(Około)Tenisowy przegląd sezonu: Powrót niemieckiego króla

To miał być łatwy turniej dla Rogera Federera, zwieńczony szóstym tytułem. Maestro musiał jednak przełknąć gorycz porażki, ale może bolało mniej ze względu na to, z kim przegrał.

Turniej ATP w Halle bywa kiepskim turniejem dla zawodników z czołówki, którzy podczas poprzedzającego Rolanda Garrosa uzyskują dobry wynik. Rok temu, ku niezadowoleniu Ralfa Webera, dyrektora turnieju, w ostatniej chwili z gry wycofał się Roger Federer, więc w tym sezonie zakontraktowano na trzy kolejne lata Rafaela Nadala. Tym samym Gerry Weber Open jest w kalendarzu ATP jedną z najlepiej obsadzonych imprez w swojej kategorii.

Jeszcze przed startem turnieju w mediach pojawiła się wiadomość, że Nadal zgłosił kradzież zegarka z technologią kosmiczną i nieco odwróciło to uwagę od samych zawodów. Na szczęście cudo się znalazło, a Hiszpan został sprawcą pierwszej większej niespodzianki w turnieju. Choć można było się spodziewać, że zawodnik z Manacor po szybkim przejściu z mączki na trawę cudów nie zdziała  - takie wyniki zawsze zaskakują.

Nadal w I rundzie miał wolny los, a w kolejnej wyeliminował Lukáša Lacko 7:5, 6:1. Ku niezadowoleniu gospodarzy w ćwierćfinale miał walczyć z obrońcą tytułu - Philippem Kohlschreiberem. Niemiec prawdopodobnie rozegrał jeden z lepszych meczów w sezonie i wygrał 6:3, 6:4. - To był bdla mnie bardzo trudny mecz, nie jest to czas by szukać wymówek - mówił po meczu Nadal. Co ciekawe, tłumaczył go zwycięzca potyczki, nieco umniejszając swojemu wyczynowi. - Rafa przybył do Halle bardzo późno i nie miał zbyt dużo czasu na przygotowanie się na trawie. Być może nie zaprezentował tu swojego najlepszego tenisa albo nie miał swojego dnia. Patrząc z mojej strony - grałem jeden z najlepszych meczów na tej nawierzchni w karierze - wyjaśnił zadowolony Kohlschreiber.

Federer ostatecznie znalazł się w finale, choć niewiele brakowało, by pożegnał się z turniejem w ćwierćfinale w starciu z Milosem Raoniciem. Nieźle wkurzyłby wtedy Ralfa Webera... W półfinale pokonał momentami zupełnie bezradnego Michaiła Jużnego i wydawało się, że szósty tytuł jest bardzo blisko.

Z drugiej strony drabinki działy się cuda. Bo jak inaczej można nazwać wyczyny Tommy'ego Haasa? W czterech meczach Niemiec wygrywał nie będąc faworytem. Miał trochę szczęścia w I rundzie, gdzie po siedmiu gemach i 22 minutach wycofał się Bernard Tomic, ale później odprawił kolejno: Marcela Granollersa, Tomáša Berdycha i wspomnianego Kohlschreibera.

Sam awans do finału, po raz pierwszy od trzech lat, był dla Haasa dużym sukcesem. Niemiec powrócił do gry po dwóch kiepskich sezonach, w trakcie których był nękany kontuzjami. W latach 2010-2011 rozegrał zaledwie 29 spotkań w cyklu ATP, z czego wygrał tylko 13. W międzyczasie bardziej zaangażował się w życie prywatne i związek z Sarą Foster, a w listopadzie 2010 urodziła im się córeczka.

Przez wielu skreślany - powrócił do tenisa na najwyższym poziomie. Pierwszy dobry turniej Haas zanotował w Monachium (na kortach ziemnych), gdzie dotarł do półfinału, eliminując wcześniej Jo-Wilfrieda Tsongę. Roland Garros też był udany, Niemiec od eliminacji do III rundy stracił tylko seta, tam dopiero uznał wyższość Richarda Gasqueta.

Niemcowi przed finałem także nie dawano większych szans. Szwajcarowi wręczano puchar w zasadzie przed rozegraniem finału, a wynik Niemca przecież już i tak był imponujący. Haas, jakby chciał udowodnić, że wcale nie powiedział ostatniego słowa... Tak po prostu, w ciągu 95 minut pokonał bazylejczyka 7:6(5), 6:4. Federer trochę pomógł, popełniając 28 niewymuszonych błędów, ale miał szanse na odwrócenie losów spotkania.

W swoim 105. finale szwajcarski tenisista uległ po raz 31. w karierze. Ale była to piękna porażka, w zupełnie pozytywnym tego słowa znaczeniu. Walka dwóch zawodników, którzy operują jednoręcznym bekhendem, nie stronią od wypraw do siatki i zachwycają bajeczną techniką.

Po meczu Tommy Haas nie mógł ukryć wzruszenia. - Być może to najpiękniejszy sukces w mojej karierze - przyznał zawodnik, któremu puchar wręczył Henri Leconte, zwycięzca z 1993 roku. - Naprawdę chciałem zdobyć trzynasty tytuł, to moja szczęśliwa liczba. Ale nie spodziewałem się, że dokonam tego w moim kraju, to niesamowite - niedowierzał zawodnik. - Nie mogę tego pojąć, potrzebuję trochę czasu zanim to do mnie dojdzie. Gdyby ktoś mi powiedział przed tym turniejem, że dotrę do finału i pokonam Rogera Federera, jednego z najlepszych tenisistów na świecie, to powiedziałbym mu, że oszalał - mówił Haas.

Ponad 11 tysięcy kibiców zobaczyło porażkę Federera, pięciokrotnego zwycięzcy tego turnieju. - Wiedziałem, że to będzie trudny mecz. Straciłem swoje szanse, ale mimo wszystko był to świetny tydzień dla mnie. Tommy był lepszy i zasłużył na zwycięstwo - przyznał szwajcarski mistrz.

- Pokonałem w finale Rogera, w Niemczech, na trawie, zdobywając trzynasty tytuł, który był moim celem. Idealnie, by zakończyć karierę, prawda? Ale nie jestem na to gotowy, chcę obronić tytuł w przyszłym roku - zapowiedział Haas.

34-letni zawodnik triumfem w Halle zapoczątkował serię kolejnych dobrych występów. Choć podczas Wimbledonu przegrał już w I rundzie (z Kohlschreiberem), osiągnął jeszcze dwa finały, ale czternastego triumfu nie dopisał do swojego konta. Aktualnie Niemiec jest na 21. miejscu w rankingu ATP, odnotował świetny sezon i właściwie narzekać mógł tylko na jedno - nie pojechał na igrzyska olimpijskie. Niemiecka federacja tenisowa do Londynu wysłała ostatecznie tylko jednego singlistę - Philippa Petzschnera. Dla srebrnego medalisty olimpijskiego z Sydney zabrakło miejsca.

Źródło artykułu: