja. Wreszcie dlatego, że "El Rey" na korcie po prostu myśli.
Z pewnością też niespełniony. Patrząc, jak znakomicie Nalbandian przeszedł z tenisa juniorskiego do grona zawodowców, jak przez lata był równorzędnym przeciwnikiem dla genialnego bazylejczyka, ciężko uwierzyć, że Argentyńczyk prawdopodobnie zakończy swoją karierę bez wielkoszlemowego tytułu. Owszem, Federer go ostatecznie przerósł zarówno pod względem umiejętności, jak i tenisowej dojrzałości, ale jego zapierający dech w piersiach występ w finale Turnieju Mistrzów czy jesienne podboje w europejskich halach sprawiają, że pustka w nalbandianowej gablocie Wielkiego Szlema wygląda po prostu niesprawiedliwie.
Droga do triumfu w Madrycie, kiedy pokonał kolejno: Arnaud Clémenta, Tomáša Berdycha, Juana Martína del Potro, Rafaela Nadala, Novaka Djokovicia i Rogera Federera to jeden z najbardziej imponujących wyczynów w Erze Otwartej. Cała szóstka to - na chwilę obecną - finaliści lub zwycięzcy imprez wielkoszlemowych.
Przyczyn owego niespełnienia Argentyńczyka należy doszukiwać się przede wszystkim w słabej odporności psychicznej, ciągnących się problemach z nadwagą, a w ostatnich latach także nieustających kontuzjach. Nalbandian to kortowy furiat, od samego początku kariery wdający się w awantury z sędziami, samym sobą i otaczającym go światem.
W głowie przegrał niezliczoną liczbę spotkań, a najboleśniejszą klęską był półfinał US Open z Andym Roddickiem sprzed dekady, w którym prowadził 2-0 w setach, a w trzeciej partii dysponował piłką meczową. Amerykanin meczbola odparł, a "Nalbi" w meczu już nie zaistniał. Nalbandian szybko się frustruje, trzaska rakietami, wyzywa arbitrów, a czasem wręcz posuwa się do rękoczynów (pamiętne incydenty z Australian Open, gdy rzucił butelką w kierunku oficjeli czy dyskwalifikacja na kortach Queen's Clubu). Nigdy nie nauczył się panować nad emocjami, za co zapłacił wysoką cenę.
Argentyńczyk od prawie trzech lat nie wygrał zawodowego turnieju, a niedawno powrócił na korty po kolejnej długiej pauzie. Przerwa mu posłużyła i najpierw osiągnął finał imprezy w Sao Paulo, pokonując po drodze Nicolása Almagro, a tydzień później, w Buenos Aires, urwał seta Davidowi Ferrerowi.
Ukształtowany w pokoleniu New Balls, Nalbandian jest tenisowym emigrantem. Choć urodzony i wychowany w Argentynie, powędrował własnym szlakiem i na przekór stereotypom kocha korty szybkie. Oczywiście, sukcesy święcił także na ceglanej mączce, ale traci na niej wiele ze swoich atutów. Ostatnie lata upływają jednak zawodnikowi z Córdoby na walce z własnym, buntującym się już organizmem i dochodzeniem do siebie po kolejnych operacjach. Jak wielu starszych tenisistów, na końcowym etapie kariery Nalbandian więcej czasu poświęca także na życie rodzinne, a w maju zostanie ojcem.
Przed Jerzym Janowiczem kolejne starcie z rywalem doświadczonym i utytułowanym, prezentującym do tego magiczny styl i niespotykany już artyzm. Niezależnie od końcowego wyniku, będzie do dla polskiego tenisisty niezwykle cenne doświadczenie. Finaliści wielkoszlemowi mają swoją własną nawę w tenisowym Panteonie.
BNP Paribas Open, Indian Wells (USA)
ATP World Tour Masters 1000, kort twardy (Plexipave), pula nagród 5,03 mln dol.
sobota, 9 marca
II runda (1/32 finału):
kort 2, drugi mecz od godz. 20:00 czasu polskiego
Jerzy Janowicz (Polska, 24) | bilans: 0-0 | David Nalbandian (Argentyna) |
---|---|---|
24 | ranking | 93 |
22 | wiek | 31 |
203/91 | wzrost (cm)/waga (kg) | 180/79 |
praworęczna, oburęczny bekhend | gra | praworęczna, oburęczny bekhend |
Łódź | miejsce zamieszkania | Córdoba |
Kim Tiilikainen | trener | Claudio Galasso |
sezon 2013 | ||
6-4 (6-4) | bilans roku (główny cykl) | 5-3 (5-3) |
III runda Australian Open | najlepszy wynik | finał w Sao Paulo |
3-5 | tie breaki | 2-0 |
97 | asy | 39 |
111 715 | zarobki ($) | 61 040 |
kariera | ||
2007 | początek | 2000 |
24 (2013) | najwyżej w rankingu | 3 (2006) |
26-20 | bilans w głównym cyklu | 382-190 |
0/1 | tytuły/finałowe porażki (główny cykl) | 11/13 |
789 059 | zarobki ($) | 11 098 755 |
Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!