Schiavone swoje pierwsze tenisowe kroki stawiała w wieku pięciu lat, dzięki swojemu ojcu, Francesco. To on zaprowadził ją pierwszy raz na kort tenisowy w rodzinnym Bornato. Mała Frania od samego początku pokochała tenis i nie chciała przerywać treningów nawet w czasie największych upałów, zalewających Półwysep Apeniński. Gdy nauczycielka w szkole nie doceniła jej starań i postępów w nauce, oburzona kilkulatka postanowiła, że to właśnie tenis będzie jej drogą życiową i w ten sposób pokaże wszystkim, na co ją stać. W 1998 roku rozpoczęła swoją zawodową karierę. Dwa lata później, w wielkoszlemowym debiucie w US Open, doszła do III rundy, co dało jej awans do pierwszej setki rankingu. Coraz większe postępy sprawiły, że sezon 2003 zakończyła na 20. miejscu.
Brak większych sukcesów, ale równa, regularna gra pozwalały utrzymywać jej się wśród najlepszych. Nie spełniało to jednak ogromnych ambicji zawodniczki, która zniechęcona brakiem dużych triumfów, w 2009 roku na zawsze chciała porzucić sport. Po dłuższych namowach rodziny, w szczególności matki Luiscity, postanowiła spróbować raz jeszcze. Sukcesy przyszły niemal od razu. Kto był w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że Francesca dojdzie do finału Roland Garros w 2010 roku? Co więcej, kto był w stanie powiedzieć, że rozegra turniej życia, aby na jego zakończenie z uśmiechem na ustach wznieść puchar Suzanne Lenglen i w spontaniczny sposób, łamanym angielskim, podziękować fanom z całego świata za wsparcie i doping?
Ogromna wiara we własne możliwości i urozmaicony styl gry sprawiły, że jej marzenia się spełniły i została pierwszą włoską mistrzynią wielkoszlemową. Nie ma bowiem rzeczy niemożliwych, jak głosiły napisy na koszulkach i flagach jej kibiców. Niezwykła radość gry sprawia, że oglądając Schiavone, uśmiech sam pojawia się na ustach. "Tenisowa babcia", jak przez niektórych nazywana jest 31-latka, imponuje nie tylko nienaganną techniką. Różnorodny, barwny tenis, niesamowita taktyka, którą bez problemu potrafi zmienić w trakcie meczu, kiedy coś nie idzie po jej myśli, zwinność, zwrotność, kocie ruchy, niesamowita skuteczność. To wszystko cechuje sympatyczną i zawsze radosną Franię. Jednym uderzeniem, najczęściej efektownym jednoręcznym bekhendem, potrafi przejść z głębokiej defensywy do ataku, a w najbardziej niespodziewanym momencie, nagle znaleźć się przy siatce i zakończyć wymianę widowiskowym wolejem.
Tenisowy spryt i umiejętności gry przy siatce od zawsze wykorzystywała również w deblu. Zdobyła w ten sposób siedem turniejów (w tym dwa w Polsce). W parze z Casey Dellaquą była w finale Roland Garros, mogła się również pochwalić ósmym miejscem w rankingu. Niesamowitą wolę walki i ogromne serce do gry pokazała w drugim najdłuższym meczu kobiet w Wielkim Szlemie w Erze Otwartej. W 1/8 finału zeszłorocznego Australian Open, pokonując Swietłanę Kuźniecową (16:14 w trzecim secie, 4 godziny i 44 minuty gry) i broniąc w sumie 6 piłek meczowych, mogła po ostatnim punkcie ostatkiem sił wznieść ręce w geście triumfu. Dwa dni później, wycieńczona Francesca, potrafiła jeszcze stoczyć wyrównany bój z Karoliną Woźniacką.
Wielka fanka Interu Mediolan, zwolenniczka szybkiej jazdy, marząca o wyścigowym Ferrari i ubóstwiająca rodzime spaghetti, Schiavone jest lubiana nawet przez swoje największe rywalki. Szczera do bólu, ale zawsze roześmiana i uprzejma, opowiadając na każdym kroku kawały, zaraża swoim pozytywnym podejściem do życia wszystkich, którzy znajdują się w jej towarzystwie. Jej waleczność od pierwszej do ostatniej piłki oraz wiara i ambicja mogą był idealnym przykładem dla mających marzenia, którzy nie boją się ich realizacji.